Donosów tylko nie pisz!
W 1882 roku Robert Ford, amerykański łotrzyk i przestępca, zabił podstępnie Jessego Jamesa – szefa jednego z najsłynniejszych gangów na Dzikim Zachodzie. W ciągu kilku lat działalności James „wsławił” się nie tylko licznymi rabunkami dyliżansów i banków, ale też zabójstwami dokonanymi z zimną krwią. Jego „osiągnięcia” pozwoliły mu osiągnąć status legendy, czyniąc z niego niemal Robin Hooda rozległych prerii zachodniej części USA.
Ford należał do grona jego najbliższych współpracowników. 3 kwietnia 1882 roku – w trakcie narady – wykorzystał moment, w którym szef zajął się wycieraniem zakurzonego obrazu, wyjął pistolet i celnym strzałem w tył głowy dokonał niespodziewanej egzekucji. Roberta Forda nie czekała jednak sława zabójcy groźnego bandyty. Wręcz przeciwnie – został potępiony. Zaczął być synonimem nie tylko najpodlejszej zdrady, ale i (paradoksalnie) tchórzostwa. Opinia publiczna mogła drżeć w obawie przed kolejnym rabunkiem lub rozbojem Jamesa, nielojalności jednak – z której skorzystała – wybaczyć nie potrafiła. 10 lat później Ford zginął zresztą z rąk apologety Jessego Jamesa, Edwarda Capeharta O’Kelleya, przez większość życia odbierając jednak więcej oznak pogardy niż sympatii.
Fala niechęci jaka wylała się na studenta SGH, który w trakcie egzaminu poinformował pilnujących, że jedna z koleżanek korzysta z telefonu, który zastąpić miał jej głowę, nie jest więc niczym szczególnym. Nawet jeśli czyn ten wykonany był w słusznej sprawie – a taką jest elementarna uczciwość w czasie egzaminu – to w świadomości społecznej ciągle wyżej cenione są więzy grupowe (w tym przypadku solidarność studencka) niż chęć przeciwstawienia się złu. Plagiaty, prace pisane na zamówienie, drobne i te całkiem duże oszustwa w trakcie egzaminów to plaga, która od lat zżera nasze uczelnie. Do wyższego wykształcenia dochrapuje się banda cwaniaków, których jedyną umiejętnością było wzorowe opanowanie technik manipulacji i nieuczciwości. Wielu ma tego świadomość, a jednak gest studenta SGH budzi oburzenie. Dlaczego? Bo w naturalny sposób niszczy coś co można nazwać poczuciem wspólnoty studenckiej i wzajemnej lojalności. Oczywiście – jak to bywało w historii – pod dywanem tych pięknych i podniosłych słów uwielbiają się kryć wszelkiego rodzaju brudy.
Problem polega jednak na tym, że tak naprawdę do oceny niecodziennego zachowania studenta SGH niezbędne jest nam poznanie jego motywacji. Jego obrońcy zakładają z góry, że zrobił to w geście moralnego wzmożenia, że chciał jak Don Kichot zawalczyć z wiatrakami rodzimej edukacji wyższej. Skąd tak pewność? W przypadku Roberta Forda chodziło najpewniej o atrakcyjną nagrodę, z której potem sfinansował założenie knajpy. Inny „czołowy” zdrajca w dziejach – Brutus – nie targnął się na życie Cezara w trosce o Republikę, lecz raczej aby samemu skorzystać z jej degrengolady. Bywały również zdrady z zemsty, z zazdrości, złośliwości czy rywalizacji. Nie twierdzę, że podobnie było w przypadku Kamila, pragnę zwrócić jednak uwagę, że ocena tego faktu przy jedynie pobieżnej znajomości tematu może być trudna. Może więc lepiej nie robić z tego typu donosów normy walki z patologiami, a raczej traktować jako ostateczność i ostrzeżenie, że coś w systemie niedomaga? W ostateczności to przecież nie Kamil odpowiadał za przebieg egzaminu, tak jak nie w rękach Roberta Forda spoczywało bezpieczeństwo na amerykańskich ulicach.
Artykuły publicystyczne w naszym serwisie zawierają osobiste opinie naszych redaktorów i publicystów. Nie przedstawiają one oficjalnego stanowiska redakcji „Histmag.org”. Masz inne zdanie i chcesz się nim podzielić na łamach „Histmag.org”? Wyślij swój tekst na: [email protected]. Na każdy pomysł odpowiemy.
Redakcja: Tomasz Leszkowicz