Dydyński w moskiewskiej niewoli

opublikowano: 2023-09-03, 17:00
wszelkie prawa zastrzeżone
Jacek Dydyński popadł w niewolę u Moskali. Tymczasem z Moskwy napływają straszne wieści... Podobno Dymitr schwytany!
reklama

Ten tekst jest fragmentem książki Jacka Komudy „Samozwaniec. Polacy na Kremlu. Tom 3 i 4”.

W czasach smuty (mal. Sergiej Iwanow, 1886)

Die 3 albo i 4 februarii nowego stylu, / 24 lub 25 januarii starego stylu

Anno Domini 1605 / Roku 7113 od stworzenia świata

W stepach za Trubczewskiem, poranek

Bezkresna biała równina kurząca się drobnym puchem. Lodowe piekło bez drzew, chałup, gór. I tylko wyjeżdżona wstążka traktu przecinająca bezmiary. Wąska, ledwie widoczna spod śniegu, który sypał od rana.

Małe czarne figurki zagubione w nieskończonej bieli. Zgięte wpół, brnące w zaspach, mrużące oczy od kurzawy. Cierpliwie, niby żuki wlokące dwie armaty na drewnianych łożach i okutych kołach, po których pozostawały szerokie koleiny. Grupa skazańców zagubiona na drodze bez początku i końca. Wcześniej młot bił z dźwięcznym głosem. Uderzał w kowadło, rozpłaszczał nit wetknięty w otwór obręczy obejmującej nadgarstek Jacka Dydyńskiego. Najpierw lewy, potem prawy. Długie łańcuchy biegnące do żelaznego okucia na łożu moskiewskiej armaty. Tak samo przykuwano pół wieku temu stryja Michała po wzięciu Połocka?

Wszystko było jak sen. Brodaci strzelcy okutani w szuby, patrzący na jeńców ni to ze wzgardą, ni to pobłażliwie. Dwie stare armaty – na oko każda po dwadzieścia funtów – po polsku Jaszczurki. Śnieg, blady świt, para oddechów, ponury kowal w skórzanym fartuchu. I dziesiętnik strzelecki na podjezdku kryjący uśmiech w gęstwinie brody.

Gromada oberwańców – szarych moskiewskich niewolników parchatych od odłażących strzępami łachmanów, przykutych do dział jak do własnych śmiertelnych grzechów. Nie patrzył w ich twarze. Tego lodowatego, śnieżnego poranka dostrzegał tylko, jak byli okaleczeni. Bez palców, bez rąk. Z drobinkami prochu zapieczonymi pod skórą na gębach. Czerwonawe blizny po oparzeniach – wszystko od ognia wystrzałów, rozgrzanych luf i iskier. Oblicza czarne od dymu, dygocące ręce pokryte szarym nalotem. Czy tak wygląda po roku człowiek przykuty do działa?

Na tle śmierdzących świt i kaftanów niewolników żupany, giermaki i ferezje polskich jeńców wyglądały jak pawie pióra w błocie. Dydyński jednak widział już, jak z każdym kolejnym dniem czerwone, żółte i zielone barwy zaczynają ustępować miejsca szarości, czerni. Jak pętlice, materie, kołnierze i podszewki zmieniają się w bezbarwne szmaty, łachmany przeżarte siarką i saletrą, przenicowane kwaśnym prochowym smrodem.

reklama

– Dawaj, dawaj! – Chudy strzelec popchnął go ku armacie.

Świsnęły baty, a szlachcic nie wiedział, co robić. Niewolnicy zakotłowali się wokół lawety, łańcuchy napięły się, posłuszne karki pochyliły – działo potoczyło się z chrzęstem po śniegu.

Dydyński poczuł, że jego łańcuch napiął się, pociągnął za armatą. Uczynił krok i wkrótce szedł, bezmyślnie zagapiony w przestrzeń, tuż obok wytężających siły towarzyszy.

Źle zrobił – nie uszło to uwagi dziesiętnika. Podjechał kłusem. Nahaj świsnął, chlasnął szlachcica po plecach – uderzył przez kaftan i przeszywanicę, ale Dydyński odczuł to jak ukąszenie żmii. Krzyknął, jednak szedł wyprostowany, bynajmniej nie po to, by wszczynać zwadę – po prostu nie domyślał się jeszcze, że powinien pchać armatę. Dziesiętnik podniósł nahaj...

Jacka uratował jeden z niewolników. Szary jak wszyscy – o poczerniałej od prochu gębie, rudej brodzie, świecący wyblakłymi oczyma. Pochwycił go za ramię, pociągnął ku łożu. Dydyński wpadł między pozostałych, zatoczył się, jeden z jeńców – chłopisko wielkie jak tur, w postrzępionym giermaku – odepchnął go ze swej drogi. Jacek omal nie upadł, łańcuch plątał się pod nogami drągala, który zgryzł w ustach przekleństwo twarde jak orzech.

Strażnicy na południowej granicy Moskwy (mal. Sergiej Iwanow, 1907)

I znowu rudobrody więzień wyciągnął pomocną lewą dłoń. W prawej brakowało trzech palców, czwarty był zgięty i urwany w połowie.

– Tu, panie Polak – wycharczał. – Chodźcie do mnie.

Dydyński przypadł do łoża tuż obok spiżowej lufy moskiewskiej Jaszczurki. Pchał działo wspólnie z innymi, niewiele rozglądał się na boki. Brnęli przez śnieg; łańcuch plątał mu się między nogami. Dopiero po kilku chwilach odgadł, że powinien owinąć go sobie wokół rąk. Inni tak właśnie robili. To była pierwsza nauka w moskiewskiej niewoli, kolejna zaś, której nie zdążyli wbić mu do głowy ojciec i preceptorzy z Akademii Rakowskiej. Pierwszy krok do poznania doli moskiewskiego jeńca.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Jacka Komudy „Samozwaniec. Polacy na Kremlu. Tom 3 i 4” bezpośrednio pod tym linkiem!

Jacek Komuda
„Samozwaniec. Polacy na Kremlu. Tom 3 i 4”
cena:
69,90 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Wydawca:
Fabryka Słów
Rok wydania:
2023
Premiera:
25.08.2023
ISBN:
978-83-7964-955-6
EAN:
9788379649556
reklama

Ruszyli.

Krok za krokiem, śladami stryja. Michał Dydyński też tak szedł? Zapadając się w śnieg, zerkając czujnie, czy nie spadnie na niego bat dziesiętnika.

Stolnikowic przymknął oczy. To było piekło, a jeszcze dzień wcześniej moskiewska niewola zapowiadała się inaczej.

* * *

Die 2 februarii / 23 januarii

Dobrynicze, obóz wojsk kniazia Mścisławskiego Wieczór

Z krwawego pola nad mokradłami rzeki Wul zawlekli go wprost do Dobrynicz, do obozu Mścisławskiego i Szujskiego. Czterech Moskali na jednego rozbrojonego Polaka – to była liczba wystarczająca, aby powstrzymać najgorętsze marzenia o złotej wolności. Wsadzili go na zwykłą chłopską szkapę, bez kulbaki. Chabeta była tak koścista, że szlachcic czuł się na niej równie wygodnie co piechur posadzony za karę na drewnianym koźle.

Rzecz dziwna, ale wysoki Moskal w szłomie przywodzącym na myśl czasy założenia Kijowa narzucił mu na ramiona czugę – krótki i wąski kaftan z rękawami do łokci. Jego kompan w pikowanym kaftanie zamienił się z Jackiem na nakrycia głowy, zamieniając futrzany szłyk na husarski szyszak. Ze swoją capią bródką wyglądał w nim niczym Tatar z sanockich jasełek.

Dobrynicze – uboga, chruściana wioszczyna pełna kleci i kurnych chat – pękały w szwach. Gdzie tylko był kawałek miejsca, tam stali strzelcy, dworianie, bielały porządne namioty rajtarów. W każdej chałupie gnieździło się po dwudziestu ludzi, na skrawkach jeszcze niezajętej przestrzeni poupychano konie, woły i sanie. Dzicy, okryci kożuchami Tatarzy gnali w stronę rzeki stada włochatych bachmatów. Od strony kosza dochodził brzęk piszczałek, z moskiewskiego obozu łoskot nabatów – wielkich bębnów wożonych na wozach albo między końmi.

– Ty, szlachticz, trzymaj się między nami – mruknął najstarszy z Moskali, o krzaczastych brwiach, zwany przez pozostałych Fiodorem Maksymowiczem.

Otoczyli Jacka na koniach tak ściśle, że niemal czuł na karku oddech trzeciego jeźdźca.

reklama

Zaprowadzili go do spokojnego kąta, w śniegu przy chałupie na skraju wsi. Stało tam kilka koni, małe sanki, przy płocie wzniesiono duży szałas o jednej pochyłej ścianie ze skór i gałęzi. Płonęło przed nim ognisko, a siwy jak gołąb pachołek dorzucał świeżych sosnowych gałęzi.

Dydyński szykował się na najgorsze: bicie, tortury, wyzwiska. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Zsiedli z koni, po czym ów Fiodor Maksymowicz powiódł go do ogniska. Dziwne, lecz nie domagali się oddania kaftana.

Wasyl Szujski

– Siadajcie i nie trwóżcie się, panie Litwin – mruknął. – Nie będzie bolało. W każdym razie nie wydamy was jeho miłosti kniaziowi Mścisławskiemu.

– Kto w ogóle jesteś? – zapytał drągal w szłomie.

– Jacek Dydyński, szlachcic.

– A jak wasze otczestwo?

– Aleksander. Znaczy Aleksandrowicz.

– To pięknie – wyszczerzył zęby stary dworianin. – Aleksander – zamruczał. – Słuszne i ładne otczestwo. Wasz batiuszka zwał się całkiem jak nasz Aleksander Newski, co pobił jeretikow na Jeziorze Czudzkim.

Dydyński wolał nie informować, że gotów był w tej właśnie chwili przekląć ojcowskie imię, bo prawdę mówiąc, to właśnie ono zawlokło go aż tutaj, do kompanii moskiewskich drapichrustów.

– Ubogi jestem, ale da Pan Bóg, wykupię się.

– O tym będą jeszcze rozhowory – mruknął stary. – Boh dał ruki po to, aby nimi brać. – Błysnął w uśmiechu zębami. – Ja jestem Fiodor Maksymowicz Gonczarow. A to mój syn Fiedia. Siadaj u ognia, bo po co masz stać?

Dydyński usiadł, a raczej zwalił się na posłanie z gałęzi i wojłokowej derki. Był pobity, obolały, bez snu, bez nadziei.

Stary Gonczarow z pomocą sługi pozbywał się bechtera, pozostali zrzucali szłomy i twarde pikowane kaftany szyte na tatarską modłę. Nie wyglądało na to, aby jeniec zajmował ich bardziej niż wróble na płocie.

Jacek opadł na derkę, nakrył się kaftanem. I sam nie wiedział, kiedy zmorzył go sen. Ostatnim, co zobaczył, był Gonczarow przeliczający wraz ze sługą u ognia pieniądze wytrzaśnięte z sakiewki szlachcica. To była najlepsza gwarancja życia i zdrowia pana stolnikowica. Nic widać nie rozjaśniało lepiej ruskich sumień jak blask polskiego złota.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Jacka Komudy „Samozwaniec. Polacy na Kremlu. Tom 3 i 4” bezpośrednio pod tym linkiem!

Jacek Komuda
„Samozwaniec. Polacy na Kremlu. Tom 3 i 4”
cena:
69,90 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Wydawca:
Fabryka Słów
Rok wydania:
2023
Premiera:
25.08.2023
ISBN:
978-83-7964-955-6
EAN:
9788379649556
reklama

Kiedy się ocknął, był już prawie wieczór. Obudził go armatni salut. Znów raz po raz grały działa, ich głuche, suche grzmoty odzywały się tuż za chałupami.

Nikt się nim nie zajmował. Fiedia siedział przy ogniu, zajadając coś z drewnianej miski. Brodaty sługa natłuszczał bechter sadłem, ten z capią bródką doglądał kotła, Fiodor Maksymowicz popijał coś z kubka – raczej prostuchę niż wodę.

Jacek wstał, choć z bólem. Rozglądał się po ludziach, koniach i sam nie wiedział, co zrobić. Moskale na sąsiednich stancjach pili gorzałkę i zataczali się jak ślepcy na niderlandzkich obrazach. Kilku leżało w błocie i gnoju. A kiedy szlachcic podszedł do płotu, przeszło za nim dwóch brodaczy ciągnących bezwładnego dworianina w wysokim szłyku i sobolowej szubie. Dydyński patrzył, jak próbowali wsadzić go na konia – bez większego powodzenia, bo byli pijani jak susły.

– Jegomość! Hej, jegomość! Rozejrzał się jak spłoszony ptak. Głos wołał po polsku.

– Nie rozglądajcie się, pst! Cicho!

– Kto wy?

– Żeleński. Czeladnik pana Aniołowicza. Z waszej chorągwi, pamiętacie?

Dymitr Samozwaniec I przysięga Zygmuntowi III Wazie wprowadzenie katolicyzmu w Rosji (mal. Nikołaj Newrew, 1874)

Młodzieniec z poczerniałą gębą, okryty opończą przycupnął przy płocie.

– Ciebie też wzięli. W bitwie?

– Razem z panem towarzyszem. Ale ja niedługo na tym miejscu popasam.

– Jak to?

– Mój pan traktuje o okup. Wysyła mnie z listem. Do Glinian.

– Moskale cię puszczą?

– Jegomość, nie ściągaj na nas uwagi. Tu wielu naszych ukrywają dworianie po chatach. Chcą okup albo boją się odmiany fortuny. Znaczy, że Dymitr wróci...

– Poczekaj. – Dydyński chwycił pacholika za ramię. – Jak będziesz w Polsce, pojedziesz dalej, w Sanockie?

– Jegomość, jedno list oddam, a chętnie pomogę.

– Jedź do Dydni pod Sanokiem. Do mojego brata, Przecława Dydyńskiego. Powiedz mu... Nie, daj pierścień, masz – zsunął z palca sygnet z Gozdawą – i przekaż, że jego brat Jacek żyje, jest w niewoli. Czeka na wykup.

– Jegomość, co mogę, to uczynię.

– Ten pierścień, słuchaj, będzie nagroda. Mój brat wykupi go od ciebie za... trzysta złotych.

reklama

– Rety, jegomość, ja senatorem zostanę!

– Spraw się dobrze. Ratuj mnie, a nie poskąpię pieniędzy. Jak wrócę żywy.

– Cichajcie, Moskale patrzą.

– Idź. I pamiętaj. Zaklinam na Matkę Boską z Leżajska... Dydyński odwrócił się. Moskale ślepili na niego uważnie. Nie było bezpiecznie tutaj sterczeć, zatem wrócił do ognia.

Znowu rozległy się grzmoty dział. I wiwaty.

– Mścisławski ucztuje! – rzekł Fiedia, popatrując uważnie na szlachcica. – Pobity wasz Łżedymitrij, wor, rostryga! On już u kniazia Szujskiego w łańcuchach.

– Dymitr schwytany?! Nie może to być! Moskal popatrzył w lewo, w prawo.

– Ty, Litwin, nie krzycz. Sprowadzisz strzelców. Był prikaz, żeby wszystkich jeńców oddawać Szujskiemu. Wezmą cię i kęsim! – Przeciągnął dłonią po gardle.

– Ja nie żaden Litwin, ale Polak. Czy ja wyglądam na Litwina? Czy na boćwinie tak wyrosłem? I na winie z brzozy? A może kosmaty jestem jak niedźwiedź ze Żmudzi?!

– Jeść chcecie, panie Polak? – zapytał sługa Fiodora Maksymowicza. – A może wam nasza uboga strawa nie przejdzie przez harde gardło?

– Tylko jeśli zaprosicie na biłłużyne koleno i na lebedyje huczno. Bo to niepolitycznie podawać komuś do ucałowania kolano bieługi i łabędzią dupę.

Moskale aż drgnęli. Stary sługa podał szlachcicowi drewnianą miskę.

– A w łyżki nie obrodziło tego roku w Moskowii?

Któryś prychnął, inni odwrócili się.

– Dajcie mu łyżkę – zarządził Fiodor Maksymowicz z takim namaszczeniem, jakby szlachcic prosił o gwiazdkę z nieba.

Ostatnie chwile Dymitra Samozwańca (mal. Carl Wenig, 1879)

Dydyński do tej pory jadał zwykle na cynie, a najchętniej na srebrze, pozostawiając drewniane miski chłopom i dworskim psom. Cóż jednak – nawet polski orzeł musi krakać, kiedy dostanie się między stado moskiewskich wron.

Kasza twarda, o omastę strach było pytać. Cóż z tego – jednak i na szczęście – była to kasza.

– Wyście szlachetny Lach – rzekł Fiedia. – Pewnie wam nie smakuje winko hosudarskie?

– Najbardziej podchodzi mi węgrzyn i małmazja, bo alikant włoski zanadto zalatuje starym jajkiem. Ale co zrobić, czasem człowiek musi, inaczej się udusi. Dawajcie!

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Jacka Komudy „Samozwaniec. Polacy na Kremlu. Tom 3 i 4” bezpośrednio pod tym linkiem!

Jacek Komuda
„Samozwaniec. Polacy na Kremlu. Tom 3 i 4”
cena:
69,90 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Wydawca:
Fabryka Słów
Rok wydania:
2023
Premiera:
25.08.2023
ISBN:
978-83-7964-955-6
EAN:
9788379649556
reklama
Komentarze
o autorze
Jacek Komuda
Zawodowy pisarz i historyk. Specjalizuje się w dziejach Rzeczypospolitej szlacheckiej. Jako jeden z nielicznych ludzi pióra uczestniczy w rekonstrukcjach historycznych jako XVII-wieczny polski husarz, pancerny i Lisowczyk, poznając w ten sposób realia dawnego pola walki. Na własnym koniu przejechał pół Polski, spory kawałek Ukrainy i jeszcze większy Karpat Wschodnich. Do najsłynniejszych powieści autora należy czterotomowy cykl Samozwaniec (Fabryka Słów 2009–2013), oraz Banita (Fabryka Słów 2011).

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone