Elizabeth Massie, Michael Hirst – „Dynastia Tudorów. Królowa traci głowę” – recenzja i ocena
Przeczytaj fragment tej książki
Tak z grubsza wygląda początek drugiego już tomu książki Elisabeth Massie o jakże pasjonujących przygodach Henryka VIII, a konkretnie o jego wkładzie i osobistym zaangażowaniu w rozwój prawa małżeńskiego oraz opracowanie nowych interpretacji wzajemnych relacji władzy świeckiej i duchownej. Jak wiemy, wynik zmienił bieg historii świata – a autorka przedstawia nam proces w bardzo plastyczny, pobudzający ciekawość i wyobraźnię sposób.
Wbrew pozorom tematem przewodnim tej książki nie jest tylko krótka i barwna kariera Anny Boleyn, a także namiętność rodem z telenoweli, jaką darzyli się król i jego oblubienica (swoją drogą, gdyby w XVI wieku istniał portal w stylu Plotka.pl, to ten związek cieszyłby się jego szczególnymi względami). To raczej analiza przemiany, jaka nastąpiła w monarsze. Z młodego, nieco idealistycznego władcy stał się wybitnym absolwentem Wyższej Szkoły Politycznych Rządów im. Niccolo Machiavellego – i to absolwentem cum laude. Co ciekawe, na swojej drodze spotkał godnych siebie przeciwników.
Tu Elizabeth Massie stanęła przed niełatwym zadaniem scharakteryzowania dwóch postaci. Niełatwym bynajmniej nie z powodu braku rzemiosła literackiego – tego autorce nie brakuje. Problemem są ich historyczne oryginały, niemalże pomnikowe symbole męczeństwa w henrykowskiej Anglii.
Pierwszym z nich był czcigodny biskup Rochester, późniejszy święty Jan Fisher, patron m.in. prawników, człowiek, który już w pierwszej części powieści gotów był – niczym Jan Chrzciciel – położyć swoje życie na szali w imię swej nieskazitelnej wiary. Toczy on zacięty pojedynek o wyznawane przez siebie wartości, broniąc nie tylko odwiecznych katolickich dogmatów, lecz także honoru angielskiego Kościoła. Nie tyle u jego boku, co obok niego mamy kanclerza Królestwa Anglii, Sir Tomasza Morusa: Wybitnego prawnika, dobrego poddanego i – co najważniejsze – człowieka o niezwykłej czystości charakteru. Nie dbał o dostojeństwa i zaszczyty, swój urząd objął bardzo niechętnie, pod naciskiem Henryka. Stara się postępować zgodnie z obowiązującym prawem i wartościami, które wyznaje. Oddany wyznawca wiary swych przodków, za swój obowiązek uważa walkę ze wszelką herezją, która wypacza czystość doktryny. Nie podobają mu się działania króla, który chce wyokrętować angielski naród z łodzi Świętego Piotra, wyrwać z objęć Świętej Matki Kościoła.
Massie w bardzo obrazowy sposób stawiła czoła wspomnianemu wcześniej wyzwaniu. Obu tych mężów łączy swoista wspólnota kulturowa. Choć uchodzą zasłużenie za wybitnych myślicieli nowego prądu, jakim jest humanizm, za apostołów myśli nowej epoki, sami są dziećmi poprzedniej. Żyją w idealistycznym świecie jednej wielkiej chrześcijańskiej rodziny, którą łączy wspólnota wiary oraz szacunek i posłuszeństwo wobec rzymskiego Ojca Świętego. Nie są w stanie zrozumieć, czemu król, ich dobry król, którego wychowywali i uczyli (Fisher) i z którym snuli ciekawe dysputy, a także bronili potępianych dziś prawd (Morus), postanowił z tego wszystkiego zrezygnować.
Łączy ich jedna rzecz – z góry są na przegranej pozycji w swojej bitwie. Ich wrodzona uczciwość oraz czarno-białe pojmowania świata musi przegrać z inteligencją, sprytem i okrucieństwem znakomitego kandydata na Arcykapłana Świątyni Kłamstwa. Jednak w pewnym momencie ich drogi się rozchodzą – Fisher staje do otwartej batalii, którą musi przegrać. Morus odwrotnie – kluczy, manewruje, starając się w granicach prawa obronić swój świat. Obu spotyka ostatecznie ten sam koniec – i obaj przyjmują go mężnie jako lojalni poddani Henryka VIII, a przede wszystkim Boga.
Massie swoim piórem podkreśla czystość intencji obu męczenników, ich swoistą duchową doskonałość, stawiając na ich tle hominem novum, produkt nowych czasów, cynicznego i dwulicowego, a jednocześnie żarliwego religijnie sekretarza stanu Thomasa Cromwella. Ukazany jest jako urzędnik wspierający ze wszystkich sił monarchę w walce z filarami starej, wesołej Anglii. Oczywiście nie tylko z poczucia wierności i obowiązku – jego celem jest zniszczenie odwiecznego Kościoła katolickiego, przesiąkniętego zepsuciem i korupcją, oraz zbudowanie Domu Bożego, za sprawą którego na ziemi zapanuje nowy, doskonalszy ład. Jest to niewątpliwie ciekawa interpretacja postaci tak niejednoznacznej, a zarazem tajemniczej. Można się zastanawiać jakimi motywami kierował się naprawdę historyczny Cromwell – Massie daje jedną z interpretacji. Czy słuszną – oceń sam, drogi Czytelniku.
W działaniach sekretarza niezbędne jest wsparcie królowej, która sama toczy zaciętą walkę o pozycję, uznanie i, co najważniejsze, życie. Robi co może, żeby urodzić syna. Jednak nie wie, że działania bezwzględnego karierowicza na etacie jej ojca przysparzają jej coraz więcej wrogów. Zaś jej apodyktycznie usposobienie również nie pomaga jej w zdobyciu tak potrzebnych przyjaciół. Kreśląc taką charakterystykę Anny Boleyn, autorka ujawnia starą prawdę – nie jest trudno wspiąć się na szczyt, trudniej jest tam zostać.
Elisabeth Massie w ten sposób interpretuje gorący czas w tudorowskiej Anglii. Pobudzając umiejętnie dobranymi słowami wyobraźnię czytelnika, pokazuje walkę ideałów z potrzebami politycznymi. Jej bohaterowie wbrew pozorom nie są aż tak czarno-biali, jakby się wydawało. Na przykład kanclerz Morus – choć wzór cnót i wierności – jest jednocześnie pokazany jako niezłomny bojownik o czystość wiary, gotowy bezwzględnie ukarać każdego odstępcę od niej. Interesujący jest również portret psychologiczny monarchy, który w porównaniu z pierwszym tomem ewoluuje w stronę cynicznego acz niezwykle skutecznego gracza politycznego, jakim znają go dziejopisarze.
Autorka intrygująco pokazała narodziny nowoczesnego dworaka-karierowicza. Choć za wcześnie, by mówić o „elżbietańskich awanturnikach”, obserwując zachowanie i działania takich panów jak Thomas Wyatt, Thomas Cromwell czy – a może przede wszystkim – ojciec i syn Boleyn, czuć zbliżającą się epokę bezwzględnych awanturników, jakich pełno było u osławionej Gloriany.
Jednak w niektórych charakterystykach Massie otarła się o nadinterpretację. Thomas Boleyn wbrew pozorom nie był aż tak bezwzględnym rodzicem, traktującym córkę wyłącznie jako przepustkę do lepszego życia, pełnego bogactw i władzy. George’a Boleyna trudno oskarżyć o homoseksualizm, zważywszy na liczne romanse, jakie miał z dwórkami. Może to one wpłynęły na problemy małżeńskie i postawę jego małżonki Jane Parker (która o dziwo robiła karierę na dworze przez następne pięć lat). Poza tym wicehrabia Rochefort nie uchodził za mazgaja i kabotyna – a raczej wiernego ucznia nowej nauki, której bronił jeszcze na szafocie (jego przemowa uznano za idealistyczną obronę protestantyzmu). William Berenton nie był – jak każe wierzyć autorka – pochmurnym jezuitą (zakon wtedy jeszcze nie istniał), szukającym męczeńskiej śmierci, a raczej wesołym dworakiem, którego Cromwell chciał się pozbyć. Abstrahując od faktu, że pokojowi królewscy mieli spore wpływy z racji przebywania w otoczeniu monarchy (a tego Cromwell znieść nie mógł), to Berentona należało się pozbyć choćby z powodu jego nadużyć, których dopuścił się, zarządzając marchiami walijskimi. A ponieważ ciężko jest zdymisjonować ulubieńca królewskiego, Cromwell obmyślił inny sposób.
I wreszcie Thomas Cromwell – Massie nie robi tego wprost, ale można przypuszczać, że literacki sekretarz chce pozbyć się monarchini, ponieważ zaczęła zagrażać jego planom i osobie. Szkoda, że ten wątek nie został bardziej rozwinięty – wielce pomocna byłaby tu biografia Anny Boleyn autorstwa Erica Ivesa.
Nie zmienia to faktu, że Elisabeth Massie zaprosiła nas do tańca, tańca śmierci… żeby poczuć melodię – sięgnij, Drogi Czytelniku, po drugi tom „Dynastii Tudorów”.
Zobacz też:
Redakcja i korekta: Agnieszka Kowalska