Czy rozwój techniki powinien być przedmiotem zainteresowania historyka?
Takie założenie, stosowane konsekwentnie niemal od starożytności, tylko zaciemniało i zniekształcało obraz badanych czasów, zubażając naszą wiedzę na ich temat. Uczeni nie porzucili rzecz jasna tej tematyki, zwrócili jednak uwagę na inne, niedostrzegane wcześniej aspekty dziejów, jak zmiany klimatu, pozycja kobiety w dawnych społeczeństwach czy mentalność naszych przodków. Dzięki takiemu podejściu wszelkie rekonstrukcje czasów minionych mogą pochwalić się o wiele większą dokładnością i wiarygodnością.
Historia polityczna wciąć jednak dominuje wśród tematów historycznych rozpraw. Nie powinno to budzić naszego zdziwienia – ogromny wpływ polityki na losy świata nie podlega dyskusji. W przypadku historii najnowszej nie wolno jednak stracić z pola widzenia banalnej prawdy, iż w społeczeństwach demokratycznych to ogół obywateli decyduje o osobach podejmujących najważniejsze decyzje. Już samo to wymusza na historyku konieczność stosowania znacznie szerszej perspektywy.
Pisząc pracę o ludziach sprawujących władzę w niedalekiej przeszłości, historyk niejednokrotnie jest zmuszony wchodzić na teren będący zwykle domeną dziennikarstwa i publicystyki. Wymaga to od niego wielkiej ostrożności, łatwo bowiem stracić z oczu granicę między tymi dwiema dziedzinami. W skrajnych przypadkach może to prowadzić do żenujących wręcz sytuacji, kiedy to przedmiotem zainteresowania badacza stają się tematy przywodzące na myśl artykuły publikowane w plotkarskich czasopismach.
Podczas, gdy polityka cieszy się niesłabnącym zainteresowaniem wśród historyków (zarówno doświadczonych badaczy jak i studentów stojących przed problemem wyboru tematu swojej pracy magisterskiej), wiele innych zagadnień ignoruje się niemal zupełnie. Należy do nich chociażby historia techniki. Oczywiście przyczyn takiego stanu rzeczy można doszukiwać się między innymi w większych wymaganiach, jakie stoją przed uczonym podejmującym się realizacji projektu badawczego dotyczącego tej problematyki. Musi on przecież posiadać choćby elementarną wiedzę z dziedziny mającej niewiele wspólnego z profesją historyka.
Nie zrzucajmy odpowiedzialności
O ile powyższy problem w dostatecznym stopniu wyjaśnia niewielką liczbę publikacji na temat historii techniki, o tyle nie jest w stanie usprawiedliwić ignorowania tematu w środowisku. Kilkukrotnie w rozmowach ze studentami historii spotkałem się z przykładami marginalizowania zagadnienia oraz opinią, iż powinno ono być raczej przedmiotem zainteresowania przedstawicieli kierunków technicznych.
Oczywiście istnieją szczególne przypadki, w których historyk nie jest w stanie pominąć zagadnień związanych z techniką. Nie można pisać o wielkich zwycięstwach militarnych, nie wspominając o nowych rodzajach broni. Niemożliwe jest także omawianie przemian społecznych i gospodarczych napędzanych wielką rewolucją przemysłową, bez poświęcenia odpowiedniej uwagi innowacjom stojącym u jej podstaw. Pewne urządzenia wywarły tak ogromny wpływ na bieg dziejów, iż niemal automatycznie zasłużyły sobie na stałą obecność w publikacjach historyków. Doskonałym przykładem może być tutaj niemiecka Enigma oraz zespół alianckich przyrządów służących do łamania jej szyfru.
Problem zaczyna się, gdy rozwój techniki nie współgra bezpośrednio z „wielką historią”, lecz biegnie spokojnie własnym torem. W takiej sytuacji może pojawić się pokusa zignorowania tematu, a przecież niezauważalne na pierwszy rzut oka innowacje w szerszej perspektywie powodowały często ogromną zmianę w jakości ludzkiego życia. Dokonania mające miejsce w laboratoriach uczonych i w warsztatach wynalazców wcale nie ustępują pod względem ważności decyzjom zapadającym w gabinetach polityków czy na polach wielkich bitew. Ignorowanie tak potężnej siły wpływającej na bieg dziejów byłoby ogromnym błędem, prowadzącym do wypaczenia obrazu przeszłości i niepełnego zrozumienia zachodzących w niej przemian.
Próby zrzucania odpowiedzialności za ten aspekt badań na przedstawicieli dyscyplin technicznych są najgorszym pomysłem, jaki można sobie wyobrazić. Ich praca ma przecież zupełnie inny charakter. Polega na nieustannym opracowywaniu nowych rozwiązań, nie zaś analizowaniu wpływu tych stosowanych przed wielu laty na kształt ówczesnej rzeczywistości. Praca tego rodzaju wymaga w dużo większym stopniu znajomości warsztatu historyka niż posiadania gruntownego wykształcenia technicznego. Od badacza nie wymaga się przecież ponownego skonstruowania od podstaw danego urządzenia, ale odtworzenia procesu jego projektowania i wdrażania do produkcji, a także ustalenia jego cywilizacyjnego znaczenia. To historyk, dysponując głębszą wiedzą na temat kontekstu społecznego czy gospodarczego, może wpisać zagadnienie w obraz danej epoki. Wiedza z zakresu techniki niezbędna jest między innymi do poprawnego odczytania i zrozumienia dość nietypowej grupy źródeł, jaką reprezentuje chociażby fachowa prasa. Dyscypliny techniczne stają się w takim przypadku naukami posiłkującymi pracę historyka, ale nie odwrotnie.
Trudno wymagać od autorów specjalistycznych podręczników kierowanych do studentów kierunków technicznych, by dużo miejsca poświęcali historii swoich specjalności. Ich zadanie polega na sprawnym przekazaniu i tak bardzo rozległego zakresu teoretycznej wiedzy i praktycznych umiejętności. Niebywale szybki rozwój nauki wymusza konieczność dotrzymywania kroku najnowszym tendencjom. W podręcznikach tego typu pojawiają się co prawda informacje dotyczące przeszłości, są one jednak zredukowane do niezbędnego minimum.
Rekonstrukcje
Oczywiście bezpodstawną niesprawiedliwością byłoby stwierdzenie, iż przedstawiciele dyscyplin technicznych nie interesują się własną historią. Można znaleźć wiele przykładów przeczących takiemu poglądowi. Niemal natychmiast na myśl przychodzą liczne inicjatywy związane z muzealnictwem i kolekcjonerstwem. Szczególnie interesujące są podejmowane na całym świecie (zarówno przez profesjonalistów jak i amatorów) prace nad odtwarzaniem i rekonstruowaniem historycznych urządzeń, które niejednokrotnie nie przetrwały do naszych czasów.
Jedną z najsłynniejszych inicjatyw tego typu było odbudowanie komputera Colossus, używanego przez Brytyjczyków w czasie drugiej wojny światowej do łamania niemieckich szyfrogramów. Po wojnie maszyna została rozmontowana, a jej istnienie utrzymywano w tajemnicy do połowy lat siedemdziesiątych. Z tego powodu jeszcze dzisiaj można spotkać się z błędnym mniemaniem, iż pierwszy komputer elektroniczny był dziełem amerykańskich inżynierów. Zrekonstruowanie działającego egzemplarza (dzisiaj pozbawionego przecież jakiegokolwiek praktycznego znaczenia) było więc wyrazem narodowej dumy i próbą zaznaczenia brytyjskich dokonań na tym polu.
Również Amerykanie postanowili uczcić pięćdziesiątą rocznicę skonstruowania własnego komputera o nazwie Eniac, budując jego kopię. W przeciwieństwie do swoich europejskich kolegów, studenci i profesorowie z Moore School postanowili nie tyle wiernie zrekonstruować maszynę przy użyciu podzespołów z epoki, co stworzyć jej funkcjonalny odpowiednik, w pełni korzystający z wytworów współczesnej technologii. Tym sposobem urządzenie pierwotnie zajmujące powierzchnię 140 m2 i ważące niespełna trzydzieści ton udało się zmieścić w krzemowym mikroukładzie o rozmiarach 7,44 na 5,29 milimetrów. Trudno o lepszą ilustrację tempa rozwoju techniki w ciągu ostatniego półwiecza.
Równie ciekawe i ambitne zadanie postawił przed sobą w 2001 roku John Pultorak, inżynier pracujący w firmie Lockheed Martin. Jego celem było zbudowanie jak najwierniejszej kopii AGC (Apollo Guidance Computer) – komputera montowanego w pojazdach kosmicznych biorących udział w amerykańskim programie Apollo. Po czterech latach pracy we własnym garażu, nakładem ledwie trzech tysięcy dolarów i przy wykorzystaniu ogólnodostępnych podzespołów udało mu się stworzyć bardzo dokładną replikę sprzętu jeszcze trzydzieści lat temu będącego szczytem osiągnięć technicznych.
Unikalną na światową skalę formą popularyzowania historii techniki są okolicznościowe transmisje z zabytkowego nadajnika radiowego, znajdującego się w szwedzkiej miejscowości Grimeton. Osiemdziesięcioczteroletni alternator Alexandersona jest ostatnim działającym urządzeniem tego rodzaju, jakie przetrwało do naszych czasów, toteż od kilku lat figuruje na liście światowego dziedzictwa UNESCO. Chociaż przed wojną szwedzka instalacja była kluczowym elementem transatlantyckiej infrastruktury telekomunikacyjnej, dzisiaj do grona odbiorców komunikatów wysyłanych alfabetem Morse’a należą przede wszystkim pasjonaci, własnoręcznie budujący prosty sprzęt odbiorczy.
Wszystkie inicjatywy tego typu zbliżają ludzi w nich uczestniczących (a także obserwujących je z boku, choćby za pośrednictwem mediów) do pewnego fragmentu przeszłej rzeczywistości. W istocie pełnią więc taką samą funkcję, jak inscenizacje wielkich historycznych wydarzeń lub wojskowe parady z wykorzystaniem zabytkowych mundurów, sprzętu i broni, mające miejsce podczas obchodów świąt narodowych. W tym momencie nasuwa się pytanie o znaczenie takich rekonstrukcji dla nauki historycznej. Jak się okazuje, mogą one nie tylko pełnić funkcję popularyzatorską, ale również pogłębiać naszą wiedzę.
Doskonałym przykładem może być tutaj kwestia tzw. mechanizmu z Antykithiry. To zagadkowe urządzenie mechaniczne, datowane na I wiek p.n.e., bywa dość szumnie (choć zdecydowanie przesadnie) określane mianem „starożytnego komputera”. Mechanizm zachował się w tak złym stanie, iż w chwili wyłowienia z odkrytego w 1900 roku wraku rzymskiego okrętu stanowił zespół skorodowanych brązowych brył, w których mylnie rozpoznano fragmenty podstawy zniszczonego posągu. Dopiero dokładniejsze oględziny, oczyszczenie oraz seria zdjęć rentgenowskich ujawniły istnienie ponad trzydziestu kół zębatych tworzących złożony mechanizm. W pierwszym momencie znalezisko zostało sklasyfikowane jako piętnastowieczny zegar, który dziwnym zrządzeniem losu musiał trafić na morskie dno właśnie w tym miejscu. Dopiero dokładniejsze badania prowadzone przez kilku różnych uczonych pozwoliły zrewidować naszą wiedzę na temat stopnia rozwoju mechaniki precyzyjnej w świecie greckim.
Pierwszą próbę rekonstrukcji urządzenia podjął Derek Price, wydając w 1974 roku pracę będącą owocem dwudziestoletnich badań. Ustalił w niej, iż mechanizm służył do określania pozycji Słońca i Księżyca. Popełnił jednak kilka błędów, stwierdzając na przykład, iż konstrukcja zawierała przekładnię różnicową. Twierdzenie to obalił Michael Wright z Muzeum Nauki w Londynie, któremu udało się dowieść, iż do możliwości mechanizmu należało ustalanie pozycji pięciu znanych wówczas planet. Swoje poglądy zilustrował za pomocą działającego modelu. Najdokładniejsza jak dotąd rekonstrukcja jest dziełem międzynarodowego zespołu naukowców pracującego od 2006 roku pod kierunkiem prof. Mike’a Edmundsa i Tony’ego Freetha z uniwersytetu w Cardiff. Zastosowanie nowoczesnej tomografii komputerowej wraz z cyfrowym obrazowaniem 3D pozwoliło wydobyć najwięcej informacji z zachowanych w złym stanie fragmentów astronomicznego przyrządu sprzed ponad dwóch tysięcy lat.
Wykorzystanie zdobyczy najnowszej techniki okazało się niezwykle owocne także w zwykłej, codziennej pracy historyka. Globalna sieć komputerowa (podobnie jak wcześniej mikrofilmy) diametralnie ułatwiła dostęp do cennych źródeł. Techniki fotograficzne pozwalają na dokładniejszą analizę dokumentów, w tym nieinwazyjne odczytywanie treści palimpsestów. Komputer uprościł obliczenia związane ze statystyką czy chronologią oraz pozwolił na znacznie efektywniejszą pracę z tekstem źródłowym. Dzięki niemu pojawiła się możliwość szybkiego wyszukiwania określonych partii tekstu i sprawdzania kontekstu, w jakim występują określone słowa.
Historycy do dzieła!
Konieczność podjęcia badań z zakresu historii techniki nie wynika bynajmniej ze swoistego długu wdzięczności, jaki historia ma wobec autorów tych wszystkich udogodnień. Wiąże się z naturalną dla historyka koniecznością jak najpełniejszego odtworzenia obrazu przeszłości. Ma to znaczenie zwłaszcza w przypadku dwudziestego wieku. Zakrojona na szeroką skalę elektryfikacja, rozwój środków masowego transportu, wynalezienie radia, telewizji czy w końcu Internetu aktywnie wpłynęły przecież na jakość życia i stan wiedzy o świecie w skali całych, wielomilionowych społeczeństw. Czynniki o tak fundamentalnym znaczeniu nie powinny być zbywane krótkimi komentarzami w publikacjach o charakterze ogólnym, gdyż w pełni zasłużyły na osobne monografie. Temat powinien być podjęty możliwie szybko, dopóki jeszcze istnieje możliwość zebrania relacji ludzi bezpośrednio zaangażowanych w przemiany cywilizacyjne, mające miejsce w minionym stuleciu.
Cała sytuacja ma także drugie dno. Do zadań historyka należy między innymi tłumaczenie kształtu współczesnego świata poprzez odnajdywanie w przeszłości przyczyn pewnych zjawisk, z którymi mamy do czynienia współcześnie. Zadanie to jest doskonale realizowane w odniesieniu do kwestii społecznych, gospodarczych czy obyczajowych. Dlaczego więc historyk nie miałby w podobny sposób potraktować zagadnień związanych z techniką? W końcu większość z tych niezwykłych udogodnień, na które niemal nie zwracamy na co dzień uwagi, nie narodziła się nagle, jak Atena z głowy Zeusa, i ma swoje miejsce w procesie dziejowym.
Zobacz też:
Redakcja: Roman Sidorski
Korekta: Mateusz Witkowski