Dlaczego (nie) umiemy świętować?
Są dyskusje, które w narodzie nie przemijają. Prawdopodobnie gdy tylko nasza włochata pramatka wraz z naszym równie owłosionym praojcem zeszli z drzewa, to za pomocą pojękiwań i gestów zaczęli biadolić nad dorastającymi dziećmi i ich głupotą. Być może nawet wieszczyli rychły koniec świata, załamując nieporadne jeszcze ręce na widok rozwydrzonej gromadki pociech. Tony atramentu wylano na temat złej i bezmyślnej władzy, nie zastanawiając się jak to się dzieje, że zawsze sprawują ją ci najgłupsi. Wyobrażam też sobie, że wszelkie zielarstwo wzięło tak naprawdę swój początek od narzekania nad stanem służby zdrowia i kondycją moralno-etyczną pierwszych lekarzy. Najpewniej i polscy piłkarze grali zawsze źle nawet gdy nie istniała jeszcze piłka kopana, a przed złorzeczeniem nie ustrzeżono się pewnie nawet w momencie kiedy sięgali po trzecie miejsce na świecie. I nie ma to wiele wspólnego z mitycznym polskim narzekactwem (do którego też sprowadza się każdy problem). Zestaw ludzkich problemów jest ponadczasowy i uniwersalny i żaden wynalazek, nawet najwybitniejszy, nie zawęzi ich nawet na jotę. Czy więc ogrzewają nas promienie słońca Toskanii, czy pluskamy się w Oceanie Indyjskim, tudzież łazimy bo bezkresnej tajdze, prędzej czy później dopadną nas problemy, o których dyskutuje cały świat nie mogąc znaleźć rozwiązania.
Do kanonu takich dyskursów zaliczyć można, pojawiającą się niemal przy okazji każdej z wielkich rocznic, rozmowę o polskiej nieumiejętności obchodzenia świąt narodowych. Z każdym rokiem tłumy historyków, filozofów, duchownych wszelkiej maści i rozmaitych publicystów karmią lud swymi rozważaniami na temat tego, że nie potrafimy oddać się świętowaniu tego, co świętować powinniśmy z rozkoszą. A naród kwitnie w kompleksach bombardowany pozytywnymi przykładami z Francji, USA czy Wielkiej Brytanii i jak mantrę zadaje sobie pytanie – czy tylko my jesteśmy tak nieporadni, a jeśli tak to skąd owa nieporadność się bierze. Można oczywiście zacząć się spierać czy umiejętność świętowania u innych społeczeństw jest mitem czy stanem faktycznym, przyjmijmy jednak, że Polacy w istocie nie potrafią celebrować świąt.
W tym kontekście warto zadać sobie pytanie co jest warunkiem dobrego świętowania? Po pierwsze świętuje się wydarzenia, do których ma się emocjonalny stosunek (niezależnie czy pozytywny czy negatywny). W przypadku polskich świąt narodowych o taki stosunek trudno. Żadne z nich nie dotyczy wydarzeń, które dotykałyby nas bezpośrednio. Trudno czuć radość z powodu Święta Niepodległości, skoro dotyczy zdarzeń, których bezpośrednich żyjących świadków policzyć można z pewnością na palcach dwóch rąk. Nikt ze współczesnych nie może pamiętać 123 lat niewoli, nie wie co oznacza nieistnienie państwa polskiego i magia jego narodzin. Na dodatek data Święta Niepodległości jest czysto symboliczna, nie związana z żadnym istotnym czy przełomowym wydarzeniem. Czy można wokół niej budować realne emocje, czy może pozostaje ona jedynie bytem wirtualnym, czczonym z zasady? Nie inaczej jest ze świętem Konstytucji 3 maja. Trudno wszak celebrować coś co funkcjonowało krócej niż nie jedna współczesna ustawa podatkowa, a dzisiejsze ustawodawstwo konstytucyjne nawiązuje do tego z 1791 roku nieznacznie. Zupełnie niezrozumiałe jest i Święto Wojska Polskiego, bo jakże świętować tryumf polskiego oręża, którego znaczenie dla teraźniejszości jest żadne. Polskie święta narodowe są więc jak gombrowiczowski Juliusz Słowacki – mają zachwycać, choć nie zachwycają. Oczywiście wskazując brak emocjonalnych związków Polaków ze swoimi świętami celowo przejaskrawiam. Jasne, że mają one duże znaczenie dla naszej pamięci, że każde z nich jest nośnikiem uniwersalnych wartości. Tym nie mniej nie zmienia to faktu, że dla większości Polaków, są one jedynie kolejnymi wolnymi dniami w kalendarzu, z którymi nie związane są żadne emocje.
Krytycy zarzucą mi z pewnością, że przecież i w Stanach Zjednoczonych nie żyją dziś już świadkowie Dnia Niepodległości. Z pewnością żaden z żyjących Francuzów nie atakował też Bastylii. Dlaczego więc tam święta budzą emocje? Można stwierdzić, że wydarzenia, które upamiętniają, dużo bardziej wpływają na dzisiejszą rzeczywistość tych krajów, mocniej wpisują się w ideologię i mit narodowotwórczy tych społeczeństw niż nasze. Wydaje się jednak, że decyduje o tym jeszcze jeden element. Warunkiem dobrego świętowania są zwyczaje, które narastają wokół celebracji, prędzej czy później stając się jej kluczowym elementem. To one bardziej budują emocje niż faktyczny cel świętowania. Aby zwyczaj powstały potrzebna jest ciągłość świętowania, czas, by stał się on powszechny i uznawany. Współczesne święta narodowe funkcjonują w naszej przestrzeni od niespełna 30 lat. Trudno liczyć lata ich celebracji w okresie niewoli, lub nie pełnej niepodległości, bo zmienia się wtedy ich znaczenie. Czy 30 lat to czas wystarczający, aby zbudować wokół świąt zespół zwyczajów, na które każdy czekał będzie z utęsknieniem, które będą stanowiły o sile danego święta? Patrząc jak zmieniały się obyczaje świąt chrześcijańskich można mieć co do tego uzasadnione wątpliwości.
Tak więc wbrew pozorom nasza nieumiejętność świętowania świąt narodowych jest całkowicie uzasadniona i naturalna. Zaryzykuje wręcz stwierdzenie, że z tej nieporadności narodzić się mogą zwyczaje, o których kiedyś będzie można powiedzieć, że są naszym sposobem na celebrację. A może wcale nie potrzebujemy takich zwyczajów? Może w czasie pokoju spożywanie usmażonej na grillu kiełbaski jest najlepszym dowodem na to, że czyny naszych przodków nie poszły na marne? Że wielki wysiłek minionych pokoleń dał nam coś o co tak naprawdę walczyli – poczucie spokoju i wolności. Może więc wcale nie mamy powodów do kompleksów?
Zobacz też:
Artykuły publicystyczne w naszym serwisie zawierają osobiste opinie naszych redaktorów i publicystów. Nie przedstawiają one oficjalnego stanowiska redakcji „Histmag.org”.
Redakcja: Tomasz Leszkowicz