Douglas Boyd – „Ekspansja Kremla. Historia podbijania świata” – recenzja i ocena
Autor książki, Douglas Boyd nie jest historykiem, ani nie też publicystą. Boyd był lingwistą, pracującym dla wywiadu brytyjskiego w Berlinie Zachodnim, gdzie w czasach Zimnej Wojny nasłuchiwał rozmowy sowieckich pilotów. Któregoś dnia w 1959 r. udał się po cywilnemu do wschodniej części miasta, gdzie jednak został złapany i osadzony w więzieniu Stasi. Spędził tam kilka tygodni, po czym został przekazany władzom brytyjskim ponieważ, jak sam twierdzi, Stasi nie lubiło KGB i chciało „zagrać na nosie Rosjanom.” Do swojej poprzedniej pracy już nie wrócił – Brytyjczycy mieli swoje procedury i nie przyjmowali z powrotem do wywiadu, kogoś kto przez kilka tygodni był maglowany przez wrogi wywiad. Boyd imał się więc innych zawodów, pracując m.in. w biznesie i w mediach. Jego wyjątkowo naiwne tłumaczenie własnego zwolnienia z więzienia Stasi, może stanowić zapowiedź tego co znajdziemy w tekście.
Książka jest pełna błędów. Pozwolę sobie przedstawić kilka z nich, z własnym komentarzem. „Zatem nie można mówić o historii Rosji przed rokiem 988” (s. 46). W gruncie rzeczy o historii Rosji można mówić dopiero od XVI w. Jeśli autor miał na myśli ciągłość w postaci historii Rusi, to powinien zapoznać się z kroniką Nestora, ta z kolei sięga dalej niż rok 988.
„Pierwsze stałe osady w centralnej części dzisiejszej Rosji zostały założone przez skandynawskich kupców-najeźdzców, którzy osiedli w pobliżu Riazania, na południowy wschód od Moskwy, na początku IX wieku. W tamtym czasie Moskwa była tylko kremlem – otoczonym palisadą fortem handlowym położonym wśród lasów. Pozbywszy się mieszkających tam mężczyzn, poślubiali ich kobiety, a z tych związków ukształtował się ród zwany Waregami, tworzący luźną federację, na czele której stał jeden przywódca – kagan”. (s.46) Liczba błędów w tych dwóch zdaniach jest zatrważająca. Po pierwsze, budowlę Kremla rozpoczął książę Jurij Dołgorukij w połowie XII w. Po drugie, w IX w. istniała tam osada Muromców, miejscowego plemienia ugrofińskiego, a nie skandynawskich najeźdźców. Po trzecie, Waregami nazywano skandynawskich wojowników (w Zachodniej Europie nazywano ich Normanami) którzy wyprawiali się na Ruś i w ogóle do Wschodniej Europy. Nie był to zatem żaden ród, tym bardziej powstały ze związków z miejscowymi kobietami. Po czwarte, kagan to nazwa władcy ludów stepowych: (m.in. Awarów, Mongołów), a nie Waregów.
„Dzięki rozdźwiękom pomiędzy Rzeczpospolitą Obojga Narodów (Polska i Litwa) a Szwedami, Michał Romanow mógł zawrzeć rozejm z zachodnimi wrogami do 1619 r. i zapewnić sobie protektorat nad częścią Ukrainy z Kijowem i Smoleńskiem, będąca wcześniej pod rządami Polski” (s. 55). Już ze szkolnego kursu historii wiadomo, że nie było wówczas żadnego rosyjskiego protektoratu. Kijów i Smoleńsk należały wówczas do Rzeczpospolitej.
O skutkach ultimatum Austro-Węgier wystosowanym do Serbii z lipca 1914 r. Boyd pisze następująco: „Królowa Wiktoria i jej wnuk, cesarz Wilhelm II, dowiedzieli się o całej sytuacji, gdy wracali z rejsu po Bałtyku królewskim jachtem.” (s. 88). Jak można pisać takie rzeczy? Trudno wyjść ze zdziwienia, że Anglik nie zdaje sobie sprawy z tego, że Królowa Wiktoria zmarła 13 lat wcześniej. Przy tej skali błędów zupełne nieudokumentowane stwierdzenie, że Aleksander I był paranoikiem (s. 61) wydaje się być nic nie znaczącym drobiazgiem.
Nie sposób pominąć jeszcze jednej rzeczy. Pisząc o słynnym antybolszewickim powstaniu chłopów w guberni tambowskiej, którego szczyt przypadł na lata 1920-1921, Boyd pisze: „Utworzyli oni błękitną armię – dla odróżnienia od armii białej i czerwonej, składającej się z polskiej Błękitnej Armii, Zielonej Armii nacjonalistów ukraińskich oraz Czarnej Armii rosyjskich i ukraińskich anarchistów” (s.109-110). Tutaj autor książki przekracza mierzalny poziom dyletanctwa. Jak można zaliczyć Błękitną Armię gen. Hallera, powstałą we Francji, do sił rosyjskich chłopskich partyzantów?
Powyżej zaprezentowałem jedynie wybór z szerokiej gamy kuriozów – nie będę już szerzej o nich pisał. W zasadzie na tym można zakończyć pisanie recenzji, ale obowiązek zmusza do oceny tego „dzieła”.
Książka Boyda ma charakter opisowy, pobieżny i ogólnikowy. Autor ogranicza się w zasadzie do podawania dużej ilości powszechnie znanych informacji i wydarzeń, o wiele mniej miejsca poświęca analizom. Nie znajdziemy tu odwołań do archiwalnych źródeł, co szczególnie przy tym temacie w zasadzie dyskwalifikuje książkę jako historyczną. Spis wykorzystanej literatury zajmuje jedną stronę. To niezmiernie mało, zwłaszcza jak na książkę, której tematyką jest ekspansja Kremla i to od „czasów Rurykowiczów”. Poziom merytoryczny książki sprawia wrażenie, że do jej napisania wykorzystane zostały – w najlepszym razie – hasła z Wikipedii.
Książka składa się z 29 rozdziałów. Najlepszym wydaje się być rozdział poświęcony zachodnim agentkom Kominternu. W pewien specyficzny sposób nteresujący jest także rozdział poświęcony prezydentowi Władimirowi Putinowi, w którym autor stara się udowodnić, że Putin to nie Putin.
Na zakończenie należy postawić pytanie: po co Wydawnictwo RM zdecydowało się wydać taką książkę? Czy to zwykłe dopatrzenie? Czy może decyzję o jej wydaniu podjął ktoś nie znający historii Rosji/ZSRS? Trudno dociec. Faktem jest jednak, że książka ta jednoznacznie potwierdza, że nie każdy zachodni produkt intelektualny jest dobry. Można też sformułować inny wniosek: uważam, że powinniśmy w znacznie większej mierze korzystać z prac historycznych autorów rosyjskich, znacznie lepiej znający historię swego kraju niż niedouczeni Anglosasi, przypadkowo chwytający za pióro. Prace części współczesnych historyków rosyjskich stoją na wysokim poziomie merytorycznym i są znacznie lepsze od książki Boyda.