Czytelnicy pytają — gość odpowiada!
Histmag: Bartku, w jaki sposób znalazłeś się w Wuhanie?
Bartosz Jakubiak: Jestem studentem sinologii na Uniwersytecie Warszawskim. W ramach studiów każdy z nas ma możliwość wyjazdu — po trzecim roku lub później — na roczne stypendium do ChRL. Oczywiście nie jest to obowiązkowe i nie wszyscy z tej możliwości korzystają.
H: Kto sfinansował Twój wyjazd?
BJ: Osoba korzystająca z programu stypendialnego na okres jednego roku akademickiego staje się studentem chińskiej uczelni. Na mocy międzypaństwowej umowy niemal całość finansowana jest przez nasz rząd. Studenci nie muszą płacić za naukę, a dodatkowo dostają miesięczne stypendium. Jedynym kosztem, jaki studenci muszą pokryć we własnym zakresie, jest podróż w obie strony. Teoretycznie można samemu wybrać miejsce pobytu (w podaniu podaje się trzy preferowane przez siebie uczelnie). Jednak ostateczna decyzja, którą podejmują Chińczycy, niejednokrotnie nie ma z tym związku. W taki właśnie sposób, nie do końca po mojej myśli, trafiłem do Wuhanu. Jestem jednak bardzo zadowolony, że znalazłem się właśnie tutaj. Ma to zdecydowanie więcej zalet niż wad.
H: Jak długo uczyłeś się języka chińskiego?
BJ: Tylko na studiach. Jestem po trzech latach sinologii, wcześniej nie miałem styczności z chińskim. Prawdopodobnie właśnie ze względu na język ze stypendium mogą skorzystać dopiero studenci, którzy ukończyli trzeci rok.
H: Jakie były Twoje pierwsze wrażenia po przyjeździe do Chin?
BJ: Przerażenie, totalne przerażenie… Zupełnie obce miejsce, obca kultura, obcy ludzie. I poczucie niesamowitego oddalenia od wszystkiego, co znajome. Niby dokładnie wiedziałem, co mnie czeka. Jednak wielokrotnie, czasem bardzo boleśnie, przeżywałem szok kulturowy.
H: Czy Chińczycy pilnują jakoś swoich gości, by nie wściubiali nosa tam, gdzie nie trzeba?
BJ: Jeśli tak, to robią to w niezauważalny sposób. Przez całe siedem miesięcy nic takiego nie odczułem. Ale na przykład, jeśli chce się opuścić na dłużej Wuhan, trzeba to najpierw zgłosić na uczelni. Jest to w zasadzie jedyne, formalne, utrudnienie. Nie słyszałem nigdy, żeby się na coś nie zgodzili. Mamy całkowicie wolną rękę.
H: Jak młodzi Chińczycy postrzegają siebie? Czy ślepo naśladują Zachód, czy też starają się zachować swoją chińskość?
BJ: Nazwałbym to naśladowaniem Zachodu z chińskim charakterem.
H: Podasz nam jakieś przykłady?
BJ: Na przykład włosy. Robią z nimi rzeczy niepojęte, ale widać, że w dużym stopniu czerpią z zachodniej mody. Jednak zmieniają ją na swój sposób.
H: A jak jest z muzyką?
BJ: Dokładnie tak samo. Właściwie wszystkie zachodnie hity muzyki pop mają swoją chińską wersję. To znaczy muzyka jest identyczna, natomiast tekst jest chiński.
H: Czy Chińczycy są infantylni? Koreańczycy i Japończycy ze względu na to, że okres dzieciństwa (gimnazjum i liceum) spędzają do późnych godzin nocnych na korepetycjach i kursach (angielski, gra na instrumencie itd.), nie mają czasu na zabawę. W związku z tym cechują się dość dziecinnym zachowaniem nawet po trzydziestce.
BJ: Tak, Chińczycy też są bardzo dziecinni. Młodzież większość czasu spędza na zabawach typu „salon z urządzeniami do tańczenia”. Mają pełno miśków i maskotek, na przykład przy ubraniach. Uwielbiają naklejki. Starsi już raczej nie.
H: Czy znajdujesz czas na turystykę?
BJ: Tak, jak najbardziej! Szczerze mówiąc, studiowanie zajmuje mi niewiele czasu.
H: W takim razie pochwal się, gdzie byłeś ostatnio.
BJ: Ostatnio miałem okazję gruntownie zwiedzić Hongkong. Co to za miejsce! Zdecydowanie różni się od innych części Chin. Jest bardzo zachodni, pozostało tam mnóstwo po Brytyjczykach. Przeczytacie o nim zresztą w kwietniowym numerze „Histmag.org”...
H: Igrzyska olimpijskie — Pekin 2008. Czy często się o nich mówi?
BJ: O tak. W Chinach trwa bezustanna, gigantyczna kampania.
H: Na czym ona polega?
BJ: Chociażby taki przykład. Na samym początku roku akademickiego, we wrześniu, nasza uczelnia zorganizowała dla studentów zagranicznych wycieczkę do Zapory Trzech Przełomów. Pierwszą rzeczą, jaką nam pokazali, było przedstawienie poświęcone Jangcy. Ale poprzedzało je przydługie widowisko promujące olimpiadę. Ponadto na niemal wszystkich produktach widnieje logo igrzysk: wyskakuje dosłownie z puszki z konserwą.
H: Czy często zdarza Ci się rozmawiać ze zwykłymi ludźmi na ulicy? Jacy oni są?
BJ: Raczej nie bywają przesadnie rozmowni i wylewni. Ci, z którymi mam okazję porozmawiać, to sprzedawcy lokalnych przysmaków, których jest tutaj całe mnóstwo. Właśnie oni najczęściej zagadują, pytają. Czasami zdarza się, że ktoś do mnie podejdzie na ulicy, jednak niezbyt często. A, oczywiście taksówkarze. Ci są zdecydowanie bardzo rozmowni.
H: Jaki jest Twój ulubiony uliczny przysmak?
BJ: Po chińsku nazywa się to baozi. Nie da się tej nazwy dosłownie przetłumaczyć, ale są to gotowane na parze bułeczki wypełnione nadzieniem. Jest ich bardzo wiele rodzajów. To specjalność wuhańskiej kuchni.
H: Uczestnicy naszego czatu nalegają, byś opowiedział jeszcze o innych potrawach.
BJ: Najlepsze są dania grzybowo-warzywne. To temat rzeka!
H: A może coś bardziej egzotycznego?
BJ: Jakiś czas temu odkryliśmy maleńką rodzinną knajpkę. Tam zakochałem się w bakłażanie-rybie. Jest to bakłażan ułożony w kształcie ryby i tak jak ona podawany. Pyszności! Albo gigantyczne krewetki w sosie czosnkowo-sojowym, które miałem okazję jeść w Hongkongu. Owoce morza to specjalność kuchni kantońskiej.
H: Czy oni naprawdę jedzą takie jajka, jak jest to pokazane w Twoim blogu ?
BJ: Tak, i są one tutaj wielkim przysmakiem. Można je dostać dosłownie wszędzie...
H: Próbowałeś serwować Chińczykom polskie dania?
BJ: Owszem. Zaczęliśmy od grzanego wina korzennego (przyprawy przywieźliśmy z Polski). Byli zachwyceni! Raczyliśmy ich również czerwonym barszczem. Chociaż był z torebki, bardzo im smakował. Aha, jeszcze zupa grzybowa. Ta już nie tak bardzo przypadła im do gustu. Była zbyt gęsta.
H: Zostawmy kuchnię i wróćmy do wspomnianych rozmów z taksówkarzami. Czy tak na co dzień można zauważyć, że Chińczycy wyznają zupełnie inny system wartości niż Europejczycy?
BJ: W Chinach obecnie główną wartością jest $. To smutna prawda, ale jej przejawy widoczne są na każdym kroku. Pieniądze są głównym tematem rozmów.
Jeśli zaś chodzi o system wartości, różnimy się w wielu aspektach. Weźmy na przykład rodzinę. Tutaj jest ona uważana niemal za najwyższe dobro, co w sposób naturalny implikuje niesamowity szacunek dla starszych. Także dla wykładowców. Chiński student nigdy, przenigdy nie pozwoli sobie na obrażenie bądź urażenie nauczyciela.
H: A jak Chińczycy odnoszą się do obcokrajowców? Traktują Cię jak „zamorskiego diabła”?
BJ: W zasadzie nie. Wykazują olbrzymią ciekawość, zainteresowanie. Ale nigdy wrogość czy niechęć. W większości przypadków są nastawieni bardzo przyjaźnie. Są otwarci.
H: Czy Chińczycy interesują się historią Europy?
BJ: Europy nie za bardzo. Wiedzą na ten temat naprawdę niewiele.
H: Czy w dalszym ciągu uważają Chiny za Państwo Środka?
BJ: Trudno powiedzieć. Teraz już chyba raczej nie. Tutaj na każdym kroku widać fascynację Ameryką. Nie są więc już chyba takimi megalomanami jak kiedyś.
H: Zapewne przypominasz sobie tekst zatytułowany „Studenckie życie”, publikowany w ostatnim numerze Histmag.org. Jak wygląda imprezowa strona życia chińskich studentów?
BJ: W ogóle jej nie ma. Życie chińskiego studenta wygląda tak: pobudka, uczelnia, przerwa obiadowa (2h), zajęcia, powrót do akademika, nauka do późnej nocy, sen. I tak w kółko. Wyjątek stanowią ci, którzy mają kontakt z obcokrajowcami, na przykład z nami. Oni bawią się po naszemu. Chociaż zamiast dużo pić, wolą dużo jeść. Chińczycy jedzą niemal bez przerwy!
H: Ile — w przeliczeniu na polskie pieniądze — kosztuje miesięczne utrzymanie studenta w Chinach?
BJ: To zależy od miejsca. W Wuhanie jest stosunkowo tanio. Wynajęcie na dwie osoby bardzo dużego mieszkania, blisko uczelnii, w naprawdę niezłym stanie, koszty pełnego utrzymania, w tym kupna ubrania oraz imprezy w klubie itp. to sumie ok. 600 – 700 zł miesięcznie na jedną osobę. Dzięki temu wysokość naszego stypendium pozwala nam czasem na podróżowanie. W Pekinie za taką kwotę nie dałoby rady się utrzymać.
H: Czy udało Ci się zaprzyjaźnić z jakimś Chińczykiem? Czy nie odnosisz jednak wrażenia, że ich sposób postrzegania świata i problemy odbiegają jednak znacznie od Twoich?
BJ: Nie. W ogóle mam niewielu chińskich znajomych. Studenci są raczej niechętni do nawiązywania bliższych kontaktów. Ciągle się uczą, są bardzo dzicy i nieśmiali. I oczywiście masz rację — oni nigdy nie zrozumieją naszych rozterek, a my ich.
H: Jaka jest chińska obyczajowość w sferze seksualności?
BJ: Trudno jest mi powiedzieć, to w sumie zupełnie osobne pole badań. Ale oni rewolucji seksualnej jeszcze z pewnością nie przeszli... Prezerwatywy są jednym z najlepiej wyeksponowanych towarów w supermarketach, jednak powody tego są zupełnie inne, niż mogłoby się nam wydawać. Tutaj nie zobaczycie na przykład latem dziewczyny z choć odrobinę odsłoniętym brzuchem. Nawet w czterdziestostopniowe upały przeważają bluzeczki z długim rękawem. Za to panowie uwielbiają odsłaniać brzuchy, szczególnie te pokaźne.
H: Jak wygląda chiński tydzień? Pięć dni roboczych i dwa wolne, tak jak u nas?
BJ: Teoretycznie tak. To znaczy ustawowo jest pięć dni pracy i wolny weekend. Jednak dotyczy to tylko firm państwowych, które stanowią mniejszość. W praktyce każdy sklep, bank, stoisko itp. otwarte są codziennie tak samo, czyli do późnego wieczora. Również w niedzielę. Dlatego można wybrać się na duże zakupy na przykład w niedzielę o 21.
H: Czy książki w Chinach są drogie?
BJ: O nie, są cudownie tanie! A księgarnie są gigantyczne!
H: A jak się ma na co dzień chiński komunizm? Wciąż jest widoczny?
BJ: Z dawnego komunizmu niewiele już zostało, jednak w pewnych aspektach jest on ciągle wyraźny. A przynajmniej jego cień. Istnieje tu wciąż niesamowita ilość przeróżnych, całkowicie zbędnych funkcji. Tworzy się stanowiska pracy, których istnienie u nas byłoby nie do pomyślenia. Na przykład w pekińskich autobusach zwykle są dwie osoby zajmujące się sprzedażą biletów. W wielu miejscach można spotkać ogromną liczbę stróżów i ochroniarzy. Każdy z nich ma specjalne umundurowanie. Ulice pełne są typowo socjalistycznych haseł i sloganów.
H: A chińskie obozy pracy?
BJ: Obawiam się, że w tym względzie brakuje mi kompetencji. Jeśli naprawdę istnieją, to władze z pewnością zadbają o to, aby nikt z nas nigdy ich nie zobaczył. Moja wiedza w tym zakresie opiera się jedynie na tym, co na ten temat czytałem, będąc jeszcze w Polsce.
H: Czy można spotkać się z objawami opozycyjnych postaw wobec obowiązującego systemu? Czy zdarza się narzekanie Chińczyków na władzę?
BJ: Nie, nic takiego w najmniejszym nawet stopniu nie istnieje. Przynajmniej jawnie. Chińczycy zajmują się obecnie robieniem pieniędzy. Władza daje im tę możliwość, zachęca. Nie ma więc czasu na myślenie o oporze, bo w zasadzie istniejący stan rzeczy im odpowiada. Wolno im wszystko, ale do pewnej granicy.
H: Co stanowi tę granicę?
BJ: Granicą jest właśnie jawne niezadowolenie. Żaden Chińczyk nie powie obcokrajowcowi, że jest mu źle. Może między sobą po cichu rozmawiają na ten temat, ale nam zawsze będą mówić, jak to jest teraz wspaniale, jak Chiny się bogacą itp. O władzy i ustroju nic. Ani dobrze, ani źle. Po prostu cisza. Dlatego lepiej o to nie pytać, bo można stracić sympatię rozmówcy.
H: Czy w Wuhanie jest jakiś katolicki kościół? I czy zetknąłeś się z przejawami prześladowania za przekonania religijne?
BJ: Jest kilka katolickich świątyń, ale to jest tzw. kościół patriotyczny. Z prześladowaniami się nie zetknąłem. Chińczycy to z jednej strony naród wielu religii, z drugiej zaś kompletnie areligijny. Chińczyk równie chętnie złoży ofiarę i pomodli się w świątyni buddyjskiej, jak i taoistycznej. Tak samo w katolickiej.
H: A środowisko naturalne? Czy widać zmartwienie postępującą bardzo szybko degradacją? Kiedy czyta się na przykład artykuły w „The Economist”, to tam zanieczyszczenia są wymieniane jako jeden z głównych problemów Chin.
BJ: Degradację środowiska naturalnego widać bardzo wyraźnie. Przejeżdżałem ostatnio przez wsie Hubei. Panuje tam okropny brud, jakiego wcześniej nigdy nie widziałem. Ścieki spływają bezpośrednio do rzek. Dlatego Jangcy w dziewięciomilionowym Wahanie jest naprawdę obrzydliwa. Ani razu nie widziałem tu lasu! Owszem można spotkać pojedyncze drzewa, pola, jakieś niewielkie łąki. Sporo już zjeździłem, ale największy las, jaki udało mi się zobaczyć, to zagajnik w campusie mojej uczelni! Natomiast w samym mieście zieleni jest całkiem sporo. Mam wrażenie, że więcej niż w Warszawie.
H: Jak jest z pracą? Czy powoli japoński lub koreański etos pracy wkracza do Chin? Czy pracownicy korporacji również umierają z powodu przemęczenia (tzw. jap. karoshi)?
BJ: Mało wiem na temat tych środowisk, ponieważ nie obracam się w gronie pracowników korporacji. Ale skłaniałbym się ku odpowiedzi, że nie wkracza. Tutaj wciąż obowiązuje raczej socjalistyczny etos pracy. Ale uczciwy i poważny. Przynajmniej tak jest w poważnych instytucjach, takich jak banki, które jestem w stanie obserwować. Pracują dużo, ale w tempie umiarkowanym. Zdarza się jednak, że pani w okienku bankowym potrafi je zamknąć dosłownie przed nosem i trzeba odejść z kwitkiem po godzinie stania w kolejce. Powiedziałbym, że to coś na kształt połączenia socjalistycznego i zachodniego stylu pracy. Idą raczej właśnie w tym kierunku, a nie za przykładem Japonii czy Korei.
H: Czy wieś chińska jest faktycznie tak biedna, jak mówi się w Europie?
BJ: Nie, aż tak już nie. Żyje się tam naprawdę coraz lepiej i to widać.
H: Również na zachodzie?
BJ: Oczywiście, daleko na zachodzie kraju jest znacznie gorzej. Ale podobno to, co widziałem w Hubei (w centrum), to jest właśnie to najgorsze. Czyli w sumie nie jest aż tak źle, jak się mówi u nas. Opieram się na opinii Polaka, który spędził w Chinach wiele lat. Planuję osobiście wybrać się na zachód, do Yunnanu i Sichuanu. To najbiedniejsze rejony kraju, mam więc nadzieję, że przekonam się, jak to rzeczywiście wygląda.
H: W Sichuanie najsłynniejsze są podobno pandy...
BJ: Może mi się poszczęści i będę je mógł zobaczyć. Stamtąd pochodzi też najbardziej znana chińska wódka. Okropne paskudztwo.
H: A możesz polecić jakiś inny chiński alkohol?
BJ: Wino. Robią doskonałe wino. Nawet to najtańsze jest dużo lepsze niż niejedno zdecydowanie droższe w Polsce. Ale można się również naciąć. Ostatnio kupiłem takie z wyższej półki cenowej i… miało smak wędzonej szynki. Natomiast piwo — prawie woda, zupełnie bez smaku. Niezależnie od ceny.
H: Czego, przebywając w Chinach, najbardziej Ci brakuje?
BJ: Poza nieznośną tęsknotą za moją dziewczyną chyba jednak polskiego jedzenia. Uwielbiam chińską kuchnię, ale jednak bardzo wielu rzeczy tu nie ma i mi ich brak. Czasem dostajemy niewielkie paczki z Polski, głównie z jedzeniem, i są to chwile olbrzymiej radości!