Eric Denécé – „Historia oddziałów specjalnych” – recenzja i ocena
Kwestią jaka rzuca się w oczy już po pobieżnym przeglądnięciu książki jest całkowity brak fotografii. Dlaczego w publikacji popularnonaukowej pominięto tak bardzo wpływający na wyobraźnię element? Trudno powiedzieć. Dla mnie, jako osoby, która zetknęła się z tematem przy innych okazjach, był to pewnego rodzaju wyznacznik – pomyślałem, że w „Historii…” znajdę coś nowego, świeże spojrzenie, fakty. Bo przecież, jeśli zrezygnowano z ilustracji, to coś innego powinno zapełniać powstałą lukę. Jednak niczym w filmowo spartaczonym ataku na Magdalenkę, wrażenie profesjonalizmu rozwiało się już po chwili.
Oddziały specjalne... u zarania dziejów
Autor na samym początku książki szuka genezy oddziałów specjalnych... już w starożytności. Szuka niestety na oślep, bo jeśli uznaje za takowe hebrajskich wojowników Gedeona, to równie dobrze mógłby w ten sposób mówić o Scytach (o których ani słowa). Takich nietrafionych porównań jest w książce E. Denece’a niestety więcej. Warto swoją drogą zapytać czemu, skoro mamy wśród sił specjalnych Lawrence’a z Arabii, brakuje tu np. Bonnafusa. Nieco dalej czytamy:
Rewolucja francuska i następujące po niej przejście do wojen masowych zdają się odsuwać w zapomnienie specjalne sposoby działania. Liczba ludzi zaangażowanych na europejskich polach walki począwszy od XVIII wieku nie pozwala już na prowadzenie niekonwencjonalnych operacji.
Zdanie to zaprzecza właściwie wszystkim dalszym wywodom, bo przecież narodziny działań niekonwencjonalnych towarzyszą właśnie sytuacjom, kiedy dwie ogromne armie znajdują się w impasie w wyniku względnej równowagi sił (I wojna światowa na przykład), albo kiedy jedna strona wyraźnie słabsza (technicznie lub liczebnie) próbuje przejąć inicjatywę (wspomniana dosyć szeroko w „Historii…” wojna burska).
Pierwsza seria, druga seria, kanonada…
Zdziwił mnie bardzo dobór opisów akcji – często są to misje zakończone niepowodzeniem. óż, może tak to jest z akcjami specjalnymi, że na ogół się nie udają – pomyśli czytelnik, który po raz pierwszy styka się z tematem. Za plus można poczytać natomiast, że książka jest do bólu obiektywna, nie faworyzując sił tego czy innego państwa. O ile powyższy komentarz dotyczy doboru relacji i może być potraktowany jako recenzencka uszczypliwość, znacznie poważniejszym mankamentem jest brak wyjaśnień pojęć:
Od 1935 roku [Włosi] opracowują w ścisłej tajemnicy prototyp „żywej torpedy”, którą wyprodukowano w 1936 roku w La Spezia (w ramach Gruppo H) dzięki inżynierowi Tesei i oficerowi marynarki wojennej Toschi.
Ani wcześniej ani później autor nie tłumaczy czym właściwie jest „żywa torpeda”. Ujęcie tego typu powoduje, że ciężar wyjaśnienia większości pojęć spoczywa na samym czytelniku, a informacje szczegółowe mieszają się z ogólnikami. Z pewnym dystansem należy też podchodzić do samej faktografii. Nie mówię tutaj o dyskusyjnych kwestiach, jak liczba niemieckich spadochroniarzy pod Eben Emael (Denece pisze, że było ich 60, w źródłach z którymi się spotkałem podaje się liczbę 80), ale o suchych faktach, które nie powinny budzić wątpliwości:
W następstwie inwazji chińskiej, wiosną 1965 roku, CIA zaczęło werbować uchodźców tybetańskich do walki z okupantem, z Pekinu. Następnie od kwietnia 1957 roku Amerykanie jeszcze bardziej się angażują w tę działalność.
Czy też:
[koniec 2001 roku, akcja CIA] Po analizie obrazów zespół SAD-u i żołnierze afgańscy dopadli konwój zanim dotarł do granicy pakistańskiej. Samochody próbowały ucieczki w głąb Afganistanu. W tym czasie na miejsce zdążył dotrzeć śmigłowiec z sealsami, którzy rozpoczęli błyskawiczny atak – zginęło 17 terrorystów czeczeńskich.
Przesunięcia czasoprzestrzeni? Czeczeńcy w Afganistanie walczący z Amerykanami? Takich nieścisłości w „Historii…” niestety nie brakuje. Pominięto za to bardzo wiele ważnych dla jednostek specjalnych zagadnień, przykładowo – nie ma słowa o Legii Cudzoziemskiej, nie poruszono tematu akcji Rangers i Delty w Mogadiszu (1993 rok), nie rozwinięto należycie tematu strzelców wyborowych, fragmentarycznie mówi się o jednostkach policyjnych AT etc.
Osobiście jestem też skłonny zakwestionować podział książki na dwie części – chronologicznie prezentującą rozwój oddziałów specjalnych i drugą poświęconą teoretycznemu podejściu do zagadnienia. W praktyce obie części przenikają nawzajem oba elementy, wobec czego rozgraniczenie wypada sztucznie i dodatkowo dezorganizuje zdobytą już wiedzę. Mętnie wypada rozdział, który ma na celu wyjaśnić czym są w istocie jednostki specjalne (pojawia się dopiero w drugiej części książki!). Wniosek po lekturze jest taki, że jednostką specjalną możemy nazwać każdą, która działa w sposób niekonwencjonalny, chociaż nawet taka konkluzja nie jest do końca zgodna z intencją (jak sądzę) autora. Można na poparcie tej tezy przytoczyć praktycznie całą książkę. Dziwnie wypada także przekład tekstu, pozostaje nam się domyślać czy to wierne tłumaczenia czy błędy redakcyjne („[…] a następnie dalej przeprowadzili szturm na RUDERĘ, w której schronili się bojownicy”).
Gdzie kończą się oddziały specjalne, a zaczyna wywiad/kontrwywiad? Czy do takich jednostek możemy zaliczać partyzantów? Pytań jest znacznie więcej niż odpowiedzi.
Kamizelka kuloodporna czy głową w piach?
„Historia oddziałów specjalnych” mimo wypunktowanych błędów, broni się imponującym zasobem informacji. Mamy więc przedstawiony rozwój tego typu jednostek od powstania koncepcji, do wydarzeń bieżących (jest Dubrovka i Biesłan). Zdecydowanie dobrze wypadają rozdziały dotyczące akcji współczesnych (od zimnej wojny, m.in. Tybet, Afganistan).
Znajdziemy wiele opisów akcji, które nie były dotąd szerzej prezentowane. Autor przywołuje wiele interesujących wątków pobocznych (używanie śmigłowców w działaniach bojowych, broń oddziałów specjalnych etc.). Dobrze, i co ważniejsze owocnie, czyta się rozdziały poświęcone jednostkom izraelskim i rosyjskim. Mamy do czynienia z szeroką, mimo ograniczonych możliwości (tajemnica) faktografią. Świetny jest opis polowania żołnierzy brytyjskiego SAS na scudy w Iraku, szeroko wspomniano wątek słynnego oddziału Bravo Two Zero. Wysoki poziom trzyma większość opisów z tzw. pierwszej ręki, jak np. akcja kaprala Combsa z Special Forces w Wietnamie.
Zawieszenie broni
Odkładając na półkę książkę Erica Denécé, mimo poznania wielu nowych faktów i poszerzonego spojrzenia na sprawę oddziałów specjalnych, odczuwałem niedosyt. Bardzo chaotyczny, niespójny układ treści sprawił, że tak naprawdę udało mi się zapamiętać zaledwie kilka informacji. Pamiętam, że kilka lat temu trafiła w moje ręce inna publikacja Bellony dotycząca strzelców wyborowych. Zasób informacyjny był podobny, jednak struktura rozdziałów, a także mnogość fotografii i materiałów uzupełniających, sprawiały, że wiedza z łatwością trafiała do głowy. Pracy pana Denécé daleko do tego, w moich oczach modelowego, przykładu książki popularnonaukowej z zakresu historii wojskowości. Pozostaje mieć nadzieję, że „Historia oddziałów specjalnych” doczeka się drugiego, poprawionego wydania. Wówczas nie pójdzie na marne ogrom pracy, którą z pewnością włożył autor w przedstawienie czytelnikowi dziejów elitarnych jednostek.
Zredagował: Kamil Janicki