Co po nas zostanie, czyli idealna kapsuła czasu
Do takich głębokich i chyba raczej pseudofilozoficznych w moim przypadku rozważań pchnęła mnie ostatnio informacja o tym, jak polscy naukowcy na dalekiej północy zakopali kapsułę czasu. Nie byle jaką kapsułę, bo mającą przetrwać 500 tysięcy lat, czyli nie tylko wiele ludzkich żywotów, ale także wiele ludzkich cywilizacji. Do kapsuły włożono takie przedmioty, które mają kiedyś powiedzieć jak najwięcej o naszych czasach – życiu, organizacji, państwowości i przyrodzie wokół.
Niestety jakoś nie wierzę, że kapsuła przetrwa taką próbę czasu, ale mimo wszystko wydarzenie to mnie zafascynowało. Bo ja uwielbiam przemijanie. Nie w sensie hobbystycznym oczywiście, ale przemijanie mnie fascynuje. Zresztą jak każdego człowieka.
Ile razy bym nie puścił sobie przy pomocy YouTube jakieś starszej piosenki – takiej choćby mającej 10 lat! – to zawsze ulegam pokusie przeczytania komentarzy pod filmem, jak to kiedyś było super, jaka to była wspaniała, muzyka, gdzie te czasy, kobieta, wino, śpiew i pierwsze PlayStation. I że dziś już takich rzeczy nie robią, a w ogóle dzisiejsza młodzież jest głupia i będzie spędzać swoje bezwartościowe życia patrząc w smartfony.
Takie komentarze, patrząc po ciągach cyfr przy nazwach użytkowników, potrafią napisać i 25-latki, czyli młodzi ludzie, którzy powinni stosować to słynne Carpe diem i brać byka, tzn. życie, za rogi. Oni wolą jednak wspominać stare czasy, być może po prostu jako lata beztroskiego dzieciństwa albo już jako najlepszy okres w życiu. Starsi internauci z kolei ten sam zastrzyk nostalgii otrzymują po obejrzeniu kroniki filmowej z PRL-u i wtedy okazuje się, że nie tylko mieliśmy „najweselszy barak w obozie”, ale tak w ogóle to było nawet całkiem fajnie. No bo młodość.
I chociaż mnie to wszystko mierzi, a śniadanie podchodzi mi do gardła za każdym razem, gdy czytam takie wywody, to ja rozumiem, co kieruje tymi ludźmi. Chociaż nie uzewnętrzniam się z moją niechęcią do teraźniejszości (bo jej nie odczuwam), to też przecież lubię sobie powrócić do lat dzieciństwa, przypomnieć stare zabawki, miejsca, kreskówki itp. Co więcej, gdy nikt nie patrzy, to w nocy potrafię zrobić sobie przez przypadek maraton w stylu „TOP 97 kreskówek i seriali z lat.90 [HIT]”.
Bo to też jest moja mała historia. Kiedy człowiek zajmuje się historią, to nie może ominąć tematu przemijania. Zaczyna rozumieć procesy, które trwają i po 300 lat, a potem widzi podobne w swoim krótkim życiu. To że rośniemy, dorastamy, rozwijamy się nie jest mniej ważne od tego, jak cała cywilizacja rośnie w siłę, a potem upada. A z naszego punktu widzenia, jednostek w bezmiarze czasu, nawet ważniejsze.
Tylko że większość ludzi patrzy po prostu w przeszłość zastanawiając się nad tym przemijaniem, a kiedy myśli o wydarzeniach przyszłych zapomina, że i te kiedyś znikną w pomroce dziejów. Ja czasem próbuję wybiec w przyszłość i wtedy nachodzi mnie pytanie wywołujące ciarki na plecach, ból w brzuchu i mrowienie w kolanach pytanie:
CO PO NAS ZOSTANIE?
I co będą wspominać kolejni ludzie po nas. Często zachodzę w głowę nad tym tematem, czy to w kontekście mnie samego, czy całego pokolenia. Przypominam sobie też wtedy, jak to w dzieciństwie wszyscy chcieliśmy dokonywać rzeczy wielkich, po których zostaniemy zapamiętani. Ktoś chciał być piłkarzem, ktoś strażakiem, a ktoś artystką. Albo jakimś przerysowanym kosmicznym kowbojem lub czarodziejką zmieniającą innym ludziom głowy w kalarepę.
Chodziło jednak o to, by zdobyć uznanie innych i zostać przez swe czyny zapamiętanym. Nie pamiętam, żeby ktoś mówił „chciałbym zostać anonimowym pracownikiem jakiejś dużej firmy, pracować od 8 do 16, a potem padać ze zmęczenia na kanapę i oglądać telewizję”. Życie jest jednak brutalne i nie każdy może strzelić gola na Stadionie Narodowym, zostać prezydentem albo uciąć głowę smokowi (tego ostatniego no to już nikt). Dalej jednak jest w mocy ważne porzekadło, iż żadna praca nie hańbi, byle uczciwa.
I nawet jeśli pozostaniemy w zasadzie anonimowi, a naszym najbardziej znanym wyczynem będzie wylądowanie w notce prasowej lokalnej gazety, to po nas także mogą zostać rzeczy ważne, a u kresu życia nie będą nas dręczyć zmory zapomnienia, jak to u niektórych bywa.
Taki Herostrates na przykład, grecki szewc. Człowiek ten bardzo pragnął unieśmiertelnić swoje imię, więc postanowił dokonać jakiegoś niesamowicie podłego występku, który przyniósłby mu sławę. W 356 r. p.n.e. spalił więc świątynię Artemidy w Efezie (jeden z tych słynnych siedmiu cudów świata) i co tu dużo, mówić, choć skazano go na śmierć i zapomnienie, to jednak jakoś o nim tu piszę...
Ale nie polecam takiej drogi. Herostrates jest uznawany za pierwszego terrorystę w dziejach i doczekał się swojego terminu w psychologii – „kompleks Herostratesa”. Jeśli nie chcecie, by powstał „kompleks pana/pani X” (tu wstaw swoje imię i nazwisko), to nie próbujcie takich zagrań.
Co więc polecam zrobić? Naprawdę się nie wysilać – po prostu zachowywać rzeczy, które w przyszłości mogą zachwycić. A zachwycić może prawie wszystko, bo okazuje się, że stara gazeta schowana w zamurowanym pudełku na kanapki sprzed 100 lat to wydarzenie godne wieczornego serwisu informacyjnego. Ja np. zbieram jak maniak czasopisma. Co prawda jest to spowodowane po prostu moją naturą „chomikowania”, ale jeśli moja kolekcja przetrwa, to za sto lat będzie naprawdę fajną sensacją, choćby tylko w gronie przyszłych pokoleń mojej rodziny.
Tak samo jest ze zdjęciami. Robimy je dla własnej satysfakcji i własnej pamiątki, ale w przyszłości będą cennym świadectwem minionych chwil, choćby przedstawiały codzienne życie. Żyjemy w tych szczęśliwych czasach, w których zdjęcia możemy zarówno wywołać i schować zgodnie z polskim zwyczajem do pudełka po butach, jak i trzymać je na niezliczonych twardych dyskach.
Nie oznacza to, że mamy wariackim uporem zbierać butelki po wypitych napojach, bo ktoś za 147 lat zachwyci się etykietą na nich. Ale niektóre drobnostki warto zachowywać, a już na pewno takie, w które włożyliśmy odrobinę serca. Nie dajcie więc nigdy wyrzucić swoich zdjęć, listów, czy małych, sentymentalnych kolekcji.
Historia bowiem to nie tylko bitwa pod Grunwaldem, ale też bitwa na śnieżki pod Waszym blokiem zimą 1984 roku, którą ktoś uwiecznił na fotografii. I takie rzeczy to najlepsza kapsuła czasu, bo nie trzeba jej nawet zakopywać – i tak pokryje ją bezmiar ludzi, zdarzeń i opowieści. Ale jeśli już ktoś do niej dotrze, to powinien mieć z tego satysfakcję.
Ech, sentymentalny się robię. Ale w sumie też mam pewnie cichą nadzieję na to, że za 500 lat ktoś odkryje ten tekst w przepastnym archiwum Internetu (kiedy w końcu już będzie wielkim, opasłym stworzeniem z mózgiem podłączonym do smartfona, jak to przewidzieli eksperci z YouTube) i wtedy powie:
„Hah, facet miał rację.”
Artykuły publicystyczne w naszym serwisie zawierają osobiste opinie naszych redaktorów i publicystów. Nie przedstawiają one oficjalnego stanowiska redakcji „Histmag.org”. Masz inne zdanie i chcesz się nim podzielić na łamach „Histmag.org”? Wyślij swój tekst na: [email protected]. Na każdy pomysł odpowiemy.
Redakcja: Maciej Zaremba