Czwarta powieść

opublikowano: 2020-10-11, 12:15
wszelkie prawa zastrzeżone
Czy pisarz może sprzedać swój talent dla uwiarygodnienia władzy totalitarnej? Bohaterowie „Czwartej powieści” Agnieszki Janiszewskiej muszą się odpowiedzieć na to i wiele innych pytań.
reklama

Jakim cudem mnie pani poznała? – Zofia nie potrafiła powstrzymać się od tego pytania.

– Bez przesady, minęło raptem siedem lat, odkąd ostatni raz się widziałyśmy. Nie siedemdziesiąt – roześmiała się Jolanta.

Ale za to jakich lat! – chciała odpowiedzieć Zofia, jednak powstrzymała się w ostatniej chwili. Jakoś nie miała ochoty na wspominanie wojny, okupacji. Nie w tym pięknym, majowym dniu, gdy bujna, soczysta zieleń wokół pozwalała choć na trochę oderwać spojrzenia i myśli od zniszczeń, z których wydobywała się Warszawa. W parku panowała beztroska atmosfera, biegały rozkrzyczane dzieci i spacerowały zakochane pary. Jak choćby Wołyńska w towarzystwie wpatrzonego w nią młodego mężczyzny.

– Ogromnie się cieszę, że panią widzę – oznajmiła wesoło Jolanta, choć w uszach Zofii zabrzmiało to trochę jak dziewczęcy szczebiot. – To pani synek? – Wskazała na dziecko. – Jak ma na imię?

– Maciuś. W listopadzie skończy dwa lata – odparła

Zofia, zastanawiając się, czy Jolanta nie dowiedziała się przypadkiem od kogoś o śmierci Krzysia, ich pierwszego synka. Wciąż nie była w stanie spokojnie o nim rozmawiać, nawet w gronie najbliższych, dlatego i teraz wolała o nim nie wspominać.

– Moja Karolinka skończyła dwa lata w kwietniu. – Ton głosu Jolanty ponownie przypominał szczebiot.

Ta wiadomość zaskoczyła Zofię, choć nie potrafiła powiedzieć, dlaczego. Przecież w ciągu ostatnich kilku lat Wołyńska miała prawo założyć rodzinę.

Mimowolnie rzuciła okiem na wciąż milczącego młodego człowieka, co nie uszło uwadze Jolanty.

– Spotkałam już kilkoro znajomych z naszej dawnej paczki – oświadczyła Wołyńska, zupełnie zmieniając dotychczasowy temat.

Z naszej paczki? – zdumiała się Zofia. Czy ona naprawdę uważa, że była jej częścią? Co za tupet, pomyślała z niechęcią. Dostrzeżono ją, bo była bardzo młoda i pełna wdzięku, taka „milusia”, dodała zgryźliwie. Ale to wszystko, nic więcej.

Nie było jednak sensu wyrażać na głos tej wątpliwości. Zamiast tego uśmiechnęła się i postanowiła czym prędzej się pożegnać. Jak się jednak okazało, nie było to takie proste.

– Czy pani mąż nie myśli o wznowieniu pracy dziennikarskiej? – zapytała Jolanta.

Zofia natychmiast zrobiła się czujna, co nie uszło uwadze tamtej.

– Pamiętam niektóre przedwojenne teksty pana Antoniego, a zwłaszcza jego recenzje. – Wołyńska starała się przybrać uspokajający ton, zabrzmiało to jednak nazbyt przymilnie. – Choć nigdy nie zrecenzował moich wierszy ani opowiadań – dodała z niewinną minką.

– Jeszcze się nie zdecydował – odparła ostrożnie Zofia. –

Mamy teraz inne sprawy na głowie.

– No tak, to zrozumiałe. – Jolanta skinęła głową i zerknęła na Maciusia, który pomału zaczynał się już niecierpliwić przedłużającą się rozmową dorosłych. – Rynek wydawniczy i prasowy dopiero się odradza, ludzie odnawiają kontakty. Nie wszyscy autorzy przeżyli wojnę, niektórzy wciąż przebywają za granicą, nie wiadomo, kiedy wrócą i czy w ogóle to zrobią. Nie wiadomo, jak to wszystko będzie teraz wyglądać, wobec tego trzeba podjąć jakąkolwiek pracę zarobkową, zwłaszcza gdy się ma rodzinę.

reklama

– Dokładnie tak – odparła Zofia, zdecydowana zakończyć to spotkanie. Marudzący Maciuś mógł być w tej kwestii bardzo dobrym pretekstem. Zerknęła przy tym na towarzysza Jolanty z nadzieją, że ten wreszcie także da do zrozumienia, że czas się pożegnać. On jednak stał potulnie i ani jednym gestem nie dał po sobie poznać, że ta sytuacja w jakikolwiek sposób zaczyna go już niecierpliwić i irytować. Co za cielę, zdenerwowała się w duchu Zofia. Na jego miejscu Tolek już dawno zarządziłby odwrót.

– Ja mam dokładnie ten sam dylemat – paplała w najlepsze Jolanta. – Dorabiam, gdzie tylko mogę, aby jakoś przetrwać. Ale myślę o wznowieniu twórczości.

– To dobrze. Mam nadzieję, że się pani powiedzie – odparła obłudnie Zofia. – Ale teraz, jak sama pani widzi… – Wskazała desperacko na małego.

– Tak, oczywiście. Skąd ja to znam! Pani synek i tak jest bardzo cierpliwy, to prawdziwy aniołek. Ja za każdym razem, gdy muszę coś załatwić na mieście, szukam i błagam, kogo się tylko da, aby posiedział w tym czasie z moją malutką. Niepodobna zabrać ją gdziekolwiek.

Fot. StockSnap / pixabay.com

Czyżby? – skrzywiła się z sarkazmem Zofia. – Nawet na spacer do parku? Jakie to smutne, gdy dziecko znajduje się na końcu kolejki wszystkich pilnych spraw. Zawsze się oburzała, gdy spotykała na swojej drodze tego typu mamuśki. Opanowała jednak swoje oburzenie, gdy spostrzegła, że Jolanta uważnie ją obserwuje. Zmusiła się do uśmiechu.

– Obiecuję, że gdy tylko się dowiem, że wydała pani nowe dzieło, z pewnością je zakupię – rzekła wesoło i nawet się nie zająknęła ani nie zarumieniła przy tym ewidentnym kłamstwie. – Pod jakim nazwiskiem mam go teraz szukać? – zapytała, zerkając znacząco na mężczyznę.

Natychmiast spostrzegła cień, który szybko przesunął się po twarzy tamtej.

– W dalszym ciągu będę wydawać pod nazwiskiem Wołyńska – usłyszała.

– Oczywiście. – Zofia mimowolnie ponownie rzuciła okiem na mężczyznę, ale ku jej zdumieniu, odwrócił wzrok. Dopiero teraz ją tknęło, że Wołyńska nie przedstawiła ich sobie. Mniejsza z tym, uznała. W gruncie rzeczy nic mnie to nie obchodzi. – A zatem do widzenia. Życzę państwu wszystkiego dobrego.

Poniewczasie pożałowała tego ostatniego zdania.

Spostrzegła bowiem, że mężczyzna zaczerwienił się, niemniej skinął jej głową. Na Wołyńską już nie patrzyła, zaledwie prześlizgnęła się po niej wzrokiem i ruszyła szybko przed siebie. Przyszło jej do głowy, że będzie najlepiej, jeśli opuści park i wszystkie jego wiosenne atrakcje. Nie miała zamiaru ponownie natknąć się w innej alejce na tę parę. Wieczorem opowiedziała Tolkowi o spotkaniu.

reklama

Wyglądał na szczerze zainteresowanego.

– Widziałaś Wołyńską? – Podniósł głowę znad klocków, z których układał wraz z synkiem mały domek. – I co? Jak teraz wygląda?

– Powiedziałabym, że lepiej niż przed laty – odparła sarkastycznie. Nie wiedziała czemu, ale nie spodobało jej się to wyraźne podekscytowanie w jego oczach i głosie. Kiedy to na nią tak ostatni raz spojrzał? Nagle poczuła się bardzo nieciekawa i nieatrakcyjna. Pewnie, gdzie jej tam do takiej Wołyńskiej. W przeciwieństwie do tamtej nie podrzucała dziecka, komu się tylko dało, i nie miała czasu na staranny makijaż i uczesanie. Skądże znowu – w przeciwieństwie do beztrosko spacerującej po parku Jolanty, codziennie dźwigała wiadra z wodą z podwórza sąsiedniej kamienicy (w tej, w której mieszkali, studnia była nieczynna od czasów powstania), biegała na targ po zakupy, stała nad gorącą kuchnią, usiłując ugotować cokolwiek pożywnego, pochylała się nad starą balią, w której niemal codziennie musiała coś uprać, wskutek czego jej ręce były zniszczone i zaczerwienione po łokcie. Zdawała sobie sprawę, że urody jej od tego nie przybyło, ale jak dotąd nie zawracała sobie tym głowy. Kobiety, z którymi widywała się na co dzień, robiły mniej więcej to samo co ona i podobnie jak ona nie miały czasu na pielęgnowanie swych wdzięków.

Z wyjątkiem Wołyńskiej. Bez wątpienia nie była jedyną, z którą życie obeszło się łaskawiej, ale to właśnie ją Zofia dzisiaj spotkała.

– Nie była sama, towarzyszył jej mąż – dodała gniewnie. – Dziecko komuś podrzucili, aby im nie przeszkadzało.

Podobno bardzo kłopotliwe.

– Mąż? – zdumiał się Tolek, zaraz jednak skierował spojrzenie na synka, który domagał się kontynuowania budowy.

– Tak, mąż – kontynuowała, stawiając na stole wazę z zupą. Przy czym zrobiła to znacznie bardziej energicznie, niż należało. – Choć ona w dalszym ciągu przedstawia się nazwiskiem Wołyńska.

– W dalszym ciągu naprawdę nazywa się Streicher – odparł Tolek, podnosząc się pomału z podłogi. Usiadł przy stole i sięgnął po talerz.

– Nic podobnego – fuknęła. Nie potrafiła powstrzymać gniewu, gdy tylko przypomniała sobie szykowną, beztrosko spacerującą i paplającą Jolantę. – Nigdy nie posługiwała się tamtym nazwiskiem, a tym bardziej teraz, gdy wyszła za mąż. Dziwię się, że nadal przedstawia się jako Wołyńska, skoro wyszła za mąż, ale ostatecznie nic mnie to nie obchodzi.

Ten tekst jest fragmentem książki Agnieszki Janiszewskiej „Czwarta powieść”:

Ten tekst jest fragmentem książki Agnieszki Janiszewskiej „Czwarta powieść”:

Agnieszka Janiszewska
„Czwarta powieść” (tom II)
cena:
29,99 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Wydawca:
Novae Res
Rok wydania:
2020
Liczba stron:
238
Format:
130x210 mm
ISBN:
978-83-8147-919-6
EAN:
9788381479196

– Skąd wiesz, że wyszła za mąż? Od niej? – Zaczął spokojnie jeść, jak gdyby nigdy nic. Zawsze ze spokojem, by nie rzec z humorem, traktował jej gniewy i fochy.

reklama

W tym momencie dotarło do niej, że właściwie Jolanta niczego takiego nie powiedziała. A towarzyszący jej mężczyzna zachowywał się co najmniej dwuznacznie.

Tolek natychmiast spostrzegł jej wahanie.

– Otóż to. Nie wyszła za mąż. Ale faktycznie ma dziecko – rzucił jak gdyby nigdy nic. Mrugnął do synka, który podszedł do niego z oczywistym zamiarem wdrapania mu się na kolana.

– Skąd o tym wiesz? – spytała zdumiona nie tyle z powodu tych faktów, ile jego wiedzy na temat Jolanty. Nie obchodziło jej teraz nawet to, że z łyżki wazowej, którą trzymała w dłoniach, skapało na obrus kilka kropel zupy, tworząc tłuste plamy.

W odpowiedzi wzruszył tylko ramionami, skupiając – przynajmniej pozornie – całą uwagę na Maciusiu.

Chłopczyk, wielce zadowolony, siedział już na kolanach ojca.

– Tu i ówdzie słyszałem. To żadna tajemnica.

– Pewnie. Tylko twoja zakopana w garach żona o niczym nie wie! – Nie posiadała się z oburzenia. – O niczym mi nie mówisz! Nic cię już nie obchodzę!

– Nie miałem pojęcia, że akurat to cię zainteresuje – bronił się ze śmiechem, udając, że chowa głowę przed spodziewanym ciosem. Rozradowany tym Maciuś ochoczo mu zawtórował.

– Zamierza wrócić do pisania – westchnęła Zofia. Złość jej minęła, gorycz pozostała. Nawet jeśli marzenia i plany Wołyńskiej nie miały większych szans na realizację, to sam fakt, że Jolanta w ogóle je miała i mówiła o nich z takim entuzjazmem i ogniem w oczach, budził jej irytację.

– Już to widzę! – parsknął Tolek. – Chyba że nadal myśli, że wystarczy ładnie zakręcić bioderkami, aby znaleźć wpływowego opiekuna. Coś mi się jednak zdaje, że teraz, w zmienionych realiach, może być z tym znacznie trudniej niż przed laty.

Takim babom zawsze się udaje, pomyślała ze złością, czemu zresztą zaraz dała wyraz.

– A ja nie wykluczam, że może jej się poszczęścić – sarknęła. Wciąż zżymała się na taką niesprawiedliwość losu.

– No i co? Poszczęściło jej się? – spytała Regina. Jak dotąd Jolanta nie wzbudziła jej sympatii. Dlatego nie zmartwiłaby się, gdyby Siedlecka zaprzeczyła. Ta jednak wykrzywiła wargi w bladym uśmiechu i skinęła głową.

– Zależy, jak na to spojrzeć – rzekła. – W czterdziestym ósmym niespodziewanie został wznowiony jej przedwojenny tomik. Choć jedynie wiersze, nie opowiadania. Niemniej był to jakiś sukces. Nadchodziły nowe czasy, niedobre dla literatury. I raczej niechętnie traktujące ten rodzaj poezji. Tego typu gatunek nie służył – zdaniem komunistycznej władzy – niczemu pożytecznemu, wręcz przeciwnie. Jeszcze w czterdziestym siódmym Bierut zapowiedział istną ofensywę w dziedzinie kultury.

reklama

Oznaczało to faktyczną ingerencję we wszystkie aspekty życia umysłowego. W znacznym stopniu nawet sowietyzację. Kultura, sztuka, literatura miały pełnić funkcję propagandową, innej roli dla nich nie przewidywano. Twórcy, którzy nie wpisywali się w ten schemat, byli kompletnie bezużyteczni, ich twórczość zaś cenzura uważała za kompletnie bezwartościową, o ile nie szkodliwą ideologicznie.

Zalecano czytanie takich dzieł jak Timur i jego drużyna czy też Jak hartowała się stal. Jeśli się chciało korzystać z przychylności władzy, mieć zapewnione nakłady i dobre umowy wydawnicze, należało pisać o przodownikach pracy i Nowej Hucie. Inna tematyka była traktowana jako ideologicznie podejrzana, bo trącąca zachodnim nihilizmem. Tymczasem w tomiku wierszy Wołyńskiej nie było żadnego propagandowego zacięcia. Ot słodkie rymy na temat piękna letnich obłoków, szumu morskich fal, zapachu kwiatów, coś tam o porywach serca. Pamiętam, że nawet się trochę dziwiliśmy, dlaczego w ogóle zostały wydane, ale Tolek, jak to on, wytłumaczył to w oczywisty sposób. Jednak udało jej się znaleźć wpływowego protektora, który wziął ją pod swoje skrzydła. Czyli, mówiąc bez ogródek, do swojego łóżka. Poza tym wiersze były tak marnej jakości, że na dobrą sprawę nie mogły stanowić żadnej konkurencji nawet dla topornej stylistyki poezji wpisującej się w nową ideologię. Na pewno nie mogły zaszkodzić trendom obowiązującym w literaturze. Dziwiłam się, że Jolanta była wobec nich tak bezkrytyczna. Tak czy inaczej, niczego więcej już jej nie wydano.

– Dlaczego?

Siedlecka wzruszyła ramionami.

– Może faktycznie dlatego, że nie pisała o piecach w Nowej Hucie? – zasugerowała Regina.

– W każdym razie ona tak to tłumaczyła. Ja myślę, że niezależnie od kłopotów z cenzurą i wyjątkowo parszywych czasów była to kwestia braku talentu. Cenzura sprawiła jej raz prezent, czy też raczej uległa sugestiom kogoś, kto popierał Jolantę, ale na tym uprzejmości się skończyły.

Fot. Free-Photos / pixabay.com

Tak właśnie podejrzewałam, ale oczywiście nie miałam serca podzielić się tymi spostrzeżeniami z Jolantą. Tak, właśnie wtedy zacieśniłyśmy naszą znajomość, głównie dlatego, że to jej na tym zależało. Od naszego przypadkowego spotkania w Łazienkach szukała sposobności, by ponownie się ze mną zobaczyć, a znalezienie mnie nie nastręczało żadnych trudności. I tak jakoś przylgnęła do mnie, choć ja nigdy nie zaufałam jej i nie zaakceptowałam na tyle, by traktować ją jak przyjaciółkę. Bałam się też, by nie weszła mi na głowę, stale przecież miałam coś do zrobienia. Całymi dniami zajmowałam się dzieckiem i domem. W dodatku Tolek krzywił się na tę znajomość.

reklama

No cóż, przynajmniej przekonałam się, że nie musiałam być zazdrosna – uśmiechnęła się pod nosem.

– Czego pani w niej nie lubiła? – spytała ostrożnie Regina, ale napotkawszy spojrzenie starszej kobiety, zarumieniła się. – To znaczy jeśli uważa pani moje pytanie za zbyt obcesowe…

– Choćby tego, że ona dla odmiany miała mnóstwo czasu dla siebie. – Siedlecka nie zastanawiała się długo nad odpowiedzią. – Nie wiem, jak to robiła, skoro, jak twierdziła, dorabiała, gdzie się tylko dało. W każdym razie nie przymierała głodem i nieźle się ubierała, jak na tamte czasy i warunki. W dodatku miała dziecko, a jej matka podobno nie utrzymywała z nią kontaktów. Ponoć nie potrafiła się pogodzić z faktem, że została babcią nieślubnej wnuczki.

Jolantę zresztą rzadko widywałam w towarzystwie córeczki. Zostawiała ją z sąsiadkami, potem upchnęła na całe dnie w przedszkolu. Mała przebywała tam od otwarcia placówki aż do zamknięcia. Potem Wołyńska przeniosła ją do tak zwanego tygodniowego przedszkola, skąd dziecko było zabierane tylko na niedziele. Nie podobało mi się to, ale kiedy zwróciłam jej raz uwagę, odparła, że nie ma wyjścia, bo jest samotną matką.

– Opowiadała o ojcu dziecka?

– Kiedyś napomknęła, że zmarł, zanim urodziła się jego córka. Ale zaraz dała mi do zrozumienia, że nie chce więcej o tym mówić, więc dałam temu spokój. Dlatego nie wiem, na ile ważny był dla niej tamten związek. Chciałam wierzyć, że bardzo, ale znając Jolantę, nie mogłam niczego wykluczyć. Także tego, że był to jeden z jej licznych romansów. Może nawet nie żaden związek, a zwykła jednorazowa przygoda. Umiała się dobrze bawić. A mężczyźni, powtórzę to jeszcze raz, na ogół lubią takie pełne temperamentu kobiety. Ona w każdym razie bez trudu nawiązywała nowe znajomości. I żadnego z tych mężczyzn nie traktowała poważnie, do żadnego się nie przywiązywała…

Do czasu.

Zatrzymały się przed przejściem dla pieszych i czekały na zmianę świateł. Wzdłuż Marszałkowskiej, jak to w godzinach szczytu, ciągnął się sznur pojazdów.

– Zakochała się? – Regina nie zrozumiała, czemu starsza pani przerwała. W dodatku w takim momencie.

– Ukrywała dobrze tę nową znajomość, co było zastanawiające, bo jeszcze nigdy nie zachowywała się w taki sposób – podjęła po chwili pani Zofia. – W końcu oczywiście się zorientowałam, co w trawie piszczy, ale zajęło mi to dobrych parę miesięcy. W dodatku nie od razu odkryłam, że nie Jolanta, ale właśnie ten mężczyzna był zainteresowany utrzymaniem ich romansu w tajemnicy. W końcu jednak i to przestało być dla mnie sekretem. Jak też przyczyna tego stanu rzeczy. On był żonaty.

Ten tekst jest fragmentem książki Agnieszki Janiszewskiej „Czwarta powieść”:

Agnieszka Janiszewska
„Czwarta powieść” (tom II)
cena:
29,99 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Wydawca:
Novae Res
Rok wydania:
2020
Liczba stron:
238
Format:
130x210 mm
ISBN:
978-83-8147-919-6
EAN:
9788381479196
reklama
Komentarze
o autorze
Agnieszka Janiszewska
Ukończyła historię na Uniwersytecie Warszawskim. Od urodzenia związana jest z Warszawą chociaż obecnie mieszka w jednej z podwarszawskich miejscowości. Pracuje jako nauczyciel historii w liceum ogólnokształcącym. Jej pasją jest historia, toteż większość jej lektur to monografie i biografie z tej dziedziny nauki. Nie ucieka jednak od beletrystyki, głównie powieści obyczajowych. Lubi podróże, podczas których zwiedza zabytki związane z przeszłością państw, ludzi i różnorodnych kultur.

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone