„Company of Heroes” po latach: recenzja i ocena

opublikowano: 2021-09-29, 07:00
wolna licencja
Dawniej, gdy na rynku gier dumnie królowały strategie czasu rzeczywistego, wśród nich była ta jedna, która rządziła niepodzielnie jeżeli chodzi o ukazanie potyczek II Wojny Światowej. Zapoczątkowała jedną z najpopularniejszych serii gier, szturmem podbijając rynek. Jak po tylu latach trzyma się pierwsza część „Company of Heroes”?
reklama
„Company of Heroes”
nasza ocena:
10/10
Wydawca:
THQ Inc.
Rok wydania:
2006
Premiera:
11 września 2006

Studio Relic Entertainment po ugruntowaniu swojej renomy „króla RTS-ów” świetnym „Warhammerem 40,000: Dawn of War” nie zwolniło tempa i w 2006 roku zaserwowało kolejny klasyk. Zmieniając całkowicie konwencję, zabrało graczy do Normandii 1944 roku. „Company of Heroes”, czerpiąc garściami z „Kompanii Braci” czy „Szeregowca Rayana” stanowiło swoistą rewolucję w ukazaniu zmagań II Wojny Światowej na polu wirtualnej rozrywki. Gracze pokochali ją od razu, a krytycy byli zdumieni jej jakością, za co dostała rzeszę nagród. Zdobywając licznych fanów, rozpoczęła serię, która nawet pomimo trwającego „zmierzchu RTS-ów” jest szalenie popularna, a niedawna zapowiedź jej trzeciej części była ogromną sensacją. Warto sięgnąć do korzeni i zobaczyć, czym dokładnie jest pierwsze „Company of Heroes”.

„Company of Heroes”: cyferki, zapasy, obrażenia

Rozgrywka „Comapny of Heroes” pozwala nam wcielić się w rolę dowódcy wojsk, biorących udział w drugowojennej potyczce. Całość obserwujemy z perspektywy rzutu izometrycznego, który daje możliwość łatwego kontrolowania sytuacji. Clue rozgrywki stanowi walka i ostateczne pokonanie przeciwnika. Do tego potrzebujemy dobrej logistyki i tu wchodzi klasyczny dla takich strategii system zarządzania zasobami. Zdobywamy je dzięki kontroli poszczególnych sektorów na mapie, po czym wykorzystujemy je do ściągania kolejnych jednostek, ulepszania istniejących czy budowy kompleksów dających dostęp do ich nowych rodzajów. Liczba jednostek jaką możemy mieć w polu jest ograniczona, toteż trzeba się zastanowić, co uważamy za warte sprowadzenia. Wybór jest dosyć szeroki, rozciągając się od zwykłej piechoty, przez broń zespołową, na pojazdach i czołgach kończąc. Przy tym każda jednostka ma swoje mocne jak i słabe strony oraz specjalizuje się w innych typach walki bądź funkcji, jakie może pełnić w walce. To, co będziemy mogli wystawić, zależy oczywiście także od tego, czy gramy U.S Army czy Wermachtem.

Na razie Kompania Fox negocjuje poddanie się wroga. Wszyscy czekają na rozwój sytuacji.

Sama walka jest największą zaletą „Company of Heroes”. Potyczki nadal są tu fenomenalne, a dowodzenie wraz z liczbą mechanik do dziś pokazuje jak powinien wyglądać dobry RTS. Starcia opierają się na prostym systemie statystyk, połączonym z RNG (generator liczb losowych) losującym takie parametry, jak obrażenia czy celność. Jest to jednak tylko szkielet, podtrzymujący naprawdę rozbudowany system walki. Zwycięstwo w starciu nie zależy bezpośrednio od tego, kto ma lepsze statystyki ataku i zdrowia. Główną zasadą rozgrywki w „Company of Heroes” jest założenie, że nieważne ile i jakie mamy jednostki, a czy mamy plan, jak dobrze ich użyć.

reklama

„Company of Heroes”: potyczki, w których wszystko może się zdarzyć

Rzeczą, która najmocniej wymusza w „Company of Heroes” taktyczne myślenie, jest dynamizm pola walki. Nawet jeżeli mamy ogromną przewagę na mapie, nie oznacza to jeszcze, że utrzymamy ją choćby przez minutę. A to nagle jakiś oddział przedrze się za nasze linie i zacznie przejmować sektory, a to snajper z daleka zdziesiątkuje obsługę moździerzy, a to na flankę ruszy skoordynowany atak z użyciem czołgów. Gra wymaga ciągłej kontroli tego, co się dzieje na mapie oraz szczegółowego operowania pojedynczymi jednostkami. Na szczęście jednak nie sprawia to, że rozgrywka zamienia się w zwykłą klikaninę, gdzie zwycięstwo zależy tylko od tego, jak szybki jest nasz czas reakcji. „Company of Heroes” premiuje bardziej myślenie strategiczne, aniżeli szybkość. Ważniejsze jest przewidywanie potencjalnych sytuacji i zabezpieczenie się przed nimi. Jeżeli nieuważnie będziemy przeć naprzód, zostawiając jakiś wrażliwy punkt, w wypadku skoordynowanego ataku na niego nawet natychmiastowe wysłanie pułku pancernego może nie uratować sytuacji. Wzmacnia to taktyczny aspekt gry i sprawia, że każda wygrana batalia i wypchnięcie wroga z danej pozycji czy utrzymanie własnej jest bardzo satysfakcjonujące, gdyż wynika z naszych umiejętności strategicznego myślenia.

Dynamika potyczek utrzymuje się tu także dzięki rozbudowanemu systemowi umiejętności i ulepszania jednostek, który daje nowe możliwości walki. Płacąc naszymi zasobami możemy korzystać z granatów, panzerfaustów czy innego dodatkowego sprzętu. Umiejętności wiążą się także z mechaniką doktryn wojennych. Obie strony mają dostęp do trzech doktryn, które pozwalają użyć w boju specjalnych jednostek i umiejętności. Odblokowujemy je poprzez doświadczenie, które zdobywamy w walce i podczas budowy. Same doktryny kierunkują naszą strategię i sprawiają, że otwierają się przed nami nowe możliwości zaskoczenia przeciwnika. Jednak ten ogólny dynamizm nie byłby tak wymowny, gdyby nie zadbano o aspekt odwzorowania środowiska potyczek.

reklama
Parę minut i ratusz w Carentan zmienił się w gruzowisko.

„Company of Heroes”: przepiękna i żywa umieralnia

To, co twórcy zrobili na polu graficznym, nawet po tylu latach robi wrażenie. Zwłaszcza pod kątem mechanik, pozwalających jednostkom na interakcje z otoczeniem. Charakterystyczny jest tu system chowania się za osłonami, gdzie za takową może posłużyć prawie wszystko, od worków z piaskiem aż po leje po pociskach. Przy tym to, za czym kryją się żołnierze, wpływa na stopień ich ochrony. Trzeba jednak zaznaczyć, że AI czasem głupieje przy tym systemie, nie chowając wszystkich żołdaków za danym obiektem, mimo że by się za nim zmieścili. Czasem nawet dochodzi do tego, że ci nagle wybiegają zza osłony wprost pod ogień przeciwnika. Niemniej system ten nadal jest genialny. Jeszcze mocniej kładzie nacisk na taktykę, gdzie posiadanie osłony jest kluczowe w walkach 1 na 1. A kiedy mamy taką możliwość, możemy zapewnić pełną osłonę, pakując naszych żołnierzy do budynku. Pamiętać jednak trzeba, że budynek może zostać obrócony w gruzy.

Model zniszczeń, jaki zaimplementowali twórcy, dalej potrafi wywołać „efekt wow”. Nic nie stoi na przeszkodzie, aby wszystko obrócić w ruinę. Intensywność walk sprawia przy tym, że mapy z początku i końca danej potyczki to dwa różne światy. Jest to na swój sposób klimatyczne, gdy oglądamy teren, który wcześniej wyglądał całkowicie normalnie, a teraz jest usnuty wypaloną ziemią, wrakami czołgów i porzuconą bronią. A mówiąc o porzuconej broni, warto zaznaczyć ciekawą mechanikę, pozwalającą nam zbierać sprzęt po wybitych oddziałach. W ten sposób możemy zaopatrzyć się na koszt wroga w bardzo użyteczne rzeczy, jak lepsze karabiny, moździerze, czy działa ppanc. Niby mała rzecz, a naprawdę daje większą wiarygodność polu bitwy. A takich małych mechanik jest tu mnóstwo. Wszystko jest przemyślane do perfekcji, jeżeli chodzi o możliwości zdobycia przewagi nad przeciwnikiem, wraz z efektami jakie to wywoła. Oczywiście uwzględniając ówczesne ograniczenia technologiczne, jednak nawet dziś nie wpływają mocno na jakość rozgrywki.

Jednak „Company of Heroes” oddaje klimat pola walki nie tylko samymi mechanikami. To, co zawsze zapamiętuję się przy rozgrywce, to komunikaty i komendy rzucane przez żołnierzy. Wszelkie okrzyki czy raporty, które słyszymy przy wybieraniu jednostek i w ogniu walki, dają poczucie obcowania ze strategią inną niż wszystkie. Każda jednostka ma swoje specyficzne odzywki, które sprawiają, że te bezimienne modele żołnierzy nabierają osobliwego charakteru. Nie wspominając o tym, że możemy ich usłyszeć także podczas momentów spokoju, gdzie to rzucają tekstami jakby rozmawiali między sobą o zwykłych rzeczach, jak to że fajnie byłoby być w domu czy o fatalnej jakości wojskowego jedzenia. Są to małe rzeczy i czasem mogą tylko przemknąć nam przez ucho, jednak nadają jeszcze większej głębi i życia środowisku. Jest to charakterystyczny aspekt gry, który został rozwinięty w następnej części, pokazując jak ponadczasowy jest to tytuł.

reklama
Cutscenki, pomimo starzejącej się grafiki, dalej wyglądają naprawdę klimatycznie.

„Company of Heroes”: wirtualna „Kompania Braci”

Na ponadczasowość „Company of Heroes” duży wpływ ma także kampania jednoosobowa, która nie stanowi tylko dodatku do trybu potyczki czy gry wieloosobowej. Jest ona zaskakująco dobrze napisana i poprowadzona, szczególnie w porównaniu z jej dosyć miałkim odpowiednikiem z części drugiej. Przeprowadza nas przez wydarzenia walk w Normandii, od lądowania na plaży Omaha do bitwy pod Falaise. W zależności od misji dowodzimy żołnierzami Kompanii „Able” 116 Pułku Piechoty, bądź Kompanii „Fox” 506 Pułku Piechoty Spadochronowej. Cutscenki między misjami są ujęte w bardzo filmowym stylu. Zwłaszcza przy pierwszych misjach Kompanii „Fox” czujemy się jak podczas seansu „Kompanii Braci” -¬ nie ma co się dziwić, że jest to też podtytuł polskiego wydania gry.

Polecamy e-book Szczepana Michmiela – „II wojna światowa wybuchła w Szymankowie”

Szczepan Michmiel
„II wojna światowa wybuchła w Szymankowie”
cena:
Wydawca:
PROMOHISTORIA [Histmag.org]
Liczba stron:
81
Format ebooków:
PDF, EPUB, MOBI (bez DRM i innych zabezpieczeń)
ISBN:
978-83-65156-38-9
System osłon sygnalizowany jest żółtymi i zielonymi kropkami, które oznaczają liczbę żołnierzy i ich ustawienie za obiektem, jak i skuteczność zapewnianej przez niego ochrony

Główna siła kampanii leży w samych misjach, które sprawiają wrażenie pełnoprawnych operacji wojskowych. Podzielone są na segmenty, podczas których stopniowo zdobywamy przewagę nad wrogiem. Dodatkowo pojawiają się w nich zadania poboczne, które nie są wymagane do ukończenia misji, ale mają na celu pomóc w osiągnięciu głównych założeń. To stopniowanie zwycięstwa, połączone z długim czasem rozgrywania pojedynczych misji, sprawia, że faktycznie odczuwa się tu skalę walk, gdzie na ostateczne wielkie zwycięstwo składa się suma tych mniejszych. Konstrukcje misji są jednak dosyć powtarzalne i orbitują wokół schematu „zaatakuj i zdobądź obszar”, ewentualnie „obroń go do czasu przybycia pomocy”. Postarano się jednak o dobre zatuszowanie powtarzalności różnorodnymi mapami. Z wrogiem mierzymy się między innymi na otwartych polach wzdłuż drogi do Cheurborga, broniąc przy tym jednego z konwojów Red Ball Express, stąpamy wśród normandzkich żywopłotów, gdzie za każdym rogiem możemy spotkać wrogi ckm, czy przemieszczamy drużyny od osłony do osłony unikając ognia snajperów na ulicach zrujnowanego Saint Lo. Same mapy są tu bardzo dobrze odwzorowane i pokrywają się ze swoimi historycznymi odpowiednikami. Nie oznacza to jednak, że „Company of Heroes” za priorytet uznaje pełną zgodność historyczną.

reklama

„Company of Heroes”: łamanie czasoprzestrzeni na froncie

W „Company of Heroes” sprawnie przedstawiono obraz kampanii w Normandii i jej realiów, zwłaszcza pod kątem próby ukazania wymogów strategicznych operacji i taktyki. Zgadzają się tu także oddziały i jednostki z którymi walczymy w danych misjach, a niektóre epizody czy sceny w kampanii zdają się być inspirowane realnymi wydarzeniami, które miały miejsce w danej bitwie. Niemniej widać tu, że twórcy chcieli zrobić wirtualną superprodukcję, z wykorzystaniem zestawu drugowojennych klisz, mających przede wszystkim pobudzić wyobraźnię gracza, a nie oddawać faktyczne realia. Jest trochę tak, jakby linia fabularna została oparta na jakimś skrótowym dokumencie o drugiej wojnie światowej, gdzie po wybraniu z niego rzeczy które powinny zaciekawić typowego odbiorcę, połączono je z mapą operacji w Normandii. Idealnym tego przykładem jest misja infiltracji i zniszczenia bazy rakiet V2. Super sprawa, ruszamy Kompanią „Fox” żeby wytrącić Niemcom super zaawansowaną technologicznie broń z rąk. Szkoda tylko, że baza którą niszczymy nigdy nie została oddana do użytku, gdyż zbombardowano ją w 1943 przed ukończeniem budowy. To dosyć wyraźny przykład, obrazujący faktyczne podejście do historii w „Company of Heroes”. Oczywiście przedstawiana jest tu ze smakiem i w interesujący sposób, jednak odgrywa bardziej rolę platformy do ukazania akcji oraz dopieszczonej rozgrywki, naginając do ich potrzeb fakty.

reklama
Wjeżdżamy na nieznany teren, a w okolicy widziano wrogie czołgi. Będzie zabawa.

Sama walka, tak często tu chwalona, też jest niezupełnie realistyczna. Bardziej można powiedzieć, że jest ona dostrojona pod względny realizm, będąc ciągle mocno osadzona w uproszczonej i arced’owej formule. Chociażby dystans walk jest bardzo skrócony, jakby wszyscy żołnierze w Normandii cierpieli na krótkowzroczność. Naturalnym jest tu ostrzeliwanie się na odległościach, gdzie można byłoby walczyć wręcz, nieważne czy mówimy tu o potyczkach w mieście, czy na otwartym polu. Nie mówiąc już o tym, że podobny zasięg widzenia mają czołgi. Oczywiście jest to wpasowane w konwencję gry i w swoich założeniach nie przeszkadza w wyśmienitej rozgrywce. Jednak pod względem realiów historycznych, porównując to do chociażby „Men of War”, efekt jest prawie że komiczny. Przy walce warto wspomnieć też o kwestii uzbrojenia, do której twórcy podeszli raczej rzetelnie. Jednostki dysponują dobrze odwzorowanym orężem, dopasowanym także do tego, jaka formacja go dzierży. Drażni tu fakt lekkiej nadreprezentacji pewnych rodzajów uzbrojenia, jak karabinów StG44, jednak w większości przypadków zachowano tu odpowiedni umiar. Niemniej występują tu sytuacje, gdzie wykorzystano broń, która nie powinna znaleźć się w danym miejscu w danym czasie. Nie wiem bowiem jak inaczej można wytłumaczyć chociażby to, że w lecie 1944 roku na polach Normandii możemy wystawić czołgi M26 Pershing. Takie rozwiązania wynikają ze zrozumiałej potrzeby zachowania balansu podczas rozgrywki. Niemniej i tak dosyć mocno kłują.

„Company of Heroes”: raj dla domorosłych strategów

Po tylu latach „Company of Heroes” dalej zachwyca. Nie bez powodu cieszy się opinią jednej z najlepszych strategii czasu rzeczywistego w historii, a według wielu nawet jednej z najlepszych gier w ogóle. Dalej mało który tytuł jest w stanie dorównać tej produkcji pod kątem perfekcji rozgrywki na wirtualnym polu bitwy. Mało która gra też daje taką przyjemność z dowodzenia jednostkami. Jest to po prostu świetna strategia, gdzie wszelkie mechaniki tworzą ze sobą świetnie zazębiającą się całość. Gra jest bardzo przystępna, dzięki czemu nawet jeżeli ktoś nie miał z nią doświadczenia, będzie w stanie od razu rzucić się w wir walki i pokazać swój kunszt taktyczny. A czy warto wrócić, jeżeli znamy ten tytuł? Bezapelacyjnie! Choćby dla świetnej kampanii, jak również dla rozgrywki i przyzwoitego uchwycenia klimatu walk w Normandii.

Redakcja: Mateusz Balcerkiewicz

POLECAMY

Jesteśmy darmowym portalem, którego utrzymanie dużo kosztuje. Jako medium niezależne pozyskujemy środki na nasze utrzymanie od reklamodawców lub Czytelników. Nie prosimy o wiele - gdyby każda czytająca nas Osoba podarowała nam 10 zł, to starczyłoby to nam na rok bardzo wytężonej działalności i nowych inicjatyw. Okazuje się jednak, że do tej pory wsparło nas zaledwie 0,0002% naszych Czytelników. Dowiedz się, jak możesz nam pomóc!

reklama
Komentarze
o autorze
Marcin Jabłoński
Student dziennikarstwa i komunikacji społecznej na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim. Interesuje się głównie historią pierwszej połowy XX wieku, szczególnie zagadnieniami związanymi z systemami autorytarnymi i totalitarnymi dwudziestolecia międzywojennego i funkcjonowaniem systemów medialnych.

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone