Czy historycy dziejów najnowszych mogą się ze sobą porozumieć?
Bez względu na poglądy i stosunek do obecnej władzy wszyscy możemy zgodnie powiedzieć: Historia wróciła pod strzechy ! Przeszłość stała się jednym z centralnych obszarów debaty publicznej. W tym miejscu jednomyślność się kończy, a zaczynają się różnice w ocenie obecnej sytuacji, a szczególnie posunięć rządzących w sferze polityki historycznej oraz pamięci. Jedni w owych posunięciach widzą długo wyczekiwany powiew „dobrej zmiany”, inni zaś działania władzy na tym polu postrzegają niezwykle krytycznie, uznając niektóre jej elementy za szkodliwe, czy wręcz niebezpieczne. Nie inaczej sytuacją wygląda wewnątrz samego środowiska historycznego.
Podział ten najmocniej zarysował się podczas dyskusji na temat zasadności zwołania Nadzwyczajnego Zjazdu Badaczy Dziejów Najnowszych, który z inicjatywy części historyków „z dużym niepokojem obserwujących zmiany zachodzące w ich obszarze zainteresowań naukowych” miał odbyć się 5 listopada 2016 roku. Jednakże z uwagi na otoczkę medialną jak również jednoznaczną (prof. Andrzej Nowak na portalu na wpolityce.pl napisał, że [„grupa kolesi” nie chce wypaść jak „grupa kolesi”, tylko raczej jak związek zawodowy Katonów? I używa do tego celu historii? Tak to paskudnie wygląda, że wierzyć się nie chce]) odmowę uczestnictwa w Zjeździe historyków reprezentującą drugą stronę, nie doszedł do skutku.
W obliczu tego impasu, widząc potrzebę dyskusji na temat miejsca historii i samych historyków w debacie publicznej, Polskie Towarzystwo Historyczne wraz z Komitetem Nauk Historycznych PAN modyfikując formułę wzięło na swoje barki odpowiedzialność za zorganizowanie spotkania zrzeszających większość środowiska badaczy dziejów najnowszych.
Dzięki autorytetowi obu instytucji oraz ich bezstronności tym razem spotkanie doszło do skutku. Miało ono miejsce 10 grudnia w Instytucie Historycznym UW. Tego dnia w Sali Kolumnowej pojawiło się ponad 200 badaczy dziejów najnowszych, reprezentujących różnorakie perspektywy zarówno wobec przeszłości jak również współczesności. Warto podkreślić, że oprócz samych historyków zaproszeni zostali także przedstawiciele innych dziedzin zajmujących się historią XX wieku m.in. socjologowie, antropolodzy, psychologowie społeczni jak również literaturoznawcy (zaskakujący był brak politologów, o czym wspomniał jeden z prelegentów). Bez wątpienia wpływ na ową frekwencję miała również zaproponowana formuła spotkania. Debata została podzielona na dwie części. W pierwszej można było usłyszeć wystąpienia wprowadzające do debaty. Swoje poglądy zaprezentowali profesorowie: Andrzej Friszke, Henryk Głębocki, Paweł Machcewicz, Jan Pomorski, Wojciech Roszkowski oraz Krzysztof Kawalec. Druga część została przeznaczona na pięciominutowe „wolne głosy” (chociaż dla wielu był to czas stanowczo za krótki: Pięć minut to wystarcza w sam raz na wymyślanie komuś, a nie rozwinięcie myśli – stwierdził prof. Marcin Kula). Całość moderowali prof. Marcin Zaremba oraz prof. Andrzej Nowak. Już samo spojrzenie na prelegentów jak również moderatorów pokazuje, że starano się zachować równowagę poglądów jak również zróżnicowanie ośrodków akademickich.
Nie lada wyzwaniem byłoby streszczenie całości spotkania, szczególnie że „wolne głosy” uczestników dotyczyły wielorakich problemów i były swoistym hyde parkiem. Toteż zachęcam gorąco w wolnej chwili do zapoznania się z całością dostępnego nagrania, gdyż wiele wypowiedzi było niezwykle emocjonalnych, zaś jak wiadomo niezwykle ciężko oddać emocje samymi słowami. Ograniczę się tylko do wskazania paru wniosków jakie można było wyciągnąć z przebiegu obrad, które dadzą choćby skrótowy ogląd na ich temat.
Nie tylko warto rozmawiać, ale również warto słuchać
Pierwsze pytanie jakie można sobie zadać przy okazji takich spotkań, z uczestnikami o tak odmiennych poglądach jest następujące: „Czy w ogóle ma to sens?”. Odpowiedź jest jednoznacznie pozytywna. Zarówno przy doborze znajomych jak przy wyborze środowiska naukowego człowiek zawsze kieruje się jakimiś cechami wspólnymi dla danej grupy, podobnym systemem wartości, podobnymi poglądami. Jest to naturalne. Jednakże jeżeli mamy tylko do czynienia z ludźmi o podobnych poglądach, okopując się zacietrzewiamy się w nich. Zaczynamy być ślepi na odmienne spojrzenia. Warto przytoczyć głos prof. Macieja Janowskiego: Mnie się wydaje, że sensem tej debaty jest próba zrozumienia. Tak się składa i chyba wszyscy tego doświadczamy, że w naszych kręgach towarzyskich obracamy się raczej wśród ludzi, którzy mają podobne co my poglądy. Jest to rzadki przypadek, przynajmniej dla mnie, że mogłem wysłuchać poglądów innych niż moje w sposób, który dał mi do myślenia. I myślę, że jest to coś niezwykle korzystnego i nawet gdyby nic więcej z tej debaty nie wynikało to sam fakt jej odbycia jest dla mnie osobiście czymś cennym. Podobne zdania można było usłyszeć z ust większości badaczy.
Dziękujemy, że z nami jesteś! Chcesz, aby Histmag rozwijał się, wyglądał lepiej i dostarczał więcej ciekawych treści? Możesz nam w tym pomóc! Kliknij tu i dowiedz się, jak to zrobić!
Spierajmy się!
Odczytuje to [słowa Wincentego Kadłubka] jako wezwanie, żebyśmy nie spotykali się w zamkniętych gettach, w którym będziemy sobie nawzajem potakiwać, uśmiechać się do siebie i wiedzieć, że wszyscy mamy rację. Nie, musimy siebie nawzajem krytykować. «Albowiem przymilnością wykarmimy głupotę, a mówieniem na przekór roztropność» Tak, powinniśmy tu sobie mówić na przekór nawzajem – w ten sposób, cytując średniowiecznego kronikarza, prof. Nowak rozpoczął całość debaty. Zdaję się, że obok kwestii, o której wspominałem w poprzednim punkcie wezwania do konstruktywnego spierania się było niezwykle ważnym elementem przyświecającym spotkaniu. Trzeba oddać słuszność prof. Nowakowi, że konfrontowanie sprzecznych opinii i spieranie się jest szalenie istotne w debacie. Dzięki ścieraniu się poglądów można dojść do wniosków, które przedtem były nam nieznane. Oczywiście nie trzeba dochodzić do wspólnych wniosków, można pozostać przy swoim, ale najważniejsze, że konfrontujemy własne poglądy z innymi. Aczkolwiek trzeba pamiętać o tym, żeby spór ten był prowadzony w sposób kulturalny oraz z szacunkiem dla drugiej strony. Może jest to truizm, ale niestety często zapomina się o nim, nawet w polemikach naukowych.
Przeczytaj też:
Etyka historyka a media
Czytając monografie naukowe łatwo jest ocenić ich wartość merytoryczną, również nie trudno wskazać ich braki warsztatowe czy metodologiczne. Zupełnie inaczej jest, gdy badacz zabiera głos w debacie publicznej za pośrednictwem mediów. Wtedy narzędzia krytyczne przyswojone jeszcze na studiach stają się niewystarczające, gdyż nie są one przystosowane do czasów, w których żyjemy. Czasów, w których coraz częściej króluje post-prawda (do tego pojęcia nawiązała prof. Ewa Domańska) oraz Internet. To tej kwestii odniósł się prof. Karol Modzelewski wzywając jednocześnie zebranych do reagowania jeżeli w przekazie medialnym pojawią się treści fałszywe: Rzeczywiście w historiografii, jak i w każdej innej dziedzinie humanistyki rozbieżność interpretacji, gdzie są uwikłane systemy wartości, aksjologia, sprzeczne między sobą, konfliktowe. Nie zawsze jest, a nawet przeważnie nie jest rozstrzygalne w kategoriach prawdy i fałszu, ale to nie znaczy, że prawdy i fałszu nie ma. Jest obszerna sfera informacji, o których można powiedzieć, że to jest prawda, to jest fałsz. I basta. Albo na ten temat za mało wiemy.
Spora część wypowiedzi odnosząc się do udziału historyków w debacie publicznej (bądź ich braku) wskazywała, że często historycy są wykorzystywani do uwierzytelnienia tez dziennikarzy. Inny problem tkwi w deformowaniu wypowiedzi naukowców by dopasować je do danych tez, dostosować je do czasu antenowego lub zwyczajnie po to by były bardziej kontrowersyjne, ergo bardziej popularne. Nie do końca zgadzając się z tymi wypowiedziami, prof. Robert Traba wskazywał właśnie historyków jako współwinnych owej sytuacji: My sami jesteśmy sobie winni. W dużej mierze sposób kształcenia na studiach, jeżeli chodzi o nowoczesne media, właśnie o odnoszenie się do obecności w przestrzeni publicznej jest od lat nie modernizowany. Potrzebujemy nowego impulsu, by kształcić to co ja nazywam historią stosowaną, historią w przestrzeni publicznej.
Prof. Dariusz Stola odnosząc się do udziału historyków w debacie publicznej wysunął nawet wniosek o stworzenie pewnego kodeksu etycznego, który mógłby to w pewien sposób usystematyzować: Wydaję mi się, że byłoby dobrze, gdyby PTH taki dokument wypracowało, w gronie osób, które wszyscy darzymy szacunkiem, to muszą być reguły ogólne. Tak, żebyśmy potem mieli dokładniejsze wskazówki co się robi, czego się nie robi i jak jakieś kolega zrobi coś nie tak można by było coś powiedzieć «Kolego tak nie postępuj, bo podkopujesz wiarygodność nas wszystkich, całego środowiska». Przypominając atmosferę nagonki na prof. Włodzimierza Borodzieja w części prawicowych mediów prof. Jerzy Kochanowski wysunął podobny postulat: Potrzebujemy katalogu etycznego historyka. Żebyśmy mogli wiedzieć co jest dobre, a co złe! Oczywiście nie wszyscy zebrani zgodzili się na podobne rozwiązania. Prof. Nowak powołał się na Dekalog, szczególnie trzy przykazania – czwarte, piąte oraz ósme, które jego zdaniem winny być drogowskazami dla przedstawicieli środowiska naukowego w debacie.
Lubisz czytać artykuły w naszym portalu? Wesprzyj nas finansowo i pomóż rozwinąć nasz serwis!
Czasy mijają, a pamięć pozostaje
Oprócz udziału badaczy w debacie równie istotnym problem okazał się udział historyków w sferze publicznej w innej formie niżeli komentatorów, bądź ekspertów – czyli w roli polityków. Zdaje się, że w tej kwestii najmocniej wybrzmiał głos wspomnianego już prof. Kochanowskiego: Każdy żyje w jakimś kontekście politycznym, społecznym, gospodarczym itd. Tak samo było w stalinizmie, tak było w PRL-u. Jedni zachowywali się jak Józef Kowalski czy Żanna Kormanowa, inni zaś zachowywali się jak Tadeusz Manteuffel albo Aleksander Gieysztor. Nikt z nich nie wiedział co będzie za rok, za pięć lat, co będzie za dziesięć. To jest sugestia dla […] czynnych profesorów i innych naukowców, którzy są ministrami, wiceministrami, posłami, europosłami. Proszę pamiętać, że o Józefie Kowalskim nigdzie się nie pamięta, chyba, że ktoś czyta biografię Bieruta z 1952 roku, ale Tadeusz Manteuffel i Aleksander Gieysztor mają swoje instytuty. Pamięć była również kluczowym pojęciem wystąpienia prof. Błażeja Brzostka, który wskazując, że wiele gorących tematów ostatnich miesięcy (Trybunał Konstytucyjny, IPN, Muzeum Historii II Wojny Światowej) jest, mimo wielu przeciwnych głosów, ze sobą ściśle powiązana stwierdził: to jest jedna sprawa i my jako obywatele mamy obowiązek także o tym mówić i dawać wyraz naszej postawie. Różnej. Jedni dadzą jednej, inni drugiej. Ale to co zostanie będzie pamięć.
Liczenie szabli
Oczywiście nikt z uczestników nie powiedział tego wprost, jednakże można było zauważyć, że Forum posłużyło również do sprawdzenia jak rozkładają się głosy i poglądy w środowisku badaczy. Bez wątpienia organizatorzy wychodząc z inicjatywą nie mieli tego na uwadze, jednakże dla obu stron było to pewnym przeglądem, swoistym liczeniem szabel. Przysłuchując się wypowiedziom, szczególnie tym w trakcie drugiej części oraz sile towarzyszącym im oklasków (jest to wyznacznik odpowiedni, gdyż w przeciwieństwie do teatru, żadna ze stron nie zatrudniła swoich klakierów) można bez cienie wątpliwości uznać, że większość zebranych opowiada się bardziej po jednej ze stron. Nie powiem której – pozostawię to osądowi wszystkich tych najbardziej wytrwałych, którzy zdołają obejrzeć relację wideo. Może ich wnioski będą inne. Choć szczerze w to wątpię.
Oczywiście te ponad 200 osób zebranych w Sali Kolumnowej nie stanowi wszystkich badaczy zajmujących się historią najnowszą. Wydaję mi się jednak, że ich zróżnicowanie pozwala przyjąć uczestników Forum za reprezentatywną próbę, zaś wnioski można rozciągnąć na całe środowisko. Dodam tylko, że wielu uczestników podkreślało, że nie przypominają sobie podobnego, tak licznego spotkania.
Na koniec warto wspomnieć jeszcze o jednej kwestii: deklaracji. Początkowo formuła spotkania nie zakładała uchwalenia żadnego tekstu stanowiącego pewne podsumowanie debaty. Na brak takowego tekstu zwrócił uwagę prof. Kula: Toczyły się tutaj dość długie dyskusje czy to nasze zgromadzenie powinno uchwalić jakąś deklarację. Jak rozumiem, organizatorzy główni, byli przeciwko temu. Wobec tego „grupa kolegów” [zamierzona, zdaję się, aluzja do wypowiedzi prof. Nowaka], zdecydowała się taką deklarację napisać samemu i poprosić tych, którzy zechcą po zapoznaniu się, o podpisanie. Po chwili uczestnicy mogli zapoznać się z takową deklaracją. W tej sytuacji organizatorzy przystali na pomysł finalnego tekstu. Jak się okazało „oficjalna deklaracja” była w rzeczywistości „wygładzoną” wersją tej zaproponowanej przez „grupę kolegów” (pominięto m.in. kwestię poparcia dla twórców Muzeum II Wojny Światowej). Aczkolwiek nawet łagodniejsza wersja deklaracji spotkała się ze sprzeciwem m.in. prof. Henryka Głębockiego, który wygłosiwszy votum separatum przypomniał, że w zaproszeniu nie było mowy o takowym tekście:
Opowiadamy się za autonomią historiografii, świata akademickiego i instytucji kultury, za ich niezależnością wobec władzy bez względu na opcję polityczną. Jesteśmy przeciwni instrumentalizacji historii na potrzeby bieżących celów politycznych czy czyichkolwiek partykularnych interesów. Polityka historyczna, zwana też polityką pamięci, powinna budować wspólnotę narodową i obywatelską w oparciu o wielość światopoglądów i respektować rozmaite punkty widzenia. Jej fundamenty to: szacunek dla faktów historycznych będących efektem krytycznej analizy źródeł i świadomość złożoności naszych dziejów. Dbanie o jej pluralistyczny wymiar winno być troską wszystkich badaczy, bez względu na dzielące ich różnice światopoglądowe i reprezentowane specjalności. W etosie naukowca nie ma miejsca na selektywność wiedzy i jej banalizację, tym bardziej na insynuacje czy inwektywy.
Podziały i spory są istotą demokratycznego życia publicznego, także w dziedzinie historii, nie mogą jednak unieważniać zasad wzajemnego szacunku i prowadzić do traktowania jako wrogów ludzi o innych poglądach dotyczących przeszłości i kształtu wspólnoty narodowej. Nie przenośmy metod i postaw, jakie znamy ze świata polityki do środowiska naukowego. Wartością jest dialog i poszukiwanie porozumienia w najważniejszych kwestiach.