Dyskretny urok monarchii
Narodziny księżniczki Szarloty (imiona członków rodzin panujących zgodnie z uzusem powinno się tłumaczyć) nie przyciągnęły może aż takiej uwagi mediów, jak narodziny jej starszego brata, pierworodnego potomka księcia Wilhelma i księżnej Katarzyny (nie jest to moja koleżanka, bym pisał o niej per „Kate”, jak się to przyjęło), tym niemniej było to bacznie obserwowane i szeroko komentowane wydarzenie – jedno z kilku, którymi żyło wiele osób na przestrzeni ostatnich kilku lat, a które związane były z monarchiami. Jednym z nich było konklawe – w kontekście moich rozważań przypomnę, że papież jest także monarchą. Poza tym miały miejsce abdykacje starych i intronizacje nowych władców w królestwach Niderlandów i Belgii, jak również w Hiszpanii. Widać więc, że wydarzenia związane z europejskimi domami panującymi wciąż są dla ludzi ważne oraz interesujące.
Trudno też oprzeć się wrażeniu, że z całego świata koronowanych głów naszego kontynentu najbardziej przykuwającą uwagę jest Wielka Brytania. Jakie są tego przyczyny? Pierwszą wydaje się być styl. Nieraz artykułowałem opinię, że w Europie dwie instytucje najbardziej ucieleśniają, także jeśli chodzi o formę, „stary świat” – papiestwo i właśnie monarchia brytyjska. W Kościele rzymskokatolickim dawne ryty liturgiczne czy też język łaciński nie są już w powszechnym użyciu, podejmowane są kolejne próby unowocześniania wizerunku. Brytyjska rodzina królewska natomiast, choć umiejętne dostosowywanie się do nowych czasów w zasadzie stoi za jej trwaniem, ceremoniał i rytuały pozostawia niemal nietknięte – co sprawia, że jawi się dziś jako jeszcze bardziej imponująca. Instytucją nie jest jedynie monarchia jako taka, ale też osoba zasiadająca na tronie. Drugim z wymienionych przeze mnie powodów jest więc osobisty przykład królowej Elżbiety II. Podczas gdy ostatnie lata były czasem następujących po sobie abdykacji kolejnych monarchów (w tym i papieża), w zasadzie ona jedna niestrudzenie trwa przy wykonywaniu królewskich obowiązków – pobiła już nawet swoisty rekord długości panowania, dzierżony dotąd przez królową Wiktorię. Rozpoczęty w roku 1952 okres zasiadania na tronie obecnej monarchini to już praktycznie cała epoka.
Jest zatem swego rodzaju paradoksem, że monarchia brytyjska, będąca niejako zachowawczym diamentem w popiele nowoczesnej Europy, jest instytucją stosunkowo młodą, zaś dla co bardziej zasadniczych, nastawionych legitymistycznie monarchistów, także nieprawowitą. Pisałem już na łamach Histmaga o jakobitach, zwolennikach obalonej w 1688 r. męskiej linii dynastii Stuartów ;3. Jakobityzm stanowi już co prawda zjawisko raczej historyczne niż polityczne, jednak po dziś dzień niektórzy za prawowitego monarchę Anglii, Szkocji i Irlandii (nie Wielkiej Brytanii, jako że unia realna angielsko-szkocka zawarta została w 1707 r., za panowania królowej Anny – i dopiero od tego momentu można mówić o królach brytyjskich, a nie szkockich i angielskich) uznają Franciszka II z bawarskiej dynastii Wittelsbachów. Co ciekawe, przyszła dziedziczka tytułu jakobickiego pretendenta do tronu, księżna Liechtensteinu Zofia, jest z wykształcenia anglistką, zaś pierworodnego syna urodziła w Londynie, co każe mi czasem półżartem myśleć, że może przedstawiciele tej linii cierpliwie czekają na czas dogodny dla swojego powrotu.
Nie ulega wątpliwości, że epopeja jakobicka jest piękna i pełna romantyzmu. Sam u progu swego zainteresowania monarchizmem uległem jej czarowi. Pamiętam, z jaką ekscytacją odnajdowałem wzmianki o nieznanych mi dotąd wypadkach historycznych na kartach dzieł literackich, choćby „Porwanego za młodu” R.L. Stevensona. Czy jednak sentyment może uzasadnić twierdzenie, jakoby od 1688 roku tron w Londynie okupowany był przez uzurpatorów? Ja miałbym z nim problem, gdyż prowadzi ono do unieważnienia wszystkiego, co od tego czasu (a zatem przez trzy stulecia!) na Wyspach Brytyjskich i w całym Imperium miało miejsce i uznania tego za niebyt. Przecież to istny absurd i bunt przeciw rzeczywistości!
Zobacz też:
Proces dostosowywania się monarchy do naszych czasów ciekawie pokazują dwa filmy – znakomity „Jak zostać królem” Toma Hoopera z 2010 roku oraz słabsza, aczkolwiek i tak dobra „Królowa” Petera Morgana z 2006 roku. Oba tak naprawdę opowiadają o tym samym – o wywiązywaniu się monarchy ze swoich obowiązków. Bohatera „Jak zostać królem” widz obserwuje, gdy przygotowuje się on do wypełniania zadań, które musiał wziąć na swoje barki zupełnie niespodziewanie – gdyby nie kryzys abdykacyjny książę Albert nigdy nie zostałby władcą. Film pokazuję jego walkę z samym sobą, ze swoimi słabościami, także walkę o to, by sprostać wymaganiom jakie stawia przed nim nieproszony zaszczyt panowania. Widz emocjonalnie angażuje się po stronie monarchy, życzy mu, by te starania zwieńczone zostały sukcesem.
W zupełnie innej sytuacji znajduje się Elżbieta II w „Królowej”. Film rozpoczyna się, gdy córka Jerzego VI włada Wielką Brytanią od czterdziestu pięciu lat. Nie musi już martwić się, czy sprosta wymaganiom jakie stawia bycie koronowaną głową. Dla niej wykonywanie królewskich obowiązków to już rutyna. Ale i królowa stanie przed ciężką próbą. Po śmierci księżnej Diany od jej postępowania zależeć będzie stabilność nastrojów społecznych i prestiż monarchii. Władczyni zdaje się zachowywać iście stoicki spokój, ale z pewnością jest świadoma, że zdecydowana większość kochających Dianę Brytyjczyków do niej samej żywi w danym momencie uczucia ambiwalentne. Dba ona o prestiż domu panującego, ale jako osoba dość staroświecka nie do końca nadąża za przemianami mód i obyczajów społecznych. Prawdopodobnie jest to powód niezrozumienia, jakie spotyka jej postępowanie ze strony poddanych.
Wydarzenia przedstawione w obu filmach dzieli sześćdziesiąt lat. To dużo czasu. Przez sześć dekad społeczeństwo brytyjskie ulegało rozmaitym przemianom. Przykładowo miał miejsce niespotykany na wcześniejszą skalę rozwój mediów masowych. W latach trzydziestych radio było w zasadzie jeszcze nowinką, a od tego czasu ukształtowały się nowe media. Jerzy VI czy jego ojciec mieli dopiero przeczucie, że nowe wynalazki zupełnie zmienią także sposób pełnienia przez nich ich roli w społeczeństwie. Elżbieta dorastała już w świecie, w którym media odgrywały znaczną rolę, świadoma ich znaczenia, mimo wszystko nie jest w stanie nadążyć za następującymi przemianami, znacznie lepiej z mediami radzą sobie osoby młodsze, jak księżna Diana czy premier Blair.
Polecamy e-booka Michała Gadzińskiego pt. „Perły imperium brytyjskiego”:
Niejako na potwierdzenie przekonania o monarchii jako wyrazie ciągłości państwowej, społeczna rola władców ukazana w filmach ulega przemianom najmniejszym. Wprawdzie w wypowiadanym przez księcia Alberta zdaniu, że król nie jest zwykłym człowiekiem tkwi jeszcze dalekie echo dawnego przekonania o boskim prawie królów, a powtórzenie go przez Elżbietę II uznane zostałoby za przejaw absurdalnego snobizmu, to jednak rola ojca i córki pokazana jest w sposób bardzo podobny. Panowanie to dla nich nie tylko przywileje, ale także obowiązki, konieczność wyrzeczeń. Księciu Bertiemu nie wolno było mieć zainteresowań takich jak jego rówieśnicy, później zaś, mimo że wcale o to się nie ubiegał, musi odnaleźć się w roli monarchy, choć może sam wolałby pozostać po prostu mężem i ojcem. Królowa brytyjska musi być bezstronna do tego stopnia, że nie wolno jej głosować. Obydwoje swoją postawą pomogli w historii i na ekranie wytrwać ludziom w ciężkich czasach. Jerzy VI swym przemówieniem, a potem postawą podczas wojny podnosił naród na duchu, zaś Elżbieta II musiała zatroszczyć się o zachowanie jedności społeczeństwa w ciężkim momencie, choć jednocześnie walczyła tez o prestiż monarchii i autorytet domu panującego – stawką była być może ich całkowita kompromitacja.
Znaczenie narodzin kolejnych potomków książęcej pary zdecydowanie nie jest w Polsce prawidłowo odczytywane. Nie chodzi tu wcale o jakiś temat zastępczy czy też przejaw sezonu ogórkowego, jak niektórzy zdają się sugerować. Przecież w kraju o ustroju monarchicznym narodziny przyszłego następcy tronu to bardzo ważne wydarzenie. Rozumiem, że komuś może nie podobać się cała otoczka, przywodząca na myśl raczej sensacje związane z przeróżnymi celebrytami, nie zmienia to jednak faktu, że mamy do czynienia z wydarzeniem znaczącym i niecodziennym.
Elżbieta II panuje już ponad 60 lat i pobiła „rekord” ustanowiony przez królową Wiktorię. Po tak długim urzędowaniu monarchini, przez większość XXI wieku Zjednoczonym Królestwem władać będą najprawdopodobniej mężczyźni. W tej chwili swoista „kolejka” w następstwie tronu przedstawia się bowiem następująco: książę Karol, książę Wilhelm, książę Jerzy i dopiero potem narodzona niedawno księżniczka Szarlota. Nieprzypadkowo wspominam o najprawdopodobniej ściśle „męskim” w najbliższym czasie porządku dziedziczenia tronu. Parlament zmienił bowiem niedawno prawo o sukcesji wskutek czego dziedziczy pierwszy potomek – nieważne jakiej płci. Gdyby więc urodziła się dziewczynka, to w przyszłości zostałaby królową, nawet gdyby miała młodszych braci. Jak widać owe „antydyskryminacyjne” zmiany nie będą miały póki co najmniejszego znaczenia. Osobiście czuję z tego powodu satysfakcję. Bynajmniej nie z racji mniemanego mizoginizmu (zresztą kobiety na tym akurat tronie sprawują się bardzo dobrze), ale raczej z tego powodu, że nie lubię zmian których sensu nie widzę, a które uznać można jedynie za wyłom w tradycji uczyniony bez żadnych racjonalnych przesłanek.
Po ślubie Wilhelma i Katarzyny, Diamentowym Jubileuszu Elżbiety II czy choćby udziale członków rodziny królewskiej w ceremoniach związanych z Igrzyskami Olimpijskimi jest to kolejne wydarzenie, dzięki któremu popularność i akceptacja monarchii w Wielkiej Brytanii rośnie. Wydaje się, że straty na wizerunku związane z atmosferą skandalu otaczającego życie małżeńskie dzieci królowej w latach 90. zostały przez Dwór z nawiązką nadrobione. Póki co nie wróżę więc zbytnich sukcesów ruchowi republikańskiemu – nie ukrywam zresztą, że wcale mu ich nie życzę. Warto zaznaczyć, iż ów wzrost popularności dotyczy nie tylko młodszych członków rodziny królewskiej, osobliwie Wilhelma i Katarzyny (przebieg hucznych imprez, jakim oddawał się książę Henryk [Harry] przed odbyciem służby wojskowej w Afganistanie też już raczej nie wywołuje u nikogo oburzenia). Większą sympatię zyskuje także przedstawiciele pokolenia ich ojców, także książę Karol, i to pomimo niuansów w jego relacjach z uwielbianą przez Brytyjczyków księżną Dianą oraz obecną żoną Kamilą.
Nie mamy więc do czynienia z wydarzeniem z życia celebrytów. Narodziny przyszłego monarchy czy też choćby członka rodziny królewskiej to ważne wydarzenie medialne, społeczne i polityczne. Przyczyni się ono do wzrostu sympatii do dynastii oraz jeszcze większej identyfikacji poddanych Elżbiety II z ustrojem monarchicznym, spadku tendencji prorepublikańskich. Monarchia brytyjska jest nie tylko „atrakcją turystyczną”. Jest to symbol ciągłości i trwałości państwa oraz jego instytucji. Wreszcie, jest to – obok papiestwa – jedna z najdostojniejszych instytucji Europy, ostoja pewnego starego ładu w naszym ciągle zmieniającym się świecie.
Ciekawy jest fakt, że wielu monarchistów, na ogół odwołujących się do konserwatyzmu o zabarwieniu katolickim, pogardza współczesnymi europejskimi monarchiami jako protestanckimi (jest swoistym fenomenem, że monarchia najliczniej przetrwała właśnie w państwach protestanckich), parlamentarnymi i liberalnymi. Nie ukrywam, że pogardę tę uważam za wysoce niemądrą. Nawet takie monarchie wyraźnie pokazują swą wyższość nad republikami. Przede wszystkim jednoczą lud. Wbrew pozorom to nie wybierana przez lud głowa państwa, ale dziedziczny monarcha jest bliżej tego ludu. W republice głowę państwa się wybiera, ale można ją też zwalczać czy znieważać, czasem nawet ona sama daje ku temu powody. W ustroju monarchicznym natomiast głowa państwa jednoczy wszystkich mieszkańców niezależnie od ich poglądów – widzieliśmy to w Wielkiej Brytanii podczas Diamentowego Jubileuszu, widzieliśmy też w Niderlandach po abdykacji królowej Beatrycze w entuzjazmie wiwatujących na cześć następcy tronu ludzi. Osoba króla lub królowej przyczynia się do poczucia większej dumy narodowej podczas uroczystości państwowych czy imprez sportowych. Bieżące problemy nie umniejszają splendoru monarchii. O brak pracy i perspektyw życiowych, upadek gospodarki oraz państwowych instytucji oskarżać można „łotrów z rządu” – królowa jest ponad tym. Jeszcze raz dobitnie podkreślam, że taka jakoby „kulawa” monarchia jest znacznie lepsza od republiki.
Konstytucja Trzeciego Maja szła wyraźnie w stronę monarchii konstytucyjnej na wzór zachodnioeuropejski. Smutno mi się robi na myśl, że gdyby nie tragedia rozbiorów może i my cieszylibyśmy się dziś z narodzin jakiegoś „Royal Baby”.
Artykuły publicystyczne w naszym serwisie zawierają osobiste opinie naszych redaktorów i publicystów. Nie przedstawiają one oficjalnego stanowiska redakcji „Histmag.org”. Masz inne zdanie i chcesz się nim podzielić na łamach „Histmag.org”? Wyślij swój tekst na: [email protected]. Na każdy pomysł odpowiemy.
Redakcja: Tomasz Leszkowicz