Chcesz poznać historię? Musisz ją ożywić!
XXI wiek, centrum Gdańska. Tłum turystów i miejscowych obserwuje nietypowe dla wielu widowisko: musztrę żołnierzy. Ale nie takich współczesnych, wyposażonych w karabiny, bagnety i czapki z orzełkiem. Nie, tutaj bohaterowie solidnie cofnęli się w czasie. Są mundury stacjonujących w XIX i XX wieku w Gdańsku regimentów pruskich, są i mundury wojsk koronnych z XVIII wieku. Dostrzec można rapiery, szable, broń skałkową.
Na tym nie koniec. Obok żołnierzy pojawiają się... dawni mieszczanie. Mamy tutaj przegląd strojów już od końca XIV wieku. Można podejrzeć i co bardziej charakterystyczne postaci. Groźnie łypie gdański kat. Z fajki pyka Daniel Gralath, żyjący w XVIII wieku burmistrz Gdańska. W wysokich butach i z zawadiacko nasuniętą czapką przechadza się kobieta w stroju kapra.
Dwudziesty wiek najbardziej w cenie
Publiczność nie skąpi braw. Ludzie robią zdjęcia, nagrywają wszystko na swoje telefony komórkowe. Jest sporo młodych i bardzo młodych twarzy. Dla wielu z nich to pierwszy kontakt z „żywą historią”, jak często mówi się o takich widowiskach. Co znaczy „takich”? Mowa oczywiście o prezentacjach, które w całej Polsce przygotowują rozmaite grupy rekonstrukcji historycznej (GRH).
Zmiany warty, pokaz musztry, rewia mody z użyciem strojów z różnych epok, turnieje rycerskie i wreszcie to co wielu lubi oglądać najbardziej: odtwarzane „na żywo” wielkie bitwy, walki powstańcze, czy oblężenia.
Chyba największe tego rodzaju inscenizacje są organizowane w Stanach Zjednoczonych. Na początku lipca odbywa się tam rekonstrukcja najbardziej znanej bitwy wojny secesyjnej – bitwy pod Gettysburgiem. Ma się na niej pojawić, bagatela, około 15 tysięcy rekonstruktorów, kilkaset koni i blisko 100 dział.
Ale Polska nie musi się niczego wstydzić. Od ponad dwudziestu lat urządzane są m.in. rekonstrukcje bitwy pod Grunwaldem, liczbę walczących ze sobą „rycerzy” liczy się tutaj już w tysiącach. - Na pewno rozkwit grup rekonstrukcji historycznych w Polsce rozpoczął się po 1989 roku. Wraz i z innymi inicjatywami społecznymi – mówi portalowi Histmag.org Paweł Rozdżestwieński, redaktor naczelny portalu dobroni.pl, który skupia pasjonatów poznawania historii właśnie w taki „ożywiony” sposób.
Tylko na tej stronie, którą jak mówią jej autorzy odwiedza miesięcznie ponad 130 tysięcy unikalnych użytkowników, można znaleźć blisko 850 zarejestrowanych grup rekonstrukcyjnych w Polsce. „GRH 14 Pułku Ułanów Jazłowieckich”, „GRH Podhale w Ogniu”, „Białorusini w Wojsku Polskim 1939”, „Pułk 2 Piechoty Xięstwa Warszawskiego”, „Inowłodzkie Bractwo Rycerskie” - lista ciągnie się na wielu stronach.
- Najwięcej rekonstruktorów zajmuje się dwudziestym wiekiem. Szczególnie popularna jest druga wojna światowa. rok 1939, ale ostatnio pojawiło się też wiele GRH, które odtwarzają bitwy polskich wojsk na Zachodzie, czy kampanii Ludowego Wojska Polskiego – dodaje Rozdżestwieński.
Nie brakuje tutaj również i najprzeróżniejszych bractw rycerskich. Co ciekawe, członkowie niektórych z nich mniej skupiają się na odtwarzaniu historycznych realiów, a więcej na... swoich mięśniach i zwinności - Traktują całą zabawę bardziej na sportowo. Są ludzie, dla których najważniejsze jest, aby pójść na siłownię, by później na takim turnieju móc pokonać przeciwników. Historia jest tutaj mocno na drugim planie. Na takich imprezach niemal zawsze ktoś sobie coś połamie – mówi redaktor dobroni.pl
Pasjonaci przez duże „P”
Z reguły jednak „pierwszym planem” dla rekonstruktorów pozostaje historia.
Wielu członków GRH działa społecznie. Nikt im nie płaci za organizowanie takich imprez. Z własnych pieniędzy szyją stroje i zdobywają pieniądze na zakup zabytkowej broni.
- Finansujemy się z własnych pieniędzy, traktujemy to jako hobby, dobrą zabawę. Te parę groszy, które czasem nam wpada, idzie na kolejne stroje. To niemały wydatek. Pełny komplet potrafi kosztować 2-2,5 tysiąca złotych. Jeżeli do tego dodać jeszcze koszt broni białej i palnej, to wtedy już nie ma górnej granicy – mówi Krzysztof Kucharski, gdański kaper i reprezentant Projektu Historycznego Garnizonu Gdańsk, mającego na celu „ożywienie dziejów Gdańska”. Jego członkowie odtwarzają historię grodu nad Motławą od XVI do XIX-wieku, a więc z okresu świetności tego miasta.
To właśnie reprezentanci tej grupy, ale też i kilku innych, pojawili się na początku niniejszego artykułu. Najpierw była wspomniana prezentacja u wrót Wieży Więziennej, później przemarsz ulicą Długą. W asyście sporej liczby gdańszczan i spontanicznie przyłączających się turystów. Z przedstawicielami wszystkich trzech grup rozmawiam już po całym wydarzeniu. Barwny korowód żołnierzy, mieszczan i reprezentantów władzy z różnych epok odpoczywa w jednej z gdańskich knajp.
Od razu rzuca się w oczy, że mam do czynienia z pasjonatami przez duże „P”. Wiek i płeć nie gra tu roli. Każda z osób to skarbnica wiedzy i ciekawostek. Wszyscy cały czas się dokształcają – najczęściej polecana jest tutaj wielotomowa historia Gdańska. - Dobrze napisana, wiele źródeł, także i niemieckich. Można zapoznać się z historią miasta i znaleźć informację, gdzie jeszcze takiej wiedzy można poszukać – mówią mi zgodnie.
„Nieczysty” kat i mniej oficjalny burmistrz
Dariusz Słowikowski, który w tej historycznej inscenizacji odgrywał rolę kata poleca mi jeszcze jedną książkę. „Kat w dawnej Polsce, na Śląsku i na Pomorzu”, napisanej przez Szymona Wrzesińskiego. - Kat był wyjętym poza nawias społeczeństwa człowiekiem. Jak wypił z kielicha, to nikt inny już po nim pić nie chciał. Bo uważano go za „nieczystego”. Ale nie wszyscy wiedzą, że kat nie tylko wykonywał wyroki śmierci i torturował, ale był także kimś na kształt lekarza. Jak ktoś sobie coś złamał, czy zwichnął, to się szło do kata. Bo przecież, jeżeli łamać umiał, to i nastawić potrafił, prawda? - śmieje się mój rozmówca.
- No a druga taka ciekawostka. Już taka dla dorosłych. W XVII i XVIII wieku kat i jego żona często prowadzili dom uciech, zamtuz to się nazywało – dodaje pan Dariusz.
- Kat był kimś w rodzaju alfonsa? - wyrywa mi się.
- Kat dawał szansę kobiecie skazanej na obcięcie ręki, czy na podtopienie. Na zasadzie: „Unikniesz kary, jeżeli przez jakiś czas będziesz świadczyć usługi w zamtuzie” - mówi.
- A wiadomo, gdzie w Gdańsku był taki zamtuz? - pytam.
- No tego to akurat nie wiem. Może na ulicy Zbytki? - uśmiecha się pan Dariusz.
Pojawia się kolejna osoba.
- Moja fajka ma autentyczny kształt fajki gdańskiej. Jest z czarnego dębu, zrobiono ją ze stępki łodzi, którą wyłowiono kiedyś z głębin morza. Takich fajek jak ta jest tylko 73, ja mam jedną z nich – mówi z dumą Daniel Saulski, reprezentant Projektu Historycznego Garnizonu Gdańsk, wcielający się w rolę burmistrza Daniela Gralatha. - Ten strój szyłem własnoręcznie, trochę pomagały mi krawcowe. Na to wszystko idzie sporo materiału, nawet i 5 metrów bieżących – opowiada fachowo.
- Skąd Pan wie, że taki strój oddaje realia tamtej epoki? - zadaję pytanie.
- Na stronach zagranicznych znajdują się autentyczne wykroje strojów z tamtych lat. Człowiek musi to na bieżąco śledzić i się dokształcać. Ale wie Pan co? Nie jest tak, że takie kostiumy, jak my mamy ubrane dzisiaj, noszono wówczas na co dzień. Przypominają o tym różni historycy – przekonuje pan Daniel.
- Bo po prostu były zbyt niewygodne, z reguły chodzono w zgrzebnych strojach. No przecież dawniej środkiem ulicy Długiej płynęła uryna, odpadki, inne nieczystości. I te biedne kobiety w takich sukniach nie miałyby lekko, gdyby tak ubrane chodziły zawsze i wszędzie – uśmiecha się „burmistrz Gralath”. Dodajmy przy tej okazji, że ten osiemnastowieczny urzędnik był inicjatorem Wielkiej Alei Lipowej między Gdańskiem, a Wrzeszczem, a także słynął z prowadzonych przez siebie badań, docenianych zresztą również przez innych naukowców.
Żołnierskie śledztwo i ambitna kaper
Następne historie płyną z obozu żołnierskiego. - Mam na sobie oryginalną, z początku XX wieku kurtkę mundurową porucznika 36 pułku artylerii z Gdańska. Oddział ten stacjonował wówczas w koszarach na ulicy Wałowej, których już nie ma (zostały zniszczone w 1945 roku). Udało mi się nawet dojść do tego, kim był jej właściciel. To ciekawa historia – opowiada Michał Frejer, ze Stowarzyszenia Gloria Victoria.
- W 1945 roku mundur ten za dwa worki kaszy kupił w Gdańsku marynarz, który przywoził paczki z UNNRY. Sprzedał mu ją jakiś przedstawiciel ludności napływowej. Marynarz popłynął z powrotem do Kanady. Po jego śmierci, rodzina sprzedała mundur, który znów trafił do Gdańska. W mankiecie odnaleziono kartkę z wykazem nazwisk oficerów drugiego batalionu tego pułku. Brakowało jednego nazwiska, na tej podstawie doszedłem, czyj to mundur. To własność Kurta Brauna, adiutanta majora Bata, dowódcy 2 batalionu – relacjonuje.
- Czy ktoś ma jeszcze wątpliwości, że historia potrafi być pasjonująca? - zastanawiam się, patrząc na to jak emocjonuje się mój rozmówca, dorosły przecież mężczyzna.
Kiedy pytam kolejnych rekonstruktorów, czemu angażują się w tego typu inscenizacje, odpowiedzi są podobne. - Od 30 lat właśnie w taki sposób staram się przywracać historię – kwituje pan Michał.
- Chyba wyssałam to z mlekiem matki, już jako dziecko wychowywałam się w zabytkowym domu na Żuławach. A później trafiłam na pasjonatów historii i wsiąkłam dokumentnie. Czytam mnóstwo literatury źródłowej, spotykam się z ludźmi z Grupy, wymieniamy się doświadczeniami – mówi Izabela Sitz, członkini PH Garnizon Gdańsk i osoba wspierająca Stowarzyszenie Gloria Victoria. Pani Izabela ma na sobie strój kapra. To nawiązanie do postaci Ingeli Gathenhielm, która w XVIII wieku służyła Karolowi XII, królowi Szwecji. Właśnie na morzu. - To była awanturnicza postać, do dziś nie wiadomo w jaki sposób zginął jej mąż, kaper ale i pirat – mówi pani Iza.
Przy okazji też warto przypomnieć pewną różnicę. Zwracają na nią uwagę moi rozmówcy. Kaper – to najemnik, żołnierz w służbie króla, lub miasta. Pirat – to rozbójnik morski, człowiek wyjęty spod prawa.
Aktorzy drugiego planu
- Ja wkręciłem się w to wszystko w wieku 14 lat. Poznałem starszych ode mnie znawców historii. Jeździłem już po całej Polsce i brałem udział w różnych rekonstrukcjach – tłumaczy mi 17-letni Łukasz Kraiński, przebrany za żołnierza 2 regimentu koronnego, wyposażony w muszkiet skałkowy, ładownicę, plecak i oczywiście odpowiedni mundur. Nastolatek, którego dumna mama stoi tuż obok i nagrywa naszą rozmowę, reprezentuje GRH „Biały Orzeł”.
- Kocham historię. Zacząłem jako żołnierz napoleoński, ale od kilku lat odgrywam też rolę żołnierzy regimentów nawiązujących do XVII wieku – mówi Adam Zwoiński, z GRH „Biały Orzeł”. Na sobie ma mundur 7 Regimentu Pieszego Potockiego, oddziału, który wsławił się m.in. w bitwie pod Racławicami.
- Studiowałem historię, a teraz nią żyje. Swoimi działaniami chcemy ożywić miasto. Do swoich rekonstrukcji podchodzimy z humorem, ale oczywiście dbamy o zachowanie historycznych realiów. - zapewnia pan Krzysztof, gdański kaper. - Mój strój jest uszyty na podstawie wykrojów, nawiązuje do XVIII wieku, do okresu przełomu wielkiej wojny północnej i polskiej wojny sukcesyjnej. To odpowiednik strojów kaprów za czasów Augusta II Mocnego. Nie było ich tak dużo, ale w Gdańsku było ich kilku.
O tym, że grupy rekonstrukcji historycznej spełniają pożyteczną rolę przekonany jest Rozdżestwieński, który sam jest członkiem GRH - To jest taka wyspecjalizowana forma teatru. Jesteśmy aktorami drugiego planu, próbujemy odtworzyć dany fragment z przeszłości. Takie grupy to tylko jeden z elementów wychowania historycznego, one nie zastąpią całej edukacji w tym względzie. Jednak rekonstrukcja to ważny element. Zgadzam się tutaj z Amerykanami, którzy mówią: jeżeli chcesz poznać historię, musisz ją ożywić – puentuje.
Redakcja: Michał Przeperski