Dmitrij Strelnikoff - „Wyspa” - recenzja i ocena
Tytułowa „wyspa” jest przedziałem nocnego pociągu. Klaustrofobicznym przedziałem sypialnym. Brak w nim powietrza, akcja jest gęsta, powietrze ciężkie, noc bardzo mokra. Sen miesza się z jawą, zdarzenia stają się jeszcze bardziej nieprawdopodobne. Jeśli nawet kategoria prawdy nie jest zawieszona, to na pewno nie funkcjonuje tu korespondencyjna teoria prawdy. Jak w niezwykłej (przytaczanej już) powieści autorki książki o Modrzejewskiej – nie wiadomo, które z wydarzeń zdarzyły się naprawdę. A to nie wydarzenia byle jakie. Tu nie chodzi o to w co ubrana była nasza obecna dziewczyna podczas pierwszej randki. Rzecz idzie o śmierć, obsesyjne pożądanie i ludzkie życie.
To nie jest książka, po lekturze której łatwiej będzie nam rozwiązywać krzyżówki. Niewiele się z niej dowiemy. Nie zabłyśniemy jakąś wiedzą w towarzystwie. O głównym bohaterze czytamy: „mężczyzna”, „fotograf”. Świat autora „Wyspy” jest anonimowy, przez to szalenie depresyjny. Nikt nie przyjdzie nam z pomocą. Każdy człowiek jest samotną wyspą – jak leibnizowskie monady, które nie mają okien.
„Mężczyzna” zwany „Fotografem” jest cynicznym znanym fotografikiem, który osiągnął niezwykły sukces pracując w reklamie (pamiętacie książkę Frédérica Beigbedera „29,99”?). O samym sobie mówi tak: – Swoje pierwsze profesjonalne i naprawdę interesujące portfolio zrobiłem dopiero wtedy, gdy zacząłem jeździć na wojny. Początki były paskudne. Nie spodziewałem się zobaczyć tyle okrucieństwa. Człowiek, który idzie rano do pracy do pracy, kupuje po drodze kanapkę z szynką i pomidorem, nie zastanawia się, że właśnie w tym momencie gdzieś komuś ktoś odrąbuje maczetą głowę. Taka jest natura rzeczy. Inaczej nie dałoby się normalnie żyć. Główny bohater nie robi już zdjęć umierającym w męczarniach żołnierzom, którym pocisk urwał połowę ciała. Kiedyś fotografował to, co lubi. Potem zaczął fotografować to, co lubią inni – czytamy o głównym bohaterze i jego sukcesach w reklamowych agencjach.
Ale na każdym – zdaje się mówić Strelnikoff - z nas ciąży tajemnica, wisi zbrodnia, która czeka na karę. Nie chodzi tu wcale o tak błahe sprawy jak zdradę ideałów dzieciństwa, czy komercja. Rzecz idzie o rzeczy fundamentalne – o zbrodnie pokroju załatwienie Lizawiety siekierą.
Książka Dmitrija Strelnikoffa – znanego już w Polsce pisarza, który opublikował między innymi „Ruski miesiąc” - rzecz niezwykła. Całość dopełnia świetna robota redaktora i grafika. To prawdziwy majstersztyk w każdym calu.
Mam nowego ulubionego rosyjskiego pisarza.