„Dywizjon 303. Historia prawdziwa” – reż. Denis Delić – recenzja i ocena filmu
„Dywizjon 303. Historia prawdziwa” – reż. Denis Delić – recenzja i ocena filmu
Przeczytaj też recenzję filmu „303. Bitwa o Anglię” w reżyserii Davida Blaira
Świat filmu nie od dziś zna zjawisko „twin films”. Bratobójcze pojedynki pomiędzy łudząco podobnymi do siebie filmami to chleb powszedni w Hollywood. Niejednokrotnie to okazja do prześledzenie prawdziwego filmowego pojedynku – kto poradził sobie lepiej z podobnym zadaniem. Żeby daleko nie szukać: „Prestiż” kontra „Iluzjonista”, „Armageddon” kontra „Dzień Zagłady”, a ostatnio „Churchill” z Brianem Coxem kontra „Czas Mroku” z Garym Oldmanem. Efekt? Często dobry film i film wybitny, który starcie wygrywał. Podobna sytuacja zapowiadała się w przypadku dwóch filmów poświęconych historii polskich lotników z Dywizjonu 303. Oba filmy emocje wywoływały zresztą już przed premierą. Od czasu pamiętnego filmu Guya Hamiltona „Bitwa o Anglię” z 1969 r. polscy kinomani oczekiwali na filmową epopeję o bohaterach przestworzy. No i w końcu doczekali się. W obu przypadkach filmów co najwyżej przeciętnych.
Streszczenie filmu „Dywizjon 303. Historia prawdziwa” Denisa Delicia nie jest tu potrzebne. Polska produkcja pod kątem fabuły niczym nie różni się od filmu z Iwanem Rheonem i Marcinem Dorocińskim. W obu produkcjach opowieść koncentruje się na losach tych samych bohaterów – Jana Zumbacha i Witolda Urbanowicza służących w Królewskich Siłach Powietrznych Wielkiej Brytanii w trakcie bitwy o Anglię. Polski film w porównaniu z brytyjską produkcją można, o dziwo, pochwalić jedynie ze sceny walk w powietrzu. Przy znacznie mniejszym budżecie polscy filmowcy poradzili sobie znacznie lepiej. Sekwencje walk mają swoją dynamikę, a momentami autentycznie trzymają w napięciu. Niekiedy widz ma nawet wrażenie, że sam znalazł się w kokpicie myśliwca. Wierzę, że gdyby budżet byłby większy, sceny te byłby jeszcze bardziej dopieszczone i stanowiły prawdziwą ucztę dla oka. Ale i bez tego „Dywizjon 303. Historia prawdziwa” jest filmem przynajmniej w tych fragmentach świetnie zmontowanym. Obraz bardzo dobrze współgra z wyrazistą, wzniosłą muzyką Łukasza Pieprzyka.
Na tym niestety zalety polskiej produkcji się kończą. O ile w brytyjskim filmie większość aktorów nie dostała odpowiedniego czasu, by wykreować zapadające w pamięć kreacje, to Iwan Rheon jako Jan Zumbach wypadł bardzo dobrze. Tego samego nie można powiedzieć już o Macieju Zakościelnym, który, choć gra pierwszoplanową rolę, to nie ma zbyt wiele do zagrania. Przez cały seans miałem wrażenie, że dostał swoją rolę tylko po to, by ładnie wyglądać w mundurze i deklamować pełne patosu kwestie niczym na lekcji wychowania patriotycznego. Na podobnym poziomie wypada zresztą kreacja Piotra Adamczyka, który zagrał Witolda Urbanowicza. Marcin Dorociński w tej roli nie miał wiele do powiedzenia, za to Adamczyk dostał dużo linijek tekstu. Szkoda, że wszystkie dialogi z nim są przepełnione tak wzniosłymi oczywistościami oraz banałami, że zamiast wzruszać, to po prostu śmieszą.
Pewnie w dużej mierze za wydźwięk filmu odpowiada fakt, że autorzy de facto zekranizowali bestseller Arkadego Fiedlera. Pamiętajmy jednak, że książka ta mimo swoich oczywistych zalet, była w istocie napisana ku pokrzepieniu serc tysięcy Polaków, którzy zostali w okupowanej przez Niemców Polsce. W efekcie Fiedler nie opisywał ludzkich dramatów i słabości. Jego lotnicy byli bohaterami, rycerzami przestworzy bez skazy na lśniących skrzydłach. I tacy też są bohaterowie filmu „Dywizjon 303. Historia prawdziwa”. Efekt? Brak dramaturgii. Na ekranie pojawia się masa znanych twarzy – Królikowski, Wieczorkowski, Zakościelny, Prus, Rozbicki, Kwiatkowski no i Adamczyk, ale żaden z nich nie jest postacią z krwi i kości. Wszyscy są herosami, którzy na niebie zestrzeliwują Niemców w ilościach hurtowych, a na ziemi dobrze się bawią, piją i śmieszkują. Ich wojna nie jest okrutna jak w „Szeregowcu Ryanie”, bezosobowa i milcząca jak w „Dunkierce”, nie jest też bohaterska jak np. w „Przełęczy Ocalonych”. Wojna Adamczyka i Zakościelnego jest piknikiem, na którym wszyscy dobrze się bawią i są zawsze uśmiechnięci. Nawet Niemcy, których szlachetność w filmie Delicia reprezentuje Hermann von Ostre, były kolega Urbanowicza, a w trakcie bitwy o Anglię jego główny rywal.
Film Delicia to nie jest tak naprawdę opowieść o wojnie i fenomenie Dywizjonu 303. To nowelka i laurka dla tego wycinka historii, kiedy polscy lotnicy święcili triumfy w przestworzach. Film nie pokazuje śmierci kolejnych polskich pilotów, nie pokazuje niechęci brytyjskich oficerów i nie pokazuje też smutnego końca, jaki spotkał Polaków walczących na prawie wszystkich frontach II wojny światowej.
W tym w sumie tkwi przewaga brytyjskiego filmu – David Blair nie bał się rozliczyć ze zdrady jakiej wobec swoich bohaterów dopuścili się Brytyjczycy. Polski film kończy się za to wizytą króla Anglii. Nasi piloci przez cały film są niepokonani, i tacy pozostają do samego końca. Niestety dziurawy scenariusz i pompatyczne dialog sprawiają, że koniec ten nie rozpiera widza dumą, tylko pozostawia z uczuciem zażenowania.
Czy „Dywizjon 303” Delicia to porażka? W takim samym stopniu, jak film Davida Blaira. W tej rywalizacji nie ma zwycięzcy. Obie produkcje miały swoje wady i zalety, które gdyby udało przekuć w jeden film, otrzymalibyśmy naprawdę dobre kino wojenne o polskim bohaterstwie. Tymczasem nie pozostaje mi nic innego, jak obejrzeć „O jeden most za daleko” z Genem Hackmanem w roli generała Sosabowskiego.