Conn Iggulden - „Zdobywca. Srebrne Imperium” - recenzja i ocena
Mongołowie w powieściach Conna Igguldena, podobnie jak sam cykl „Zdobywca”, gnają do przodu. Jednak nie są to już zwykli koczownicy palący bezmyślnie wszystko co napotkają na swej drodze. Bowiem choć w najlepsze palą dalej, to w tym szaleństwie jest pewna metoda. To już tylko środek, ale dobrze przemyślany środek do celu, którym jest ostatecznie zwycięstwo.
Tym razem ciężar akcji przenosi się z pól bitewnych pod armijne jurty oraz – co w przypadku Mongołów jest cokolwiek dziwne – do pałaców. Autor przedstawia swoją interpretację procesu „cywilizowania się” Mongołów, którzy budują, korzystają z umiejętności podbitych ludów oraz nieudolnie naśladują życie ludów bardziej cywilizacyjnie zaawansowanych od siebie. To mało tradycyjne dla nich życie ma swoje konsekwencje. Stopniowo ich deprawuje.
Synowie Dżyngis-chana nie są aż tak ze sobą zżyci. Autor, wyraźnie korzystając z Tajnej historii Mongołów, na swoistego „złego ducha” wyznaczył Czagataja, syna twórcy imperium. Czagataj jest okrutny, bezwzględny i pewny siebie. Udało mu się doprowadzić do śmierci jednego konkurenta do tronu, tego samego próbuje z kolejnym bratem. Ale Ugedej – pomimo ciężkiej choroby – wychodzi spod kolejnych uderzeń. A ponieważ reszta rodziny nie cierpi Czagataja, aktualny chan jest w stanie powstrzymać brata.
Jednak imperium - aby trwać - musi dalej podbijać. Szarańcza w postaci chmary wojowników rusza na Zachód znaną drogą przez Ruś. Po dokonaniu spustoszeń na tych terenach wojownicy ruszają dalej. Prowadzi ich wychowanek i największy dowódca Wielkiego Chana – Subedej.
Tym razem sceny batalistyczne nie wybijają się na pierwszy plan tak bardzo jak w drugim i trzecim tomie. O wiele ciekawsza jest w tym wszystkim charakterystyka Subedeja pióra Igguldena. To wierny „dynastii” zawodowy „żołnierz”. Jako wódz jest nastawiony niezwykle zadaniowo – musi osiągnąć cel, nieustannie obmyśla jak to zrobić. Cieszy się przy tym niekwestionowanym autorytetem i generalnie posłuszeństwem. Interesuje go marsz do przodu, a nie walka o władzę.
Inaczej rzecz się ma z młodymi wnukami Wielkiego Chana, których Iggulden portretuje prawdziwie interesująco. Choć teoretycznie są to przyszli rywale polityczni, wyglądają na zaprzyjaźnionych i zżytych ze sobą. Młodzi, pełni brawury, podkreślający swoje pochodzenie – ale jednocześnie obawiający się wielkiego wodza, który ich nie tylko prowadzi, lecz także szkoli. Generalnie zatem, jest to grupa młodych pełnych zapału i chęci przygody młodzieńców, traktujących wielką wyprawę jak zabawę.
Można powiedzieć, że Iggulden pokazał dość specyficzną „kompanię braci”, a raczej watahę wilków, pokazujących zęby, kiedy muszą przypomnieć otoczeniu kim naprawdę są. A wszystko to w atmosferze nieustających mongolskich podbojów, budzących przerażenie podbijanych ludów.
Imperium mongolskie powstało w ekspresowym tempie i jest to jeden z tych dziejowych fenomenów, które trudno wyjaśnić. Iggulden tradycyjnie bardzo solidnie przygotował się merytorycznie do nakreślenia tła historycznego toczących się walk. Przy czym jest ono jedynie nakreślone, bowiem przeciwnicy Mongołów – no może za wyjątkiem Węgrów – są przedstawieni w bardzo ogólny sposób. W końcu bitwa na równinie Mohi do dziś jest uważana, za największą stoczoną w Europie podczas marszu Subedeja.
Niestety bitwa pod Legnicą i śmierć Henryka Pobożnego, tak silnie obecne w polskiej tradycji, w powieści pozostają raptem wzmiankowane. Cóż, my sami niewiele wiemy o bitwie, czego więc można spodziewać się po brytyjskim autorze? Co ciekawe, najważniejszym starciem w Polsce jest walka w okolicach Krakowa, gdzie polskich wojów prowadził, czasem zwany królem, czasem zwany księciem niejaki Bolesław (stawiam, że Wstydliwy, syn Leszka Białego). Zagadką pozostaje czemu Igguldn opisał akurat to starcie... o którym nie wiadomo w ogóle czy rzeczywiście w ogóle się odbyło.
Jedno trzeba przyznać – na kartach książki Igguldena historia toczy się tak jak się toczyła w rzeczywistości. Autor jedynie wkłada w usta postaci historycznych swoje słowa, „nakazuje” im robić to co uważa, że powinni robić. A może to właśnie tak było? Gorąco zachęcam do lektury!