Czy Francja zdradziła nas w 1939 roku? [Opinie]
W zbiorowej świadomości historycznej narodu, brak interwencji naszego sojusznika od początku jawił się jako akt zdrady. To przeświadczenie wzmocniły jeszcze zeznania niemieckich generałów podczas procesu norymberskiego. We wrześniu 1939 roku było już jednak za późno na powstrzymanie Hitlera, a analiza faktycznej sytuacji wojsk francuskich w latach poprzedzających wojnę, wskazuje, że jeżeli taka szansa istniała, to trzy lata wcześniej.
Ulegając własnej propagandzie
Zarówno Polska, jak i Francja uległy wpływowi własnej propagandy, wierząc w możliwość skutecznego odstraszania agresora. Mimo wszystko zdawano sobie sprawę z wewnętrznych słabości i począwszy od 1936 roku obydwa kraje ponosiły ogromny wysiłek w celu modernizacji swoich struktur wojskowych. Niestety nie starczyło na to czasu. Wehrmacht powstawał na bazie Reichswehry, która pomimo niewielkich rozmiarów była budowana jako formacja doskonale wyszkolona, podlegająca restrykcyjnym wymaganiom w doborze ludzi i koncentrująca się na manewrach ofensywnych. Korzystając z pomocy Sowietów, jeszcze przed dojściem Hitlera do władzy, budowano podwaliny pod wojska pancerne. Wydatna pomoc Brytyjczyków, którzy naiwnie wierzyli w pokojowy charakter prac, pozwoliła zbudować doskonałe silniki lotnicze. Wehrmacht nie miał wówczas jeszcze wybranego przeciwnika, ale można było zakładać, że jego działanie opierać się będzie na pruskiej tradycji wojny manewrowej zwanej Bewegungskrieg – opierającej się na prowadzeniu działań agresywnych, nagłych i skoncentrowanych na zadaniu jak najsilniejszego pierwszego ciosu.
Ani Polska, ani Francja nie mogły przeciwstawić się przeciwnikowi koncentrując się jedynie na statycznej obronie. Potencjał Niemiec był bowiem zbyt wielki, a doktryna zbyt agresywna i nastawiona na manewr. Decyzja o skupieniu się na obronie pozycyjnej była zatem odejściem od skutecznych dwadzieścia lat wcześniej sposobów prowadzenia walki (elastyczność taktyczna, bitwa metodyczna). Nie była to oczywiście zmiana w założeniach, regulaminach czy instrukcjach walki – chodziło tu raczej o brak zapewnienia odpowiednich sił i środków do jej realizacji (francuska koncepcja bitwy metodycznej z I wojny światowej) czy ordre de bataille jakby w opozycji do stosowanej doktryny (polska elastyczność taktyczna wojny polsko-bolszewickiej, założenia polskiego planu „Zachód” w porównaniu z planem „W”).
Stracona szansa vs …
W roku 1936 Francuzi mieli krótki okres, w którym za sprawą wojny prewencyjnej, mogli zapobiec II wojnie światowej lub przynajmniej ją odroczyć. Choć modernizacja armii francuskiej (oraz polskiej i czechosłowackiej) dopiero się rozpoczynała, a zarówno Waszyngton jak i Londyn zareagowałyby uzasadnionym na tamten czas oburzeniem, za takim prewencyjnym atakiem przemawiało kilka czynników. Francuzi mieliby casus belii, a powód do ogłoszenia neutralności straciłby inny sojusznik Paryża, czyli Belgia. Tym powodem była oczywiście remilitaryzacja Nadrenii. Francuzi nie tylko zyskaliby częściową przewagę operacyjną, ale jeszcze wyraźniej sygnalizowaliby poważne traktowanie filarów swojego kordonu bezpieczeństwa. Choć mimo ówczesnej słabości Niemcy wcale nie stali na straconej pozycji, to taka wojna poważnie zachwiałaby awanturniczą polityką Hitlera i mogła odsunąć zmagania na szeroką skalę o kilka lat, które Aliantom były niezbędne do uzyskania równowagi w kwestii militarnej przy nieuchronnym starciu z III Rzeszą.
Co istotne Polacy poinformowali, że w razie gdyby obydwa kraje znalazły się w stanie wojny, to wypełnią oni zobowiązania sojusznicze i uderzą na Niemcy. Niestety pomimo zdecydowanej postawy Maurice Gamelina, dowódcy wojsk francuskich, skończyło się jedynie na protestach Paryża. Gdy francuski głównodowodzący posłał na granicę 50 000 żołnierzy, poinformował przełożonych, że bez mobilizacji nie uda się przeprowadzić skutecznej ekspedycji karnej. Na to rząd Francji zgodzić się nie chciał. Szansa została stracona, a Hitler triumfował.
Artykuły publicystyczne w naszym serwisie zawierają osobiste opinie naszych redaktorów i publicystów. Nie przedstawiają one oficjalnego stanowiska redakcji „Histmag.org”. Masz inne zdanie i chcesz się nim podzielić na łamach „Histmag.org”? Wyślij swój tekst na: [email protected]. Na każdy pomysł odpowiemy.
Polecamy e-book Szczepana Michmiela – „II wojna światowa wybuchła w Szymankowie”
Trzy lata później nie było jednak żadnych szans na powodzenie Francji na froncie zachodnim. Choć lubimy powoływać się na stwierdzenia o kruchej niemieckiej obronie na zachodzie we wrześniu 1939 roku, to nie ma to za wiele wspólnego z faktami.
… brak szans
W tym miejscu warto zaznaczyć, że polską delegację wysłaną w maju do Francji celem ustalenia konkretnych planów sojuszniczych, spotkało spore rozczarowanie. Nie ma co do tego żadnej wątpliwości. Problem tkwi w tym, iż po Locarno nie było co do tej kwestii złudzeń po stronie polskich najwyższych władz cywilnych i wojskowych. Nie chodziło tylko o kwestie dobrej woli – w tą mało kto wierzył po wydarzeniach w Nadrenii, Austrii i Czechosłowacji. Armia francuska, o czym wiedzieliśmy, budowana była od zakończenia poprzedniej wojny jako formacja stricte defensywna, o ograniczonej zdolności do prowadzenia działań ofensywnych. Miało to przełożenie na każdy aspekt sił zbrojnych Francji. Co gorsza, plan obronny zakładał toczenie walki nie na terytorium Francji a na terytorium Belgii, gdyż francuska ziemia miała być chroniona w większości za sprawą linii Maginota. Doświadczenia okresu międzywojennego wskazywały, iż Francja za mało koncentrowała się na założeniach konwencjonalnych wojen. Podobnie jak Amerykanie, których armia przypominała bardziej straż graniczną, tak Francuzi nasiąkli działaniami wymierzonymi w partyzantów podczas tłumienia kolejnych powstań. Największym problemem była jednak paradoksalna sytuacja, w której opierano siłę francuskich dywizji na uzupełnieniach rezerwistów, tnąc przy tym znacznie budżet na ich szkolenie. Francja posiadała potencjał gospodarczy na poziomie dającym szansę konkurowania z Niemcami, jednak potrzebny był czas i zmiany w doktrynie, by mogła ona prowadzić zwycięski atak na ziemie niemieckie.
Każdy adept akademii sztuki wojennej zapewne wie, ile czasu potrzeba do wdrożenia zmian w strukturach wojskowych, które pozwoliłyby na konwersje jednej doktryny w drugą. Problemem Francji nie była przestarzała koncepcja z końca I wojny światowej – ta była kierowana tak na obronę jak i na skuteczną kontrofensywę (patrz bitwa metodyczna). Problem tkwił bowiem nie tyle w wypracowaniu nowej typowo obronnej doktryny, a na odejściu od niej w rzeczywistości pola walki. Francuzi mieli prowadzić defensywną strategię, której celem było wyczerpanie przeciwnika i kontratak, a następnie wyprowadzenie skoncentrowanego przełamania zgodnie z ideą bitwy metodycznej. Jak można było zauważyć podczas kampanii francuskiej, ten element praktycznie nie występował. Sam fakt przydzielenia broni pancernej piechocie nie był pozbawiony sensu przy defensywnym nastawieniu. Chodziło jednak o to, że doktryna zakładała skoncentrowanie czołgów w jednym miejscu, celem dokonania wyłomu. W trakcie walki z Niemcami praktycznie nie doszło do takiego wykorzystania sił pancernych przez Francuzów.
Sama jednak idea bitwy metodycznej nie pozwalała na szybką ofensywę. Zapatrzona we Francję Czechosłowacja, również przyjęła podobne założenia doktrynalne, chociażby w kwestii oparcia obrony o fortyfikacje czy przeszkody naturalne. Polska koncepcja elastyczności taktycznej, zawarta chociażby w planie „W” czy w doświadczeniach z wojny polsko-bolszewickiej roku 1920, wymagała przed stężeniem obrony na właściwej linii wyforsowanych, mobilnych jednostek, które mogły realizować sprawny odwrót. W planie „Zachód” widać było próbę zastosowania tej doktryny, jednak przy użyciu mniej mobilnych dywizji piechoty. Wprawdzie opinia o tym, że polski żołnierz nie umie się bronić, musi zatem atakować, zdaje się krzywdząca i nieprawdziwa, to nie same działania związane ze statyczną obroną były tu problem. W czasie kampanii polskiej największą trudność stanowił dla nas jeden z najtrudniejszych elementów wojskowego elementarza – uporządkowany i sprawny odwrót.
Artykuły publicystyczne w naszym serwisie zawierają osobiste opinie naszych redaktorów i publicystów. Nie przedstawiają one oficjalnego stanowiska redakcji „Histmag.org”. Masz inne zdanie i chcesz się nim podzielić na łamach „Histmag.org”? Wyślij swój tekst na: [email protected]. Na każdy pomysł odpowiemy.
Polecamy e-book: „Czerwone mundury. Armia Brytyjska w czasach wojny o niepodległość USA”
Francja we wrześniu 1939 roku wypowiedziała wojnę Niemcom i przeprowadziła niewielkimi siłami rozpoznanie bojem w zagłębiu Saary. O ataku na umocnioną linię Zygfryda nie miała nawet co marzyć. Była za słaba. Musimy pamiętać o tym, że kraje demokratyczne nie stosowały takich metod jak kraje totalitarne. Nikt nie zakładał pogwałcenia neutralności Belgii czy Holandii, celem przyjścia z pomocą Polsce. Wiele poświęca się wydatkom francuskim przeznaczonym na linię Maginota, jednak mało kto pochyla się nad ogromnymi inwestycjami w niemiecki system obronny, który również był imponujący i skutecznie odstraszał przed frontalnym atakiem.
Wprawdzie na granicy zachodniej III Rzeszy nie było jednostek pancernych, jednak siły obsadzające rubież obronną w postaci linii Zygfryda były absolutnie wystarczające. 33 dywizje piechoty, z czego 12 pierwszoliniowych i dodatkowe 12 rezerwowych w odwodzie. Nie była to siła potężna, za to wzmocniona całkiem sporymi umocnieniami Wału Zachodniego. Armia francuska zdołała od 1 września zmobilizować 69 dywizji, z czego 10 przeznaczono do działań osłonowych przed potencjalnym atakiem Włoch.
Nie były to siły wystarczające do uzyskania przełamania i powodzenia, nawet w terenie nieufortyfikowanym, gdzie zwyczajowo przyjmuje się, że wymagany stosunek przewagi sił wynosi 3:1 na korzyść atakującego. We frontalnym ataku na rejony umocnione, a tak należy traktować linię Zygfryda, stosunek wynosi 5:1. Do czasu wkroczenia Sowietów, gdzie rozstrzygnięta została już bitwa nad Bzurą, a większa część najważniejszych rejonów Polski została zajęta, Francuzi ledwo uzyskiwali przewagę ilościową 2:1. Niemcy począwszy od trzeciego tygodnia działań zaczęli przerzucać na Zachód część środków, niwelując tę przewagę jeszcze bardziej.
Ilość jednak to nie wszystko. Każdy niemiecki batalion, pomimo podobnej liczebności dysponował znacznie większą (o 40%) siłą ognia niż jego francuski odpowiednik. Podobnie rzecz się miała w kwestii artylerii. Ze względu na te dwa aspekty Bataille Conduit nie miała szansy zaistnieć w swojej pierwotnej formie, gdyż zakładała wyższość przewagi ogniowej nad manewrem i przeciwnikiem. Wojska francuskie nie miały również wystarczającego sprzętu, by zastosować podobną taktykę ofensywną jak Niemcy. Ich czołgi, znakomicie uzbrojone i wyposażone, miały za mały zasięg i prędkość do prowadzenia zakrojonych na szeroką skalę działań manewrowych. Zgodnie z ideą bitwy metodycznej miały powoli likwidować gniazda oporu, a nie wykonywać śmiałe manewry. Nawet francuskie czołgi pościgowe miały za zadanie ścigać wroga po przełamaniu, a nie wykonywać samodzielne manewry przełamujące. Warto wspomnieć, że w czasie konfliktu jakim była II wojna światowa stosowanie założeń rzekomo przestarzałej idei bitwy metodycznej, pozwalało zatrzymać niemieckie ofensywy jak chociażby pod Al-Alamejn w 1942 roku.
Jak niewiele mogli zdziałać Francuzi, widać było po ofensywie w zagłębiu Saary. Dywizje niemieckie, przygotowane poprzez umocnienia i postawione licznie pola minowe, spokojnie zdołały wycofać się na główną rubież obronną. W położonym się na granicy Saarbrucken fabryki nawet nie przerwały normalnej produkcji. Stosunek strat w tej niemrawej ofensywie był dla naszego sojusznika ewidentnie niekorzystny – Francuzi stracili 3500 żołnierzy, Niemcy 400.
Po stronie zachodniej były też dwie niemieckie floty powietrzne (2 i 3), które górowały liczbą i jakością nad lotnictwem francuskim. Alianci nie mieli w tamtym czasie możliwości przeprowadzenia precyzyjnych nalotów na infrastrukturę wojskową, a do nalotów, w których narażano by niemiecką ludność cywilną, uciekać się nie chcieli. Potem, w obliczu grozy powietrznej ofensywy Luftwaffe na Wyspy Brytyjskie, od takich dylematów moralnych odchodzono znacznie chętniej a finalnie Alianci zrównali z ziemią liczne miasta niemieckie. Musimy jednak pamiętać, że w roku 1939 nie posiadali technicznych możliwości zmasowanych nalotów oraz koniecznego do tego panowania w powietrzu.
Alianci nie mieli możliwości przyjścia z pomocą Polsce, a ich szanse na skuteczną ofensywę sami szacowali na koniec roku 1941. Problem tkwił w składanych deklaracjach. Wiele zachowanych opracowań z tamtego okresu świadczy o tym, że Polacy wiedzieli, iż na pomoc wojskową, nie mają zbytnio co liczyć. Akt wypowiedzenia wojny był kluczowy – znamienne słowa Marszałka Józefa Piłsudskiego „Balansujcie dopóki się da, a gdy się już nie da, podpalcie świat” zostały zrealizowane.
Artykuły publicystyczne w naszym serwisie zawierają osobiste opinie naszych redaktorów i publicystów. Nie przedstawiają one oficjalnego stanowiska redakcji „Histmag.org”. Masz inne zdanie i chcesz się nim podzielić na łamach „Histmag.org”? Wyślij swój tekst na: [email protected]. Na każdy pomysł odpowiemy.
Zapisz się za darmo do naszego cotygodniowego newslettera!
Bibliografia:
Beevor Anthony, Druga Wojna Światowa, Znak Horyzont, Kraków 2013.
Citino Robert, Zagłada Wehrmachtu. Kampanie 1942 roku, Napoleon V, Oświęcim 2014.
Davies Norman, Europa Walczy 1939-1945. Nie takie proste zwycięstwo, Znak, Kraków 2008.
Frieser Karl-Heinz, Legenda Blitzkriegu, Wrocław, Wydawnictwo Dolnośląskie, 2005.
Forczyk Robert, Fall Weiss. Najazd na Polskę 1939, Rebis, Poznań 2020.
Forczyk Robert, Fall Rot. Upadek Francji 1940, Rebis, Poznań 2022.
von Manstein Erich, Stracone Zwycięstwa, Bellona & Wingert, Warszawa 2021.
Newton Steven, Ulubiony dowódca Hitlera: feldmarszałek Walther Model, Amber, Warszawa 2007.
Rozwadowski Krzysztof, Fall Gelb, czyli mit planowanego „cięcia sierpem”, „Histmag.org”, (dostęp: 16.09.2024 r.).
redakcja: Jakub Jagodziński