Co ogląda redakcja Histmaga? Z okazji urodzin zdradzamy wam nasze filmowe polecajki!

opublikowano: 2024-10-01, 08:32
wszelkie prawa zastrzeżone
Histmag świętuje dziś swoje 23. urodziny. W ciągu ponad dwóch dekad redakcja wytrwale opisywała minione wydarzenia, a w wolnych chwilach nie stroniła od romansu z kinematografią. Dziś redaktorzy zdradzają, które filmy i seriale skradły ich serca, bądź pozwoliły się zrelaksować.
reklama
(fot. pixabay.com)

Mateusz Balcerkiewicz

  • „Aleksander”, 2004

Film zyskał sobie opinię typowego średniaka, jednak budził zawsze moją sympatię za sprawą gry na jego licencji o tym samym tytule, w którą za dzieciaka uwielbiałem pocinać. Jest tu wbrew pozorom sporo mocniejszych elementów, jak cenione nazwiska w obsadzie (choćby Angelina Jolie w roli Olimpias), znany reżyser (Oliver Stone), widowiskowe sceny batalistyczne, czy fantastyczna muzyka autorstwa Vangelisa. Jak wskazywał nasz recenzent, głównym grzechem produkcji jest próba wepchnięcia zbyt wielu faktów i wątków w 175 minut materiału, przez co w narrację wkrada się chaos. Jednak seans zawsze sprawiał mi przyjemność, a moje uznanie budzi też sposób przygotowania aktorów – w jednym z materiałów zza kulis pokazano, jak Colin Farell, czyli tytułowy Aleksander, przeszedł wraz ze statystami odgrywającymi macedońskich żołnierzy forsowny obóz treningowy, aby razem wyglądali jak przekonujący, starożytny oddział.

  • „Furia”, 2014

I znów polecam kino nie najwyższych lotów, za to takie, które w jakiś sposób jest mi bliskie. Furia zdecydowanie nie jest filmem, z którego warto czerpać wiedzę historyczną. Nie jest też szczególnie głęboką produkcją. Do poziomu fenomenalnej „Kompanii Braci” brakuje naprawdę wiele. Za to jest to po prostu efektowne, miłe dla oka kino, odpowiadające na wyobrażenia współczesnego widza o wojnie. Sądzę, że to fantazyjne przedstawienie może dla wielu stać się dobrą motywacją do zgłębiania prawdziwej historii. Furia przemyca też kilka ciekawych, społecznych wątków pola walki, jak specyficzne, wzajemne relacje członków załogi, pierwsze spotkania Amerykanów z niemiecką ludnością cywilną, czy klaustrofobiczne uczucia towarzyszące ludziom zamkniętym w stalowej puszce, która w jednej chwili jest budzącą respekt fortecą, a za moment może stać się płonącą trumną.

Piotr Abryszeński

  Współczesne kino stało się towarem niskiej jakości i nastawionym na szybką sprzedaż, gdzie podstawowe braki maskuje się intensywnością i szybkim montażem. Platformy streamingowe (przeważnie, jak sądzę) wcale nie ożywiły wyścigu pod względem artystycznym – jedynie wypłaszczyły i tak dość niski poziom. Toteż miast uporczywie poszukiwać wyjątków od tej reguły i po seansie doznawać poczucia zmarnowanego czasu, wolę wracać do starych produkcji.

Stare kino wykorzystywało zupełnie inne środki, w związku z czym więcej uwagi poświęcano inteligentnym dialogom i samej historii. Jasne, że sporo w tym było uproszczeń i naiwności. Ktoś może powiedzieć, że również zbyt dużo teatralnej maniery. Ale po latach tamte produkcje wydają się po prostu urocze. Zwłaszcza komedie, które działają odprężająco i na kilkadziesiąt minut przenoszą widza w zupełnie inną rzeczywistość. Nie podam jednego tytułu, natomiast wymienię kilka dramatów.

„Dziewczyna z prowincji” (fot. Paramount Pictures).
  • „Dziewczyna z prowincji”, 1954

Pierwszym z nich niech będzie „Dziewczyna z prowincji” z cudowną jak zawsze Grace Kelly i przekonującym Bingiem Crosbym. To głębokie studium choroby alkoholowej, choć na szczęście bez tak popularnego dzisiaj naturalizmu na granicy dobrego smaku, który zamiast refleksji wywołuje w odbiorcy wzgardę, wstręt i poczucie wyższości.

„Wyrok w Norymberdze” (fot. United Artists).
  • „The Search” 2015  i „Wyrok w Norymberdze”, 1961

Do tego dodałbym filmy Freda Zinnemanna „The Search” (w Polsce znane pod całkiem dobrym tytułem „Po wielkiej burzy”) i „Wyrok w Norymberdze” Stanleya Kramera jako fenomenalnie ukazujące powojenną rzeczywistość w Europie.

„Dowcip” (fot. Avenue Pictures Productions / HBO Films).
  • „Dowcip”

Z nowszych – duże wrażenie wywarł na mnie kameralny „Dowcip” z wielką Emmą Thompson. Ten telewizyjny film Mike’a Nicholsa o profesor chorej na raka stanowi przejmującą lekcję empatii, która na długo zostaje w głowie. Powinien ją odrobić każdy lekarz, pracownik naukowy czy urzędnik. Duże zaufanie mam do dzieł m.in. wspomnianego Zinnemanna, Williama Wylera czy Romana Polańskiego, aczkolwiek słabsze momenty zdarzały się nawet im. W kolejce czekają Kazan i Kurosawa.  

Jakub Jagodziński

  • „Miasteczko Twin Peaks” (1990-1991)

Podobnie jak film „Dwunastu gniewnych ludzi” zmienił świat kinematografii, stając się swego rodzaju przełomem w grze aktorskiej, tak „Miasteczko Twin Peaks” w reżyserii Davida Lyncha zredefiniowało świat seriali. Już nie tasiemce pokroju „Mody na sukces”, a produkcja, choć telewizyjna, to na najwyższym poziomie pod każdym względem: wybitna rola Kyle’a MacLachlana, doskonały scenariusz i reżyseria (Mark Frost i David Lynch), niezapomniana muzyka Angelo Badalamentiego. Jeśli macie obejrzeć tylko jedną rzecz, to niech to będzie „Miasteczko Twin Peaks”. I pamiętajcie – „sowy nie są tym, czym się wydają”.

  • „Ted Lasso” (2020-2023)

Produkcja Apple TV+ przedstawia losy tytułowego Teda – trenera futbolu amerykańskiego, który przyjmuje ofertę pracy szkoleniowca angielskiego zespołu piłki nożnej AFC Richmond. Nie jest to jednak serial o sporcie! To arcydzieło małego ekranu o przyjaźni, miłości i poszukiwaniu szczęścia w klimacie feel-good movies. Bez problemu wymieniłbym produkcje ambitniejsze, bardziej przejmujące, lepiej zmontowane czy stanowiące ważniejszy manifest. Jednak to Ted Lasso najbardziej chwyta za serce i pokazuje, gdzie mamy obecnie największy deficyt społeczny. Bądźmy jak Ted Lasso!

  • „Dzień świra”, 2002

Portret samotnego polonisty zmagającego się z natręctwami, a może niezwykle przenikliwe spojrzenie na Polskę, którą Marek Koterski przedstawił bez retuszu? Każdy, kto kiedyś był sfrustrowany, pokocha tę słodko-gorzką opowieść. Obok „Krótkiego filmu o zabijaniu” to moja ulubiona krajowa produkcja.

Magdalena Mikrut-Majeranek

  • „The Big Bang Theory”, 2007

Kiedy nie czas produkcje takie jak refleksyjna „Siódma pieczęć” Ingmara Bergmana, ani na „Deszczową piosenkę” w reżyserii Stanleya Donena i Gene’a Kelly’ego, sięgam po amerykański serial stworzony przez Chucka Lorre i Billa Prady’ego. To moje guilty pleasure. Często sięgałam po ten serial w momentach największego zmęczenia i przeciążenia pracą. Cenię go za poczucie humoru i kondensację abstrakcyjnych sytuacji. Pozornie błaha Komedia porusza też ważne wątki dotyczące wrażliwości i uważności, pokazując całe spektrum społeczeństwa, które boryka się z różnymi problemami, traumami czy deficytami. Serial opowiada o perypetiach grupy przyjaciół - fizyków teoretycznych z California Institute of Technology i inżyniera z Massachusetts Institute of Technology, którzy - choć wybitnie inteligentni - niekoniecznie dobrze radzą sobie z codziennością.

  • „Butelki zwrotne”, 2007

Kolejną odskocznią od rzeczywistości jest.... czeskie kino. Tu mogę polecić chociażby „Butelki zwrotne” Jana Svěráka z 2007 roku. Bohaterem obrazu jest nauczyciel, który tuż przed emeryturą musi zrezygnować z pracy w szkole i.... zatrudnia się w punkcie zwrotu butelek w supermarkecie. Czeski humor, podejście do życia (refleksja nad życiem właśnie) i sposób prowadzenia narracji - to wszystko sprawia, że kinematografia ta zajmuje ważne miejsce w moim sercu.

  • „Merlin”, 1998 

To brytyjsko-amerykańska koprodukcja, która przenosi widza do czasów zapisanych w legendach arturiańskich. Podsyca wyobraźnię i zachęca do sięgnięcia po publikacje takich autorów jak m.in. Chretien de Troyes, sir Thomas Malory czy Geoffrey z Monmouth, opowiadające o czynach króla Artura i rycerzy Okrągłego Stołu. Baśniowa opowieść osadzona w średniowieczu rozgrywa się na granicy świata rzeczywistego i świata magii, który symbolizuje odchodzący w zapomnienie dawny porządek. Do dziś, wspominając tę produkcję, przed oczami mam scenę, w której Merlin odwraca się od wiedźmy Maab, mówiąc, że nie będzie z nią walczył: -Po prostu o tobie zapomnę. (...) nie możesz z nami walczyć ani nas przestraszyć, po prostu nie jesteś już wystarczająco ważna, zapominamy o tobie, królowo Mab - mówi Merlin, a wraz z nim czynią to mieszkańcy Avalonu, porzucając dawny porządek. W miniserialu poruszane są wątki dotyczące zarówno mitologii celtyckiej, jak i wierzeń chrześcijańskich oraz ukazujące średniowieczną kulturę dworską, choć w kwestii kostiumów bliżej tu do campu niż mimetycznego odwzorowania realiów epoki (wolna amerykanka w kwestii doboru zbroi). W tytułową rolę wciela się Sam Neil, natomiast jako Morgana Le Fay partneruje mu Helena Bonham Carter. Wśród innych głośnych nazwisk warto wymienić chociażby Rutgera Hauer'a, który gra króla Vortigerna, z kolei Mab oraz Panią Jeziora - Miranda Richardson.

  • „Ja, robot”, 2004

Drugim takim ważnym "filmowym momentem" jest dla mnie scena z filmu „Ja, robot” w reżyserii Alexa Proyasa. produkcja ta powstała na kanwie cyklu powieści i opowiadań Isaaca Asimova o robotach. Technosceptyk, detektyw Del Spooner, w którego wciela się Will Smith, mówi do humanoidalnego robota, że jest maszyną, imitacją życia i pyta go, czy potrafi napisać symfonię lub przemienić płótno w arcydzieło? Maszyna, Sonny, odpowiada jednak pytaniem: „A pan potrafi?” No właśnie.

  • „Na Zachodzie bez zmian” i „1917”

Myśląc o filmie dotykającym swą fabułą historii, bez wahania mogę wskazać „Na Zachodzie bez zmian", będący adaptacją antywojennej powieści Ericha Marii Remarque’a pod tym samym tytułem. Równie dobrze ogląda się też najnowszą, trzecią już, adaptację, czyli niemiecko-amerykańsko-brytyjski dramat wojenny z 2022 roku w reżyserii Edwarda Bergera, który został nagrodzony Oscarem  w kategorii najlepszy film międzynarodowy, najlepsze zdjęcia, najlepsza muzyka, najlepsza scenografia. Film wydaje się być jednym wielkim mastershotem. Na uwagę zasługują zdjęcia, montaż i ścieżka dźwiękowa. Czy jednak pozostaje wierny historii? Tu w sukurs przychodzi polski film „Miś” Stanisława Barei (który także polecam!) i kultowe hasło głoszące: Na każdą rzecz można patrzeć z dwóch stron. Jest prawda czasów, o których mówimy, i prawda ekranu. Pozostając w klimacie I wojny światowej muszę wspomnieć o wojennym filmie Sama Mendesa „1917” z 2019 roku, który został nagrodzony aż trzema Oscarami.

Natalia Pochroń

  •   „Gran Torino”, 2008

To chyba największa perełka Clinta Eastwooda. Głównym bohaterem filmu jest Walt Kowalski - szorstki i zgorzkniały weteran wojny w Korei, który właśnie stracił najbliższą mu osobę - żonę - i całkowicie zamknął się w sobie. Jest zrzędliwy, cyniczny i kieruje się stereotypami. Dlatego gdy do jego sąsiedztwa wprowadza się rodzina wietnamska, zaczyna się problem - zwłaszcza, że syn pary ma zatargi z prawem, a do tego chce mu ukraść jego odpicowanego forda Gran Torino! Kowalski "przypadkowo" ratuje mu życie i tak zaczyna się między nimi trudna przyjaźń. Choć fabuła brzmi dość banalnie, film skrywa w sobie wiele życiowych prawd i w wielu momentach daje mocno do myślenia. Fabuła skrojona jest w kapitalny sposób - w swoim filmie Eastwood wzrusza, bawi, serwuje dawkę sarkastycznego humoru Kowalskiego, a do tego napełnia ciepłem i nadzieją.

  • „Forrest Gump”, 1994

Klasyka amerykańskiego kina w jego najlepszym wydaniu. Film opowiada historię tytułowego Forresta Gumpa - nie do końca sprawnego, niezbyt inteligentnego i wyśmiewanego chłopaka, którego wszyscy skazali na przegraną.  Mimo to konsekwentnie robił swoje. Wziął sobie do serca kultowe "Biegnij, Forrest, biegnij!" i odniósł sukces - został gwiazdą futbolu, bohaterem wojny w Wietnamie, mistrzem ping-ponga, poznał wiele wpływowych osób i zbił majątek. Film nie tylko bawi, ale i wzrusza, a przede wszystkim pokazuje, że warto iść za marzeniami. Bo w końcu - jak to powiedział Forrest - "życie jest jak pudełko czekoladek - nigdy nie wiadomo, na co się trafi"!

  • „Najpierw zabili mojego ojca”, 2017

To film trudny i wymagający. Powstał w oparciu o wspomnienia pisarki i działaczki na rzecz praw człowieka Luong Ung, która przeżyła cztery lata rządów Czerwonych Khmerów i ukazuje wydarzenia z perspektywy małej dziewczynki. Choć fabuła rozkręca się ospale, warto dać jej chwilę i dobrnąć do końca, bo film jest tego zdecydowanie warty. Ukazuje ludobójstwo w Kambodży w niezwykle realny sposób, bez ugładzania czy budowania zbędnego dramatyzmu. No i nie sposób nie wspomnieć o fenomenalnych obrazach. W jednej ze scen jest zbliżenie na twarz dziecka + w jego oczach widać błysk wybuchających bomb. Ta scena mówi wszystko o tym filmie. To jedna z tych produkcji, po której potrzeba dłuższej chwili, żeby się otrząsnąć.  

Rafał Gumiński

  • „Jeździec bez Głowy”, 1999

Ambitny nowojorski policjant zostaje wysłany do miasteczka Sleepy Hollow, by rozwikłać zagadkę brutalnych morderstw… Ponuro, tajemniczo, a dla kontrastu czasem śmiesznie i groteskowo – jak na Tima Burtona przystało! Gotycki klimat połączony ze świetnymi rolami Johnny’ego Deppa, Cristiny Ricci i Christophera Walkena sprawia, że oglądanie tego filmu w jesienny, październikowy wieczór od lat jest moją coroczną tradycją.

  • „Ostatni Mohikanin”, 1992

Jeden z powodów, dla których w ogóle zainteresowałem się historią Ameryki Północnej, a w konsekwencji również dziejami Stanów Zjednoczonych. Film mogę oglądać dla samych zdjęć i muzyki. Równie dobrze współgrają ze sobą motywy miłości i zemsty. Świetny Wes Studi jako Magua, dowód na to, że aktor nie musi dużo mówić, żeby stworzyć wiarygodny czarny charakter, oraz Russel Means jako Chingachgook. I znowu film inspirowany powieścią z lat 20. XIX wieku… coś jest na rzeczy.

  • „O Angliku, który wszedł na wzgórze, a zszedł z góry”, 1995

Okres I wojny światowej. Dwaj kartografowie przybywają do sennego walijskiego miasteczka i ku przerażeniu mieszkańców obwieszczają, że miejscowa góra – duma lokalnej społeczności – jest de facto tylko wzniesieniem. Ten film udowadnia, że z pozornie błahej rzeczy można zrobić epicką opowieść o dumie, braterstwie i poczuciu wspólnoty. Macie ochotę na coś nieoczywistego? Gorąco polecam!

Polecamy e-book Małgorzaty Król pt. „Polscy Hipokratesi. Najświetniejsi lekarze Rzeczypospolitej”:

„Polscy Hipokratesi. Najświetniejsi lekarze Rzeczypospolitej”
cena:
16,90 zł
Wydawca:
PROMOHISTORIA [Histmag.org]
Liczba stron:
215
Format ebooków:
PDF, EPUB, MOBI (bez DRM i innych zabezpieczeń)
ISBN:
978-83-65156-65-5
reklama
Komentarze
o autorze
Redakcja
Redakcja Histmag.org

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone