Dumni zakompleksieni

opublikowano: 2006-08-30, 20:00
wolna licencja
„Nic własnego nie może człowiekowi imponować; jeżeli więc imponuje nam wielkość nasza lub nasza przeszłość, to dowód, że one w krew nam nie weszły.” (Witold Gombrowicz, „Dzienniki”)
reklama
autor artykułu: Roman Sidorski

W przyjętej niedawno przez sejm nowej ustawie lustracyjnej (w chwili pisania tego tekstu trwają wciąż prace w senacie) znalazł się ciekawy zapis. Na jego mocy „kto publicznie pomawia Naród Polski o udział, organizowanie lub odpowiedzialność za zbrodnie komunistyczne lub nazistowskie, podlega karze pozbawienia wolności do lat trzech”. Ta sama ustawa o 10 lat przedłuża okres w którym ścigać można… zbrodnie komunistyczne. Czyżby schizofrenia rządzących? Czy też może narodowość np. morderców księdza Popiełuszki niemożliwa jest do ustalenia?

Prawda historyczna została zadekretowana, a badania nad pewnymi zagadnieniami zaczęły grozić trzyletnią odsiadką. Mimo iż historia jest nauką, w której nic nigdy nie jest dane raz na zawsze, a studentów już na pierwszym roku uczy się, że nie ma ustaleń, których nie można zweryfikować, nasza władza postawiła tezę i nie starając się nawet jej udowodnić, wpisała do ustawy. Jeśli fakty okażą się być inne, tym gorzej dla nich. Brzmi znajomo?

Politycy nie rozumieją, że sankcjonując prawnie określoną wersję przeszłości nie tylko narażają się na śmieszność, ale też unicestwiają historię, zastępując ją niewiarygodnym, pozbawionym jakiejkolwiek siły oddziaływania substytutem, który nikogo do niczego przekonać nie może. „Nauczycielka życia” przestaje uczyć, nie szuka już prawdy i nie broni się skutecznie przed oszczerstwami. Jest bezużyteczna. A historycy? Powinni zająć się kserowaniem ustawy.

Omówiony fragment tejże ustawy wpisuje się w ogół tzw. polityki historycznej obecnego rządu. Należą do niej hucznie obchodzone rocznice „słusznych” wydarzeń, plany wprowadzenia „nauczania patriotycznego” do szkół oraz opracowania nowych podręczników (strach pomyśleć, że mogłyby być pisane podobnie jak ustawa lustracyjna) czy ciągłe rozliczenia z bliższą i dalszą przeszłością, których dokonywać mają „genetyczni patrioci”. Wszystko to abyśmy byli dumni z własnej historii i w czasie spotkań na gruncie towarzyskim bądź dyplomatycznym uciec się zawsze mogli do słusznego argumentu w rodzaju: „walczyliśmy bohatersko w powstaniu warszawskim, a wy zdradziliście nas w Jałcie, więc należy się nam szacunek i pieniądze na autostrady”. Wielki naród, będąc wielkim i będąc narodem, nie może nie zachwycać, więc zachwyca.

reklama

Problem w tym, że nie zachwyca. I to nawet nie dlatego, że nie ma czym. Na świecie po prostu nie prowadzi się licytacji na bohaterów, bitwy, zwycięstwa, porażki i zdrady. Przeszłość nie jest źródłem szacunku, bo państwa i narody ocenia się po teraźniejszej ich kondycji i zachowaniu. Doświadczone niegdyś niesprawiedliwości, prawdziwe bądź urojone, nie mają wpływu na wysokość unijnych dopłat. A jeśli nawet wspomina się o historii, to na uznanie liczyć mogą zwycięzcy, a nie wieczni przegrani i pokrzywdzeni, na jakich się kreujemy. Mimo to nasza polityka zagraniczna wciąż kręci się wokół paktu Ribbentrop-Mołotow (jego nowym wcieleniem jest wszak gazociąg bałtycki), Katynia (ale Wołynia już nie) i kampanii wrześniowej.

Historia nigdy nie będzie całkowicie wolna od wpływu ludzkich namiętności, od uprzedzeń i sympatii polityków ani od dyktatu zwycięzców. Zawsze będzie istnieć pokusa, by ją instrumentalnie wykorzystywać. Trzeba jednak zdecydowanie powiedzieć, że jeśli zależy nam na minimum obiektywizmu, historia nie może służyć budowaniu narodowej dumy. Należy historię badać i o niej pisać, trzeba próbować się z niej uczyć, wykorzystywać dla lepszego zrozumienia siebie i świata. Ale gdy uznamy, że głównym zadaniem historii jest podbudowa naszego ego, skażemy ją na zakłamanie.

O czym świadczy ciągłe przypominanie o dawnej wielkości, nieustanna potrzeba udowadniania innym, iż sroce spod ogona nie wypadliśmy? Ano tylko o tym, że ci, którzy chcą uczyć nas odczuwania dumy z naszej historii, są tak naprawdę małymi zakompleksionymi ludźmi. Wychynąwszy na świat ze swego zaścianka, próbują oni przekonać siebie i swe nowe otoczenie, że rodzinna wioska była w istocie wspaniałą, choć zapomnianą jak Machu Picchu metropolią. Tymczasem świadom własnej wartości człowiek nie potrzebuje się z nią obnosić niczym komiwojażer ze swym towarem. Niestety, nasi rządzący to nie mężowie stanu uosabiający narodową dumę, to jedynie obwoźni sprzedawcy kiczowatych obrazków z przeszłości.

reklama
Komentarze
o autorze
Roman Sidorski
Historyk, redaktor, popularyzator historii. Absolwent Uniwersytetu Adama Mickiewicza. Przez wiele lat związany z „Histmagiem” jako jego współzałożyciel i członek redakcji. Jest współautorem książki „Źródła nienawiści. Konflikty etniczne w krajach postkomunistycznych” (2009). Współpracował jako redaktor i recenzent z oficynami takimi jak Bellona, Replika, Wydawnictwo Poznańskie oraz Wydawnictwo Znak. Poza „Histmagiem”, publikował między innymi w „Uważam Rze Historia”.

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone