„Dwie twarze. Życie prywatne morderców z Auschwitz” - wywiad z autorką
Mateusz Balcerkiewicz: Dwie twarze. Życie prywatne morderców z Auschwitz to nie pierwsza Pani książka, której fabuła dotyczy zagadnień związanych z obozem koncentracyjnym. Co sprawiło, że wróciła Pani do tej tematyki?
Nina Majewska-Brown: Gdy zbierałam materiały do Tajemnicy z Auschwitz, po raz pierwszy zetknęłam się ze świadkami tamtych czasów, materiałami w IPN-ie i archiwum Muzeum Auschwitz-Birkenau. Przekopując się przez niezliczoną ilość dokumentów, z przerażaniem zrozumiałam, że za każdym wytatuowanym na ramieniu obozowym numerem kryje się niezwykle bolesna i dramatyczna historia więźnia, którą należałoby opowiedzieć ku przestrodze. Dziś z pełną odpowiedzialnością mogę stwierdzić, że to miejsce mnie opętało. W dodatku pojawia się coraz więcej osób, które dzielą się ze mną historiami swoich rodzin, i mam świadomość, że powinnam ocalić te okruszki historii. Dać świadectwo.
M.B.: W Dwóch twarzach mocno zarysowany jest wątek codziennego życia niemieckiej rodziny z czasów II wojny światowej. Tego typu zagadnienia wymagają nieoczywistych, nieraz ciężko dostępnych, a z drugiej strony niezwykle ciekawych źródeł. Z jakich materiałów Pani korzystała?
N.M.-B.: Zazwyczaj gdy mówimy o obozach, patrzymy na nie z najbardziej bolesnej perspektywy – więźniów. Przez pryzmat ich cierpienia, gehenny i śmierci. Rzadko zastanawiamy się nad tym, jak żyli ich oprawcy i jak to możliwe, że człowiek może być kochającym i czułym ojcem i mężem, a jednocześnie bezwzględnym mordercą. Pretekstem do napisania książki stało się zdjęcie różanego ogrodu komendanta obozu Rudolfa Hössa, z bawiącymi się radośnie w sadzawce dziećmi, przylegał on bezpośrednio do budynku krematorium. To był najbardziej szokujący kontrast, który dzielił „płotem” dwa światy: w jednym rządziło odczłowieczenie, brak nadziei i śmierć, w drugim wiedziono luksusowe, wystawne życie. Jak zwykle sięgnęłam do archiwów, relacji świadków, rozmawiałam też z ludźmi, których ojcowie czy dziadkowie byli esesmanami. Sporo dokumentów udało mi się wylicytować na różnych aukcjach i mogą je Państwo znaleźć w książce. Ta warstwa dokumentalna i prawda historyczna są dla mnie niezwykle ważne. I choć opowiadam historię lżejszym piórem w konwencji powieści, są one osadzone w mentalności, realiach tamtych czasów, osnute na prawdziwych wydarzeniach. Wyszłam z założenia, że taka forma może przemówić do większej liczby osób, bo przecież nie każdy sięgnie po wielkie opracowania historyczne, a nie wszystkie dokumenty są powszechnie dostępne.
M.B.: Żony esesmanów z Auschwitz tworzyły specyficzną grupę społeczną. Czy można mówić o pewnym podobieństwie ich zachowań w związku z więźniami i obozem? A może postawy tych kobiet wobec pracy ich mężów były różne?
N.M.-B.: Oczywiście, jak to bywa w każdej społeczności, zachowania mogły się różnić, ale miały wspólny mianownik, którym było korzystanie z szeroko pojętych dobrodziejstw, jakie oferował obóz. Od warzyw i owoców z obozowych plantacji, przez biżuterię, złoto, odzież, meble, słowem - wszystko to, co dało się stamtąd wynieść. Do tego stopnia, że tym kobietom nie przeszkadzało noszenie pięknej jedwabnej bielizny po Żydówkach. Marzyły o wspólnych wyjazdach do pobliskiej willi nad Sołą, czyli do ośrodka wypoczynkowego, w którym imprezowano, romansowano i znakomicie się bawiono, polując, obserwując ptaki i łowiąc ryby.
Każda miała rodzić dzieci i być posłuszna mężowi, a te, które na zbyt dużo sobie pozwalały, mogły zostać skarcone przez jego przełożonych. Żony esesmanów przyjaźniły się i spotykały na ploteczkach, uświadamiały się wzajemnie, czym jest obóz i jak się na nim dorobić. Wszystkie wiodły wygodne życie, a część z nich zarzekała się, jak żona komendanta, że to ich najlepsze lata i że jeszcze tu wrócą.
M.B.: A co z dziećmi esesmanów, które, tak jak ich matki, żyły w cieniu obozu? Dziecięce lata spędzone w pobliżu Auschwitz wpłynęły na ich przyszłość?
N.M.-B.: Na część dzieci z pewnością, zwłaszcza tych, którym rodzice pozwalali na wyżywanie się na więźniach, strzelanie do nich i znęcanie się nad nimi. Nieliczne były zabierane przez ojców do obozu. Część, zwłaszcza młodszych, nie zdawała sobie sprawy, w jakim miejscu się znalazły. Dla wielu był to idylliczny czas, gdy podsuwano im zabawki wykonywane przez więźniów, miały swoją szkołę, plac zabaw i niewiele domowych obowiązków, bo przecież mieli je wyręczać więźniowie i dziewczęta z okolicy zmuszane do pracy w esesmańskich domach. Myślę, że po wojnie znakomita większość wyparła z pamięci to, że mieszkała tuż na granicy piekła. Należy tu nadmienić, że wnuk Rudolfa Hössa do dziś nie może się pogodzić z ze skalą zła, jakie wyrządził jego dziadek i wspiera ofiary. Większość dzieci po wojnie, za sprawą chociażby wyniesionego z obozu przez rodzinę majątku, wiodła spokojne i dostatnie życie, a niektóre, jak córki komendanta, brylowały na parkietach.
M.B.: Jak wyglądało codzienne życie więźniarek w Auschwitz? Czy los tych, które trafiały jako służące do domów esesmanów, można uznać za odrobinę lepszy?
N.M.-B.: Więźniarki w obozie żyły w poczuciu całkowitego odczłowieczenia, w wiecznym napięciu, strachu i głodzie, zmuszane do katorżniczej pracy, w przekonaniu, że każda godzina może być ich ostatnią.
Z pewnością los takich kobiet był rzeczywiście odrobinę lepszy, o czym świadczą relacje tych wybranych do służby u Niemców. Usiłowały przyjaciółkom z obozu załatwić pracę w domach, w których same pracowały. Co nie znaczy, że ta posada gwarantowała bezpieczeństwo. W esesmańskich domach pracowały trzy typy ludzi: dziewczęta z okolicy – od czternastego roku życia obowiązywał je nakaz pracy – głównie zajmowały się dziećmi, gotowały i sprzątały. Więźniowie dwóch, a w zasadzie trzech kategorii: świadkowie Jehowy, nazywani biblijnymi gąsienicami – najbardziej pożądana grupa pracownic, które mogły poruszać się swobodnie i nocowały w wyznaczonym budynku poza obozem (z uwagi na wyznawaną religię miano do nich największe zaufanie i mogły się czuć stosunkowo bezpiecznie); więźniarki pracujące w domach pod okiem strażników SS i więźniowie przeznaczeni do ciężkich prac, m.in. ogrodowych, którzy byli najpilniej strzeżeni.
Tym, co najbardziej mnie poruszyło, były przeplatające się relacje więźniów opowiadających o sobie nawzajem, z których część, jak się później okazało, została zamordowana.
M.B.: Czy ma już Pani plany co do kolejnej książki? A może prace nad nią trwają?
N.M.-B.: Każda książka o Auschwitz pozostawia w mojej duszy cień i sprawia, że nie śpię po nocach. Odreagowuję, spotykając się z psychologiem, bo dokumenty, zdjęcia i filmy, do których docieram, są tak brutalne, że nie sposób zapomnieć tych obrazów. Potem przychodzi czas na lżejsze klimaty i pisanie o współczesnych kobietach. Właśnie kończę pracę nad Świętym spokojem, opowieścią o naszej codzienności, problemach i marzeniach, ale też o przewrotności życia.
Nie ukrywam jednak, że zbieram już materiały do następnej książki o obozie, bazującej na niezwykłych, poruszających wspomnieniach świadka tamtych czasów. Poznaję także kolejne osoby, które proszą o spisanie ich wspomnień. Myślę, że się nad nimi pochylę, póki ma jeszcze kto je opowiadać. Z miesiąca na miesiąc jest przecież coraz mniej świadków tamtego piekła.