Dzień Zwycięstwa w Moskwie czy na Westerplatte?

opublikowano: 2015-02-03, 11:06
wolna licencja
Po bitwie na słowa dotyczące wyzwolenia Auschwitz przyszedł czas na nową potyczkę między polskim ministrem spraw zagranicznych Grzegorzem Schetyną a Rosją. Kontrowersje wzbudził pomysł zorganizowania obchodów 70. rocznicy zakończenia II wojny światowej na Westerplatte.
reklama

Nie jest naturalne, że obchody zakończenia wojny organizuje się tam, gdzie ta wojna się rozpoczęła. Ale dlaczego wszyscy przyzwyczailiśmy się tak łatwo, że to Moskwa jest miejscem, gdzie czci się zakończenie działań wojennych, a nie np. Londyn czy Berlin, co byłoby jeszcze bardziej naturalnepowiedział szef MSZ. Sam pomysł uczczenia rocznicy na Westerplatte wyszedł od prezydenta Bronisława Komorowskiego.

Na słowa Schetyny zareagowała Rosja. Agencja informacyjna RIA Novosti opublikowała karykaturę, na której pies o rysach polskiego ministra depcząc podręcznik „Historia Wielkiej Wojny Ojczyźnianej” pyta „A dlaczego Dzień Zwycięstwa w Moskwie?”. W drugim ujęciu postać radzieckiego żołnierza z pomnika w Berlinie-Treptow (trzymająca na rękach niemieckie dziecko) odpowiada, uderzając przy tym o ziemię mieczem i strasząc ujadającego psa: „Bo to ja jestem w Berlinie”.

Karykatura opublikowana w serwisie agencji RIA Novosti (źródło: ria.ru).

Wymiana ciosów i ważne pytania

Karykatura RIA Novosti jest głęboko osadzona w rosyjskim dyskursie nie tylko o wojnie, ale również polityce międzynarodowej. Nieprzypadkowo piesek-Schetyna ma smycz we wzorze amerykańskiej flagi – to stary (datujący się co najmniej od głębokiego stalinizmu) sposób na pokazanie chodzenia na pasku Amerykanów. Jak widać, podobnie jak kilkadziesiąt lat temu, Rosja wciąż potrzebuje straszenia swoich obywateli USA. Ważne jest tu też wykorzystanie postaci z Treptow. Po pierwsze, krasnoarmiejec trzymający na rękach dziecko to symbol dobra i wyzwolenia, jakie przyniosła Rosja (pod postacią ZSRR) Europie. Jednocześnie zaś pomniki radzieckich żołnierzy stojące w Berlinie to wyraziste przypomnienie dzisiejszym Niemcom o klęsce i hańbie, jakiej doznali 70 lat temu.

Pomnik żołnierza radzieckiego w Berlinie-Treptow, stanowiący jedną z głównych elementów tamtejszego założenia memorialnego (fot. Bernd.Brincken, opublikowano na licencji Creative Commons Attribution-Share Alike 3.0 Unported).

Oczywiście, takie argumenty dają się odeprzeć innymi. I nie trzeba tu nawet przypominać paktu Ribbentrop-Mołotow czy, mówiąc eufemistycznie, kontrowersyjności terminu „wyzwolenie” dla sytuacji państw Europy Środkowo-Wschodniej po 1945 r. Wystarczy przypomnieć, że zwycięstwo nad Hitlerem nie jest tylko zasługą ZSRR, ale wszystkich państw Koalicji, zarówno jeśli chodzi o walki z Niemcami, jak i kwestie gospodarcze. Żołnierz radziecki dotarł do Berlina, choć warto powiedzieć, że nieraz dzięki amerykańskim „willysom” i „studebakerom”, częściom zamiennym, materiałom wybuchowym, drutowi telefonicznemu czy zwyczajnym konserwom. Odważne jest też używanie wizerunku z berlińskiego pomnika – lektura jakiejkolwiek rzetelnej książki o szturmie stolicy III Rzeszy pokaże, że czerwonoarmista pokazał tam również zupełnie inną, o wiele okrutniejszą twarz.

Zobacz też:

reklama

Jak podaje w linkowanym wcześniej artykule „Newsweek”, karykaturę opatrzono podpisem. Stwierdzono w nim m.in., że Grzegorz Schetyna zaproponował całemu światu, by nie jechać do Moskwy na Dzień Zwycięstwa, tylko świętować go w Polsce na Westerplatte, gdzie obrońcy po tygodniu obrony poddali się niemieckim wojskom. Lektura jednej-dwóch poważnych książek o mitycznej „Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej” i odrobina złośliwości pozwoliłaby bez wątpienia przedstawić wiele epizodów frontu wschodniego w podobnej, kpiącej konwencji.

Możemy takich ciosów wymieniać wiele. Każda strona uzna, że wygrała. Warto postawić sobie jedno ważne pytanie. A być może nawet dwa.

Uczciwe opowiedzenie o historii drugiej wojny światowej nie może pominąć roli, jaką w zwycięstwie nad Hitlerem i uwolnieniem od niego Europy odegrał Związek Radziecki (oczywiście nie może przemilczeć też wspomnianych konsekwencji dla wielu uwalnianych narodów). Daleki jestem od gardzenia wysiłkiem żołnierzy Armii Czerwonej i przedstawieniem ich jako dzikiej hordy, będącej wyłącznie gwałcicielami i nowymi okupantami. Po różnych lekturach jestem świadom tragedii ludzi, których wplątano w walkę „za Rodinu, za Stalina!”. Ale czy to oznacza, że mam całościowo „łykać” imperialistyczną narrację, którą sprzedaje mi Kreml?

Poprzednie słowa Grzegorza Schetyny, te o Ukraińcach i Auschwitz, zwróciły uwagę na to, że Armia Czerwona to nie tylko Rosjanie, ale wszystkie narody dawnego ZSRR, które mają i swoją własną historię, i prawo do pamięci o ich wysiłku (chciałoby się też rzec: i do odpowiedzialności). Trudno powiedzieć, na ile wyszło mu to niechcący (mam wrażenie, że tak), było to jednak bez wątpienia nowe jak na polską debatę o wojnie spojrzenie.

Defilada na Placu Czerwonym z okazji Dnia Zwycięstwa, 9 maja 2014 r. Nowoczesny spektakl nacjonalistyczno-imperialistyczno-komunistyczny na usługach putinowskiej polityki? (fot. Kremlin.ru, opublikowano na licencji Creative Commons Attribution 3.0 Unported).

Pytanie numer dwa brzmi: czy Europa może wypracować swoją wizję opowiadania o końcu drugiej wojny światowej, a co za tym idzie własną tradycję celebrowania tej tragedii? Przez kilkadziesiąt lat zimnej wojny nie było to tak ważne, potem ocieplenie stosunków z Rosją dało możliwość uczestniczenia w post-imperialnej celebrze w breżniewowskim stylu. Może czas to zmienić, zwłaszcza w obliczu wydarzeń na wschodniej Ukrainie i bezczelnym kpieniu sobie przez Moskwę ze społeczności międzynarodowej?

Nie wiem, czy obchody zakończenia wojny na Westerplatte to dobry pomysł. Polacy chcieliby oczywiście postawić swój los w centrum światowej uwagi. Warto jednak dobrze zastanowić się nad tym, co wydarzy się 8 maja tego roku. Oby pojawiła się wówczas opowieść uczciwa, która złoży również hołd weteranom frontu wschodniego, niekoniecznie zaś wielkomocarstwowości Władymira Putina.

Artykuły publicystyczne w naszym serwisie zawierają osobiste opinie naszych redaktorów i publicystów. Nie przedstawiają one oficjalnego stanowiska redakcji „Histmag.org”.

reklama
Komentarze
o autorze
Tomasz Leszkowicz
Doktor historii, absolwent Uniwersytetu Warszawskiego. Publicysta Histmag.org, redakcji merytorycznej portalu w l. 2006-2021, redaktor naczelny Histmag.org od grudnia 2014 roku do lipca 2017 roku. Specjalizuje się w historii dwudziestego wieku (ze szczególnym uwzględnieniem PRL), interesuje się także społeczno-polityczną historią wojska. Z uwagą śledzi zagadnienia związane z pamięcią i tzw. polityką historyczną (dawniej i dziś). Autor artykułów w czasopismach naukowych i popularnych. W czasie wolnym gra w gry z serii Europa Universalis, słucha starego rocka i ogląda seriale.

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone