Dlaczego jestem (mimo wszystko) miłośnikiem Europy?

opublikowano: 2015-03-18, 17:57
wolna licencja
Jestem Europejczykiem. Choć aktualnie nie brzmi to najlepiej, uważam, że słowa te są powodem do dumy.
reklama

Uwielbiam podróże. Miłość ta jest jedną z rzeczy, za wpojenie których zawsze będę wdzięczny moim Rodzicom. Od osiągnięcia wieku, w którym mogłem świadomie w nich uczestniczyć, dokładali oni starań, bym co roku mógł zobaczyć kawałek świata. Dzięki nim znam od dziecka nie tylko polskie krajobrazy, ale także rzymskie ruiny, katarskie zamki, normańskie warownie, cesarsko-królewski przepych i piękno fin de siècle. Siedząc na zrujnowanych blankach Montségur, przyglądając się obliczu La Morenety, Madonny z Montserrat czy opierając się o mury na uniwersyteckim dziedzińcu w Heidelbergu człowiek przy minimalnym wysiłku zaczyna czuć otaczającą go historię i udziela mu się świadomość dziedzictwa, jakie spoczywa na jego barkach.

Zamek Caerphilly, normańska warownia na terenie Walii (fot. Rob the moment, opublikowano na licencji Creative Commons Attribution 2.0 Generic).

Jesteśmy Europejczykami. Jesteśmy spadkobiercami najbardziej różnorodnej cywilizacji w historii Ziemi. Znalazło się w niej miejsce dla Girolamo Savonaroli i Immanuela Kanta, Bacha i Villona, Michała Sędziwoja i Bernarda Gui, polskiej tolerancji i wojen hugenockich. Od upadku Rzymu i powstania zalążków późniejszych państw europejskich Stary Kontynent stał się permanentnie wrzącym tyglem, w którym ścierały się idee, państwa, filozofie i religie. Oczywiście, wiecznie skonfliktowane greckie poleis czy bliskowschodnie monarchie również nie były ojczyznami jednomyślności, jednak dopiero z połączenia cywilizacji Starożytności z barbarią Wschodu na ruinach tej pierwszej powstała Europa.

William Szekspir (wizerunek na stronie tytułowej pierwszego wydania jego dzieł, 1623 r., domena publiczna).

Jesteśmy dziećmi kultury, która ukształtowała świat. Uczyniliśmy to mimo, że nie zaczęliśmy dość wcześnie, by rywalizować z Wielkim Zimbabwe. Nie zbudowaliśmy monumentów na miarę Tenochtitlan, a jednak mury naszych katedr i świątyń wciąż stoją. Nie odkryliśmy pierwsi prochu, a jednak to my zrozumieliśmy proces spalania. Nie zbudowaliśmy baochuanów o dwu tysiącach ton wyporności, a jednak nasze karawele odkrywały kontynenty i okrążały świat. Nie opracowaliśmy pisma, które samo w sobie jest dziełem sztuki, a jednak wystarczyło nam kilkadziesiąt prostych liter, by tworzyć Sonety Szekspira. Nie odkryliśmy zera, a jednak obliczyliśmy liczbę Pi. Bo nawet, jeśli nie byliśmy w czymś pionierami, wpisaliśmy w naszą kulturę pęd do wiedzy, do eksploracji i ekspansji. I choć na różnych etapach historii istniały cywilizacje wyżej rozwinięte niż nasza, to jednak za każdym razem je wyprzedzaliśmy i kształtowaliśmy na nasze podobieństwo, bowiem w konflikcie między cywilizacjami zawsze wygrywa ta silniejsza, żywotniejsza i dynamiczniejsza.

Mój osobisty wkład w rozwój Europy jest, oczywiście, zerowy. Nie płynie w moich żyłach krew królów, naukowców i filozofów (choć z punktu widzenia statystki jakiś promil jest całkiem prawdopodobny). Nie dokonałem niczego wartego wzmianki w annałach, nie odkryłem żadnego nowego światu ani pierwiastka i, biorąc pod uwagę moje wykształcenie, nie mam wielkich szans, by to zmienić, zaś metoda Herostratesa jakoś do mnie nie przemawia. W życiu codziennym nie towarzyszy mi gloria i chwała dawnych filozofów i wydawać by się mogło, że w szeregu zwykłych dni moja korzyść z przynależności do wychwalanej teraz przeze mnie cywilizacji jest niska i dążąca do zera.

reklama

Po pierwsze, pragnę zwrócić uwagę, że odsetek naukowców spoza europejskiego kręgu kulturowego jest cokolwiek niższy od tych pozostających w nim. Podkreślam, że chodzi mi tu o bycie wychowankiem tejże kultury, nie o rasę, narodowość, płeć czy wyznanie. Nie twierdzę też, że poza Starym Kontynentem niczego nie wynaleziono. Nie da się jednak ukryć, że w historii nauki Europa zajmuje zdecydowaną większość pierwszych miejsc. Nie było by zaś tego rozwoju nauki, gdyby nie specyfika wytworzonej w ciągu ostatnich pary tysiącleci barbarzyńsko-antycznej cywilizacji europejskiej. Tankując więc samochód korzystam z dorobku Łukasiewicza, zapalając światło w pokoju korzystam z rywalizacji Tesli i Edisona, nie mógłbym zaś otworzyć porannej gazety, gdyby nie Gutenberg. Gwoli uczciwości: wiem, że pita przeze mnie do tej gazety kawa i wypalany papieros narodziły się poza Europą, pozwalam sobie jednak na te elementy codziennego ekumenizmu.

Marek Aureliusz (popiersie ze zbiorów Musée Saint-Raymond, fot. Pierre-Selim, opublikowano na licencji Creative Commons Attribution-Share Alike 3.0 Unported).

Poza tą warstwą pragmatyczną jest jeszcze druga. Mam mianowicie to szczęście, że w moim życiu spotkałem i utrzymuję kontakty z wieloma ludźmi wszechstronnie i gruntownie wykształconymi. Dzięki nim spotkania połączone z konsumpcją wysokoprocentowych trunków potrafią niepostrzeżenie przemienić się w dyskusje o wpływie św. Augustyna na Akwinatę, komentowaniu Marka Aurelego, odkrywania interesujących implikacji, jakie niosły ze sobą podpisane pacta conventa, ocenę zawiłości polityki zagranicznej prowadzonej przez dany kraj czy krytyki ojczystego lub zagranicznego systemu prawnego i państwowego. Obojętnie od poruszanego tematu okazywało się, że dyskutujemy nad rzeczami, których idee zazwyczaj w prostej linii wywodzą się z tradycji intelektualnej i cywilizacyjnej Europy. I, choć niektóre poruszane wtedy aspekty są raczej filozoficzne, niektóre dotyczą spraw mających na życie wpływ wręcz fundamentalny. By nie być gołosłownym: czy ktokolwiek wyobraża sobie stworzenie regulującego nasze życie systemu prawnego z pominięciem tradycji rzymskich jurystów, praw Franków Salickich, radnych Magdeburga, Constitutio Criminalis Carolina czy Leopoldiny ? Jeśli ktoś sądzi, że jest to możliwe, niech zagłębi się w historię prawa nie zważając na ostrzeżenia studentów kierunków prawniczych.

Jesteśmy Europejczykami. Choć każde państwo i grupa etniczna mają swoją piękną i bogatą tradycję kulturową, łączy nas ten wspólny mianownik, nieważne, czy ktoś jest profesorem, hutnikiem czy sklepową. Prócz kultywowania własnej historii i tradycji, mamy też ten element, który łączy nas z myślicielami, naukowcami, odkrywcami i władcami na przestrzeni wieków: współdzielony i współtworzony krąg cywilizacyjny. Uszanujmy to i zacznijmy w końcu doceniać własną cywilizację, która jest tego naprawdę warta, nie mogę zaś pozbyć się wrażenia, że pomału zamienia się w rozkładające się truchło i karykaturę swego dawnego piękna.

Powyższy tekst został zainspirowany wydarzeniami i procesami rozgrywającymi się w Polsce, Europie i na świecie. Pozwalam sobie pozostawić Czytelnikom swobodę interpretacji, które konkretnie miałem na myśli. Czynię tak zwłaszcza dlatego, że podejrzewam, iż czytając końcówkę ostatniego akapitu każdy sam pomyślał o jakimś przykładzie.

Artykuły publicystyczne w naszym serwisie zawierają osobiste opinie naszych redaktorów i publicystów. Nie przedstawiają one oficjalnego stanowiska redakcji „Histmag.org”. Masz inne zdanie i chcesz się nim podzielić na łamach „Histmag.org”? Wyślij swój tekst na: [email protected]. Na każdy pomysł odpowiemy.

Redakcja: Tomasz Leszkowicz

reklama
Komentarze
o autorze
Przemysław Mrówka
Absolwent Instytut Historycznego UW, były członek zarządu Koła Naukowego Historyków Wojskowości. Zajmuje się głównie historią wojskowości i drugiej połowy XX wieku, publikował, m. in. w „Gońcu Wolności”, „Uważam Rze Historia” i „Teologii Politycznej”. Były redaktor naczelny portalu Histmag.org. Miłośnik niezdrowego trybu życia.

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone