Elisabeth Åsbrink – „W Lesie Wiedeńskim wciąż szumią drzewa” – recenzja i ocena
Rzadko się wzruszam. Tandetny początek recenzji. Przyznaję. Czemu więc z niego nie zrezygnuję? Bo książka Elisabeth Åsbrink porusza do głębi. Jest świadectwem bezpowrotnie upływającego czasu oraz bezsilności dobrych ludzi wobec okrucieństwa będącego nieodłącznym elementem Hobsbawmowskiego wieku ekstremów. Jakże się zatem nie wzruszyć?
Tytuł i konstrukcja
Trudno oprzeć się wrażeniu, że tytuł książki szwedzkiej dziennikarki nawiązuje do najsłynniejszej powieści Ericha Marii Remarque’a: „Na zachodzie bez zmian” a „W Lesie Wiedeńskim wciąż szumią drzewa”. W obu przypadkach mamy do czynienia ze sprzeciwem wobec okrucieństwa. A tego – niewypowiedzianego, ale zewsząd sugerowanego – jest na łamach recenzowanej pozycji dużo.
Książka Åsbrink składa się z kilkudziesięciu bardzo krótkich rozdziałów, układających się – z nielicznymi wyjątkami – chronologicznie. Niewielkie rozmiary tych części będą dla wielu osób wygodą. Przyznam jednak, iż czasem forma ta irytuje. Zwłaszcza, gdy kolejne, następujące po sobie części traktują o tym samym i mogłyby z powodzeniem stanowić jeden siedmiostronicowy fragment, zamiast kilku obejmujących trzy, dwie czy jedną paginę.
Nieco kłopotliwy jest również brak tytułów czy choćby numeracji rozdziałów. Ktoś może powiedzieć, że to zbędne. W zdecydowanej większości przypadków zgodziłbym się. „W lesie wiedeńskim…” nie jest jednak opowieścią typową, gdyż przynosi polskiemu czytelnikowi wiele nowych informacji. Stąd mnie, nie-Szwedowi, łatwiej byłoby wracać do tej pozycji czy wybranych jej fragmentów, gdyby czytelnie nazwać poszczególne jej części.
Źródła
Znajdująca się na końcu książki bibliografia jest zadowalająca. Co prawda wykaz wykorzystanych prac nie przytłacza swą liczebnością, jednak jest to na ogół literatura świeża i profesjonalna, tak szwedzko-, jak i anglo- i niemieckojęzyczna. Na uwagę zasługują natomiast wykorzystane źródła. Åsbrink wykorzystała wywiady, dokumentację archiwalną szwedzką i austriacką, w tym archiwa żydowskie w Wiedniu.
Należy zauważyć, iż Autorka wykazała się dużą umiejętnością analizy źródeł. Jej oceny są trafne, a opinie formułowane klarownie. Sądy zaś na ogół nie są ostateczne. Nie wstydzi się przyznać do własnej niewiedzy. Jasno zaznacza, gdy formułuje hipotezy z powodu braku dostatecznej ilości danych. Taka rzetelność badawcza nie jest dziś niczym oczywistym, tak w przypadku dziennikarzy, jak i historyków. Tym bardziej zatem zasługuje na pochwałę.
Temat
Na okładce czytam, iż przedstawiona w książce Åsbrink historia jest opowieścią o dwóch chłopcach: żydowskim uciekinierze, który dzięki staraniom rodziców schronił się w Szwecji, oraz przyszłym twórcy sieci IKEA zafascynowanym nazizmem. Obaj, zrządzeniem losu, zostali przyjaciółmi. Jest to jednak w dużej mierze chwyt marketingowy. Historia przyjaźni Ottona Ullmana oraz Ingvara Kamprada przewija się przez kilkadziesiąt ostatnich stron pracy. O czym zatem opowiada nam Szwedka?
Nie jest to właściwie historia Ottona, trzynastoletniego Żyda, który znalazł się w obcym sobie kraju. Pomimo starań Autorki niewiele się o nim dowiadujemy. Czasem można wręcz odnieść wrażenie, iż pewnych rzeczy nie chce nam ona ujawnić. Niewiele wiemy o jego powojennym życiu. Otrzymujemy jedynie niewyczerpujące hasła. Czy faktycznie jest on postacią tak ulotną i nieodgadnioną? Ciekawe, że wertując kolejne strony szwedzkiej codzienności tego okresu uzmysławiamy sobie nie tylko, jak mało wiedzieliśmy o dwudziestowiecznych dziejach kolebki Wazów – dostrzegamy również, jak mało wiemy o samym Ottonie. W zdecydowanej części, jak przypuszczam, wynika to z braku odpowiednich źródeł.
Skoro nie traktuje ona o Ottonie ani jego przyjaźni z Ingvarem, to o czym? Wojciech Orliński wskazał na zaakcentowane w książce sympatie nazistowskie społeczeństwa szwedzkiego w latach 30., 40., a nawet 50. XX stulecia. Istotnie, jest to ważny element opowieści Åsbrink. Z wyczuciem przeanalizowała ona szwedzkie dokumenty dyplomatyczne, wypowiedzi parlamentarne, prywatne listy członków szwedzkiej misji protestanckiej w Wiedniu oraz szwedzkich duchownych. Jest to jednak tło, opis rzeczywistości, w której znalazł się młody człowiek wyrwany z dotychczas znanego mu świata...
Zdecydowanie najwięcej miejsca poświęcono umierającemu z wolna i bez sprzeciwu światu, jaki opuszczał młody Ullmann. Åsbrink czyni społeczności żydowskiej, z której sama się wywodzi, wyraźny – choć taktownie formułowany – zarzut. Nienawidzi motta trzciny uginającej się na wietrze, które – jej zdaniem – zdominowało Żydów na setki lat, a nie przyniosło im wiele ponad kolejne cierpienia. Na stronicach książki przedstawia rodzinę skoncentrowaną wpierw na uratowaniu jedynego potomka, a następnie na dopilnowaniu, aby zaadaptował się w nowym kraju. Strategia ta, według autorki, przynosi jedynie ból. Przywodzi to na myśl słynny film Istvána Szabó „Kropla słońca”.
Åsbrink oddała w swej książce głos jej bohaterom. Przytoczyła bardzo dużo listów rodziny Ullmannów do Ottona. Poznajemy tym samym pełnowymiarowe postaci z ich wadami i zaletami. Rodziców stęsknionych za dzieckiem, do znudzenia dopominających się u swego syna o kolejne listy. Wujka, który uczył go angielskiego. Ciotkę z rosnącą brodą. Dowiadujemy się, jak ojciec Ottona zabierał go do opery i na mecze piłkarskie. Jak od początku wychowywano przyszłego inteligenta, a wojna to wszystko zniszczyła. Wszystkie te historie i ich uczestnicy zdają się wiarygodni i pełnowymiarowi, co jeszcze bardziej kontrastuje z ulotnością samego Ottona.
Wiarygodność listów przedwojennych kontrastuje zaś z treścią tych z okresu II wojny światowej. Dużo w nich przemilczeń odnośnie sytuacji w Wiedniu. Jedynie między wierszami można doszukać się pewnych oznak panującego niepokoju. Czasem są to jedynie sugestie – Tata ma teraz dużo pracy. Åsbrink z dziennikarsko-historyczną ciekawością i zapałem oraz niewątpliwą umiejętnością je odcyfrowuje. Tata sprawdza, czy osoby zapisane na transport do obozów koncentracyjnych mieszkają pod wskazanym adresem. Dopilnowuje, aby stawiły się na dworcu i wsiadły do pociągu. Tylko w ten, moralnie dwuznaczny, sposób może kupić trochę życia sobie i żonie. Co znamienne, Autorka nie osądza. Najwyraźniej uznaje, że nie ma do tego prawa.
Kolejne listy są pełne kłamstw i należy je czytać na opak. Jesteśmy zdrowi i czujemy się dobrze. Czyli nie jesteśmy zdrowi, a tu jest okropnie. Świadomość nieuchronności losu ich nadawców bywa przytłaczająca. Oto obserwujemy kronikę śmierci pewnej rodziny. Kronikę, którą na bieżąco czyta ich syn. Nawet jeśli nie rozumie wszystkiego w chwili czytania listu, to kiedyś pojmie i zaboli go to jeszcze bardziej. Na krótkie pytanie o swych rodziców Otto odpowie zatem: Mojego tatę zamordowano.
I my, czytelnicy, choć na początku nie do końca świadomi, jak Otto, zaczynamy sobie zdawać sprawę, że obserwujemy czyjąś śmierć. Wszystko się w nas buntuje, ale niczym syn tych ludzi czytamy dalej. Nie możemy przestać, bo jesteśmy im to winni. Uwagę poświęconą ich życiu zawartemu w kilkunastu linijkach każdego listu. Bo oni tak bardzo zabiegali o uwagę w świecie pełnym nienawiści, z góry skazani na śmierć. Bo wierzyli, że trzcina uginająca się na wietrze się nie łamie.
Polemika
Są jednak punkty w narracji, kiedy Åsbrink daje się nieco porwać. Nie wynikają z tego błędy merytoryczne. Autorka jednak nieraz zbyt łatwo osądza postawę społeczeństwa szwedzkiego oraz rządu sztokholmskiego. Głównym powodem niechęci wobec imigracji żydowskiej był w jej przekonaniu antysemityzm. Rozwój ruchów nazistowskich w Skandynawii, w tym w Szwecji, oraz ich popularność zdają się potwierdzać tę tezę. Autorka zauważa, iż parlamentarzyści socjaldemokratyczni byli na ogół bardziej umiarkowani czy wręcz bronili Żydów. Zdaje się jednak zapominać, iż socjaldemokraci Pera Albina Hanssona sprawowali władzę w Szwecji od 1932 r. jedynie z trzymiesięczną przerwą w roku 1936. Władzy nie oddali do 1976 r. To ich popierała większość społeczeństwa. Jednocześnie ostatnia dekada przedwojenna to kryzys, który nie ominął kolebki Wazów. Zatem, chociaż nie można zbagatelizować wpływu nazistów na społeczeństwo szwedzkie, to należałoby ostrożniej formułować sądy. Åsbrink dostrzega, iż hasła antyżydowskie najczęściej operowały argumentem utraty pracy. Zdaje się jednak uważać je za przykrywkę. Jednak czy w dobie kryzysu Szwedzi odnieśliby się inaczej do widma masowej imigracji innej niż żydowska proweniencji? Wydaje mi się, choć nie mogę mieć tu stuprocentowej pewności, iż różnica byłaby niewielka.
Podobnie rzecz się ma z oceną stanowiska rządu. Autorka uważa zamknięcie granic i zezwolenie na częściową i czasową emigrację ochrzczonych dzieci za niewystarczającą. Rodzi się jednak pytanie, jak miał się zachować rząd zdający sobie sprawę z nazistowskich wpływów w społeczeństwie oraz z trudnej sytuacji gospodarczej własnego państwa? Åsbrink zdaje się też nie dostrzegać ataku III Rzeszy na Norwegię, choć wspomina o deportacji tamtejszych Żydów. Należało się z tym liczyć. Z pewnością nie usprawiedliwia to Sztokholmu, ale pozwala lepiej zrozumieć jego motywacje. Co ciekawe, dziennikarka trafnie analizuje wpływ kultury niemieckiej na Szwecję, choć nie jest to poboczny wątek jej książki.
Autorka stara się być sprawiedliwa wobec pastorów szwedzkich. Czyni im jednak, choć nie sformułowany kategorycznie, zarzut, iż ratowali dzieci dla przymnażania sobie chrześcijan. Nie jest to w moim odczuciu do końca zasadne. Gorliwie wierzący rodzice mają prawo czuć się rozgoryczeni, iż ich potomstwo nie jest wychowywane zgodnie z duchem swojej religii. Jednak wszystko zależy od punktu widzenia. Trudno czynić zarzuty wyznawcom innego kultu, że starają się przeciągnąć nowe osoby na swoją stronę, tj. na stronę tego, co uważają za dobre.
Według Åsbrink pastor Pernow, odpowiadający za ratowanie żydowskich dzieci, był przekonany, że Żydzi ściągnęli na siebie „gniew boży” i sami byli sobie winni. Stanowiłoby to swego rodzaju trawestację grzechu pierworodnego. Karę uznawał jednak za zbyt surową. Z wypowiedzi tego duchownego, które Autorka zestawia ze sobą, można natomiast odnieść wrażenie, iż dostosowywał on retorykę swych listów do adresatów, a nadrzędnym jego celem było ratowanie dzieci. Należy jednak zauważyć, iż Åsbrink dostrzega jego zasługi i mimo pewnych zastrzeżeń stara się być sprawiedliwa.
Usterki
Na stronach książki można zaobserwować kilka mniejszych usterek. Åsbrink np. nie może się zdecydować, czy szefa szwedzkiej misji dyplomatycznej nad Dunajem nazywać ministrem pełnomocnym czy ambasadorem. Ten pierwszy tytuł przysługuje z reguły posłowi, który stoi niżej w hierarchii dyplomatycznej. Spłyciła też stosunek nazistów do chrześcijaństwa.
Podsumowanie
„W Lesie Wiedeńskim...” nie zawiera jednak wielu błędów merytorycznych. Przytoczone tu uwagi polemiczne nie umniejszają wartości pracy, będącej przejmującą kroniką ginącego mikroświata i desperacką próbą zaklęcia w listach nieuchronnie zmieniającej się rzeczywistości. Ponieważ książka wydobywa wiele informacji nieznanych dotychczas nad Wisłą, należy ją szczególnie docenić. Warto również zauważyć, że stosunkowo nieczęsto otrzymujemy do rąk pozycję tak rzetelną, ludzką oraz oszczędną w osądach. Stąd, pomimo pewnych mankamentów, zdecydowałem się tak wysoko ocenić tę ważną nie tylko dla Szwedów książkę Elizabeth Åsbrink.
Redakcja i korekta: Agnieszka Kowalska