Czas na polskie kino historyczne!
Kiedy Telewizja Polska emitowała serial „Nasze matki, nasi ojcowie”, nie byłem w stanie go obejrzeć. Szczerze powiedziawszy zapoznałem się z nim dopiero po pewnym czasie i to tylko w okrojonej formie, w postaci półtora odcinka. Oznacza to, że nie udało mi się nawet dotrzeć do niesławnego wątku z Armią Krajową. Niemniej to co zdążyłem usłyszeć i to co zdążyłem zobaczyć wystarczyło mi, aby wyrobić sobie zdanie o tym serialu. Nie będę darł szat o jego treść. To co w całym serialu istotne to fakt, że niemieckie spojrzenie na historię będzie pokazywane masowo. Nie tylko w Polsce, ale w blisko sześćdziesięciu innych krajach, w tym w USA.
Pomimo rosnącego znaczenia Internetu, filmy kinowe i seriale telewizyjne w dalszym ciągu formułują świadomość zbiorową. Jeżeli chce się dotrzeć do umysłów ludzi w obcych krajach, należy mówić do nich uniwersalnym językiem – językiem obrazu. A jak wygląda sprawa z naszymi rodzinnymi produkcjami historycznymi? Powiedzenie, że nie jest dobrze byłoby eufemizmem. Spójrzmy na istotne tematy z historii Polski, które nie zostały w ostatnim czasie zekranizowane.
Ile filmów poświęcono Powstaniu Warszawskiemu? Zero. Wiele nad Wisłą mówi o wydarzeniach z sierpnia i września 1944 roku, cały czas natomiast nie doczekaliśmy się żadnej superprodukcji, ani żadnego serialu poświęconego powstańcom (nie licząc produkcji z czasów PRL). Ostatni film o powstaniu, o którym wiadomo, że był planowany to „Był Sobie Dzieciak”, wciąż jednak czekamy na jego premierę. Według zapowiedzi producentów ma to być obraz, trafiający do szerokiej rzeszy widzów. Drzemy szaty gdy mówimy o (moim zdaniem wyjątkowo złym) amerykańskim filmie „Powstanie” opisującym losy walczącego getta warszawskiego. Ale czy nakręciliśmy cokolwiek, aby pokazać złożoność naszej historii widzom w Ameryce? Aby mogli oni wiedzieć, że poza powstaniem z 1943 r. było w Warszawie także powstanie w 1944 r. ? Nie. Podobnie, najprawdopodobniej nie zostanie również zrealizowany projekt animowanego filmu „Hardcore 44”, który miał reżyserować Tomasz Bagiński. Bo i po co?
Kolejny temat - Polacy na froncie zachodnim II wojny światowej. Liczba filmów? Zero. Tak wiele mówi się w Polsce o bohaterskiej armii Andersa, przez wszystkie przypadki odmieniamy Bitwę o Anglię i nasz w niej udział, a także straceńczy udział naszych jednostek w operacji Market-Garden. I co? Nic. Żadnego filmu. Oburzamy się na to, że Anglicy umniejszają naszą rolę, ale co mamy do zaoferowania w zamian? Jaką narracją chcemy wypełnić tak bolesną dla nas lukę? Nie do końca wiadomo, bowiem dotąd niczego nie zaproponowaliśmy. Czy nad Wisłą powstał obraz o zdobywaniu Monte Cassino? Nie. To skąd u licha świat ma wiedzieć, że w ogóle tam walczyliśmy? Można do upadłego kłócić się o sensowność tej walki, można powoływać się na świętej pamięci Pawła Wieczorkiewicza i za jego przykładem uważać bitwę za wielki błąd. Ale poza kłótniami w niszowych pisemkach, których zasięg nie przekracza granic naszego kraju, powinniśmy snuć naszą opowieść. W sposób głośny, słyszalny. Opowieść lepszą albo gorszą, ale pokazującą świat przez pryzmat polskiego doświadczenia historycznego.
Nasze serca i głowy rozpala w ostatnich tygodniach temat rzezi wołyńskiej. Temat tragiczny, ale z punktu widzenia kina ogromnie wielowymiarowy i widowiskowy. A tu co? Doprawdy, reżyserzy niemalże ścigają się o to kto pierwszy podejmie ten temat. Tyle mówią o straszliwych zbrodniach przedstawiciele środowisk prawicowych i „niepokornych”, produkują tony publikacji, które nie mogą wnieść niczego nowego. Tymczasem filmu, który mógłby w rzeczywisty sposób przekształcić masową wyobraźnię, jak nie było tak nie ma. Jak tak dalej pójdzie, to stosowny obraz zrealizują ukraińscy nacjonaliści. I dopiero tam dowiemy się, a wraz z nami cały świat, że rzeź wołyńska to w gruncie rzeczy mord dokonany przez AK na Bogu ducha winnych żołnierzach Ukraińskiej Powstańczej Armii.
Ech, a może gdzieś w chaosie mojego narzekania zagubił się film o tym jak Armia Krajowa pomaga Żydom? Mimo szczerych prób nigdzie nie mogę go odnaleźć. Mamy za to film „Pokłosie”. Nie będę się tu wikłał w odpowiedź na pytanie czy pokazuje on prawdę czy też nie. Na pewno natomiast nie pokazuje tego, co stanowiło naturalny odruch setek tysięcy Polaków, czyli pomocy Żydom. Całe szczęście, Agnieszka Holland zrealizowała swoje „W ciemności”, ale to ciągle zbyt mało. Na Zachodzie cały czas Polacy nie kojarzą się z tymi, którzy ratowali Żydów, lecz wprost przeciwnie.
Skoro ustaliliśmy czego nie zrobiliśmy, warto spojrzeć co rzeczywiście powstało. Na początek polska odtrutka na serial „Nasze matki, nasi ojcowie” czyli „Czas Honoru”. Pomijając fakt, że ta łzawa i cokolwiek cukierkowa historyjka ma tyle wspólnego z historią co rosyjski „1612”, to nie sposób odmówić – faktycznie nadawałaby się, aby pokazywać ją zagranicą. Pytanie co się stało z polską produkcją serialową, że nie potrafi nakręcić niczego na skalę „Kolumbów” albo „Polskich dróg”?
Nieco lepiej wygląda sprawa z wojno polsko-bolszewicką, TVP zrealizowała bowiem całkiem niezły serial „1920 Miłość i Wojna”. Nie było to może dzieło wybitne, ale na pewno lepsze od „Nasze matki, nasi ojcowie”. Niestety, zaraz potem stworzono na ten temat charakterystyczną dla naszej kinematografii tzw. „superprodukcję”. O „Bitwie warszawskiej” lepiej nawet nie wspominać, była bowiem filmem tak smutnym, że to nawet lepiej, iż nie została wysłana na Zachód.
Na tle naszych rodzimych produkcji wybijał się „Katyń” Andrzeja Wajdy. Ale co z tego? Telewizja Polska nie zadbała o jego porządną dystrybucję, skutkiem czego i tak większa liczba zachodnich widzów nie miała okazji go poznać.
Im dalej w las tym więcej drzew. Ostatnim filmem przedstawiającym dzieje Rzeczpospolitej Obojga Narodów, było „Ogniem i Mieczem” z 1999 roku. Tymczasem poza serialem „Crimen” z roku 1988, opartym na powieści Józefa Hena, polscy twórcy nie zająknęli się nawet o jakimkolwiek serialu albo filmie o bitwach pod Kłuszynem, Kircholmem, czy Wiedniem (o obrazie produkcji włoskiej wolę jak najszybciej zapomnieć). A zatem w jaki sposób widz na Zachodzie ma dowiedzieć się o glorii polskiego oręża? Nad Wisłą nie robimy nic, aby się dowiedział. Najwyraźniej liczymy, że pewnego dnia któryś z wielkich reżyserów Hollywood obudzi się z myślą: „A może tak nakręcić film o tych Polakach?”. Wolne żarty.
Ten stan rzeczy trzeba zmienić. Warto zawiązać inicjatywę oddolną i zdobyć odpowiednią kwotę, która pozwoliłaby zacząć pracę nad dobrym filmem historycznym. Skoro rozmaite patriotyczne profile na portalu Facebook mają po kilka albo kilkanaście tysięcy fanów, zbierzmy od każdego z nich, powiedzmy, po 10 zł. Nie sfinansuje to na pewno całego filmu, ale pozwoli zainteresować tym projektem sponsorów, którzy będą mogli wyłożyć większe kwoty. Nie ma co liczyć na to, że zrobi to TVP albo jakaś inna prywatna telewizja. Impuls musi wyjść od widzów. Na pewno będę jedną z pierwszych osób, które wpłacą pieniądze.
Reguły gry są proste: albo Polacy zajmą się wreszcie realizowaniem filmów o własnej historii, albo będą skazani na oglądanie własnej historii opowiedzianej z punktu widzenia Niemców, Włochów czy Rosjan. Nie stać nas na to.
Felietony publikowane w naszym serwisie zawierają osobiste opinie naszych redaktorów i publicystów. Nie przedstawiają one oficjalnego stanowiska redakcji „Histmag.org”.
Zobacz też:
- „W ciemności” – reż. Agnieszka Holland
- „Pokłosie” – reż. Władysław Pasikowski
- „Tajemnica Westerplatte” – reż. Paweł Chochlew
- „Tajemnica Westerplatte” – reż. Paweł Chochlew (polemika)
Redakcja: Michał Przeperski