Despina Stratigakos – „Północna utopia Hitlera” – recenzja i ocena
Despina Stratigakos – „Północna utopia Hitlera” – recenzja i ocena
Pytanie, jak mógłby wyglądać świat po wojennym zwycięstwie hitlerowskich Niemiec, przewijało się w licznych tekstach kultury – by wymienić choćby film „Vaterland” czy wybitną powieść Philipa K. Dicka „Człowiek z Wysokiego Zamku” i inspirowany nią serial. Prawie zawsze jednak wizje alternatywnej historii służą tam jedynie jako tło dla losów i przeżyć bohaterów, a jeśli już wydają się interesujące same w sobie to pod aspektami militarnymi czy politycznymi. Mało kto zadaje sobie pytanie, może dlatego że wizja taka wydaje się zbyt przerażająca, by zaprzątać sobie głowę drobiazgami, jak w świecie zwycięskiej III Rzeszy wyglądałaby architektura, urbanistyka czy sztuka użytkowa. Despina Stratigakos zebrała materiał, który – będąc studium przypadku Norwegii, może sugerować pewne odpowiedzi na te pytania.
Autorka jest profesorem historii architektury na Uniwersytecie Stanu Nowy Jork w Buffalo, a także wicerektorem tej uczelni. Publikuje na łamach „Architect Magazine”, „BBC History Magazine” i „The Atlantic”. Na język polski przetłumaczono jej pracę „Gdzie są architektki” i książkę-album „Dom Hitlera”. Myślę, że perspektywa osoby zajmującej się architekturą, a jednocześnie posiadającą nie tylko wiedzę historyczną, ale i co ważniejsze warsztat historyka, może okazać się szczególnie wartościowa i cenna. Nie wydaje mi się bowiem, by były to kierunki zainteresowań łączące się przesadnie często.
Jeśli ktoś chciałby dowiedzieć się, jak wyglądała niemiecka okupacja Norwegii podczas II wojny światowej i jakie były zasady na których była oparta, to „Północna utopia Hitlera” nie wydaje się publikacją do niego skierowaną. Zdecydowanie nie jest to praca z zakresu tradycyjnie pojmowanej historii politycznej. Natomiast jeśli kogoś ciekawi, jak po wojennym zwycięstwie chcieli przekształcić bratnią nazistowską Norwegię niemieccy architekci czy urbaniści, to jest to książka dla niego. Zakres tematyczny pracy niewątpliwie należy uznać za oryginalny i ciekawy. Stratigakos przyznaje, że na pomysł zajęcia się nim wpadła, gdy w niemieckim Archiwum Federalnym w Berlinie trafiła przypadkiem na dokumenty dotyczące planów Hitlera budowy nowego miasta w Norwegii.
Trzeba powiedzieć, że przebudowana (tak politycznie, jak i… architektonicznie) na narodowo-socjalistyczną modłę Norwegia byłaby dla Hitlera nie tylko, jak określa to tytuł, utopią, ale też powrotem do utraconego raju. Autorka opisuje fascynację tym krajem, jaka obecna była w epoce międzywojennej w Niemczech, nie tylko wśród nazistów. Oni jedynie wpisywali się w już istniejący sentyment, zachwycając się surowym krajobrazem Północy, a w Norwegach – narodzie przecież germańskim – widząc najbardziej „czystych” przedstawicieli rasy aryjskiej – dużo bardziej niż w samych Niemcach! Choć niemiecka okupacja Norwegii była jednak właśnie – okupacją, o czym Despina Stratigakos przypomina, to nie da ukryć się, że jej warunki nie były specjalnie uciążliwe. Ba, Niemcy starali się liczyć z odczuciami i wrażliwością Norwegów. Najdobitniejszym przykładem tego jest fakt, że Edvard Munch, którego dzieła jeszcze w 1937 r. ukazywane były jako przejaw „sztuki zdegenerowanej”, teraz był wychwalany jako „nordycki mistrz”. Autorka bardzo ciekawie pisze o pewnej wręcz „inżynierii społecznej” za pomocą której okupant starał się wpływać na norweską obyczajowość. Aż szkoda, że nie zdecydowała się tej tematyce poświęcić osobnej książki. Stratigakos zwraca uwagę, że Vidkun Quisling był niemiecką marionetką, nie mająca większego poparcia społecznego. Pociąg do Norwegii pozostał, zdaje się, nieodwzajemniony, skoro Niemcy nie byli w stanie znaleźć bardziej podmiotowych kolaborantów.
Jednak, jak pisałem, sama okupacja Norwegii nie stanowi głównego tematu książki, a jedynie jednego z jej pięciu rozdziałów. W kolejnym możemy już przeczytać o wielkich projektach infrastrukturalnych, które miały włączyć Norwegię w system gospodarczy nazistowskiej Europy. Planowano choćby budowę sieci autostrad prowadzących bezpośrednio do Berlina. Tymczasem jednak pilniejsze były projekty związane z wysiłkiem wojennym, jak budowa Wału Atlantyckiego przez Organizację Todt. Bezpośrednimi wykonawcami byli jeńcy wojenni, w znacznej mierze słowiańskiego pochodzenia – sowieccy, jugosłowiańscy, ale też polscy i czescy. Autorka opisuje zbrodnie popełniane na nich przez Niemców, ale też ich norweskich pomocników.
Po wojnie rozstrzelanym jeńcom urządzono godny pochówek, a ich los w społeczeństwie norweskim wywoływał współczucie i empatię. Zaczęły nawet powstawać towarzystwa przyjaźni norwesko-radzieckiej i to – jakkolwiek to zabrzmi – całkowicie spontanicznie. Usytuowanie miejsc pochówku ofiar w całym kraju okazało się problematyczne w czasie zimnej wojny. Była to bowiem okoliczność umożliwiająca przemieszczanie się, niekoniecznie darzonych zaufaniem przez władze norweskie, obywateli sowieckich wzdłuż i wszerz Norwegii bez wzbudzania przesadnych podejrzeń. Zdecydowano się więc przenieść szczątki jeńców na jedną nekropolię, co spotkało się nie tylko z ostrą reakcją ambasady sowieckiej, ale też niezrozumieniem ze strony wielu Norwegów, którzy bardzo przeżywali los ofiar wojny.
Jak wspomniałem, Niemcy za bogactwo Norwegii uznawali nie tylko surowce, ale też… materiał genetyczny jej mieszkańców. W okupowanym kraju urządzono ośrodki Lebensborn, a Norweżki zachęcano do rodzenia „aryjskich” dzieci. Chętnych na to znajdowało się całkiem sporo, szczególnie wśród kobiet widzących w tym szansę, by móc zacząć wiązać koniec z końcem. Oczywiście, jak wskazują zainteresowania i specjalizacja autorki, opisane jest nie tylko funkcjonowanie wspomnianych ośrodków, ale także np. ich wystrój (sterylność mająca sugerować nowoczesność i zachęcać przyszłe matki do porodów tam). Opisane (rzecz jasna także pod kątem architektury i wystroju) zostały również „domy żołnierza”, w których niemieccy wojskowi mieli mieć możliwość przypomnieć sobie rodzinny kraj i poczuć się jak w domu. Domy żołnierza budowano ze składek zbieranych w Niemczech, a pracować w nich miały niemieckie kobiety. I choć Norweżki uważano za tak znakomity „materiał genetyczny”, to jednak nie zawsze patrzono na związki niemiecko-norweskie przychylnie. W pewnym momencie zabroniono przychodzenia do domów żołnierza z norweskimi partnerkami – mogło to powiem doprowadzić do sytuacji, w której Niemka musiałaby obsługiwać Norweżkę, co uznano za niedopuszczalne – w końcu to była okupacja. Żeby było jasne – nazbyt swobodne zachowanie wobec niemieckiego personelu również było niemile widziane. Związki niemieckich żołnierzy z norweskimi kobietami oczywiście się zdarzały, co więcej ich owocem nieraz były dzieci. W powojennej Norwegii na dzieci te patrzono jako problem, z którym nie wiedziano co zrobić. Ludzi urodzonych z takich związków traktowano potem jako „obywateli gorszego sortu”. Autorka wspomina o tym, jednak nie nazbyt obszernie, zresztą są to sprawy znane i zbadane.
Snuto też plany budowy nowych miast. Co prawda Niemcom bardzo podobało się Trondheim, które przeciwstawiana nazbyt jakoby przesiąkniętymi szkodliwymi prądami Oslo. Całkowita przebudowa Trondheim na nową modłę nie wchodziła jednak w grę z powodów praktycznych. Planowano zatem wybudować nowe miasto nieopodal, tak by powstała ogromna aglomeracja. W tym momencie przyszedł czas, by pochwalić przebogatą warstwę ilustracyjną omawianej książki. Możemy zapoznać się z licznymi fotografiami, zwłaszcza przedstawiające omawiane budowle – z zewnątrz i od wewnątrz, mapy i plany, a nawet akwarele prezentujące wygląd planowanych nowych miast.
Aparat naukowy stoi na bardzo wysokim poziomie, o czym świadczy obfitość przypisów o charakterze bibliograficznym. Sama bibliografia też jest bardzo bogata. Na pochwałę zasługuje zamieszczenie w książce indeksu osobowego, który jak się okazało czasem okazywał się podczas lektury pomocny.
„Północna utopia Hitlera” to niewątpliwie pozycja zasługująca na polecenie, szczególnie osobom zainteresowanie historią łączącym fascynacją zagadnieniami architektonicznymi czy urbanistycznymi. Jeżeli ktoś takowych nie żywi, to tematyka książki może okazać się nazbyt hermetyczna. Choć jest to pozycja napisana tak lekko i tak przyjemnie się czytająca, że wątpię by mogła zniechęcić jakiegoś czytelnika.