Charlotte Krüger – „Mój dziadek fałszerz” – recenzja i ocena
Historia zaczyna się w 1929 roku, gdy Bernhard Krüger zapragnął przystąpić do NSDAP, lecz jego wniosek został odrzucony. Pełnoprawnym członkiem tej partii stał się dopiero 2 lata później. Interesował się wówczas radiotelegrafią, co pomogło mu w dalszej karierze w SS, która od tej chwili nabrała tempa. Bez wątpienia nie był on typowym esesmanem. Nie przesłuchiwał, nie mordował i nie znęcał się nad więźniami. Pomimo to uczestniczył w zbrodni, nawet jeśli misja jakiej się podjął miała być bezkrwawa. Jej celem miało być zniszczenie gospodarki Wielkiej Brytanii, a później Stanów Zjednoczonych poprzez wprowadzenie do obiegu fałszywych banknotów.
9 maja 1942 r. Krüger po raz pierwszy postawił swoją nogę na terenie obozu koncentracyjnego Sachsenhausen. Jego komendantem był wtedy Hans Loritz, który pomógł mu skompletować nietypowe komando składające się z utalentowanych grafików, drukarzy, grawerów, specjalistów od bankowości i fotografów. Wszyscy byli pochodzenia żydowskiego i nad wszystkimi wisiała groźba śmierci z rąk nazistowskich oprawców. Miało to swoje znaczenie, bo cała akcja miała do samego końca pozostać ściśle tajna. Do tego tajnego zadania został początkowo przydzielony blok nr 19, a później dołączono także blok 18.
Krüger rozpoczął od wybrania 39 więźniów. Do maja 1945 roku do komanda dołączyło jeszcze stu kolejnych. Na powierzchni 720 metrów kwadratowych powstało osobliwe laboratorium, gdzie metodą prób i błędów próbowano wyprodukować fałszywe funty i dolary. Można powiedzieć, że w przeciwieństwie do innych bloków Sachsenhausen, te w których pracowali fałszerze były luksusowe. W końcu stworzono je dla najwyższej klasy specjalistów, o których trzeba było dbać tak długo, jak będą użyteczni. Były tam więc nie tylko nowoczesne maszyny, ale też łaźnia i toalety, a nawet stół do ping-ponga. Sam Krüger zwracał się do swoich „podopiecznych” mówiąc „moi Panowie”, co samo w sobie było nader symboliczne.
Jednak wiele w tym obrazie pozorów. Wcale nie było tam tak pięknie i nie wszyscy byli traktowani tak, jak twierdzi autorka książki w oparciu o korespondencję dziadka z więźniami, którzy przeżyli wojnę. Sam Krüger uważał się za „przyzwoitego człowieka”. Jednakże Max Bober, który należał do jego „komanda fałszerzy”, obwiniał go choćby o to, że w obawie przed epidemią gruźlicy dopuścił do zamordowania chorych członków tej formacji. Na tym przykładzie dobrze widać, co tak naprawdę było ważne dla głównego bohatera. Nie był on urodzonym mordercą – to prawda. Ale życie ludzkie nie miało dla niego większego znaczenia jeżeli nie było podporządkowane celowi, jaki chciał osiągnąć. Liczyło się tylko fałszowanie.
Również rodzice autorki dalecy byli od idealizowania roli Bernharda Krügera. Z tego powodu w ich rodzinnym domu często wybuchały kłótnie. Krüger na swoje usprawiedliwienie miał wyłącznie przekonanie, że nikt, kto nie był na wojnie, nie wie czym ona jest i co robi z ludzi. On przecież nie był złym człowiekiem, a jedynie wykonywał rozkazy. To po raz kolejny przywodzi na myśl tezę Hannah Arendt o „banalności zła”. Oto bowiem Krügera w obozie zafascynował porządek i dyscyplina. Natomiast o ciężkiej pracy, śmierci, która była tu tragiczną codziennością, o mdłym zapachu palonych ciał nigdy nie wspominał – zupełnie jak gdyby to w ogóle nie istniało. A przecież istniało i Krüger wiedział o tym doskonale.
Niniejsza książka sugestywnie pokazuje, że wyparcie wiedzy lub udawanie niewiedzy o zbrodniach III Rzeszy pozostaje problemem dla wielu Niemców. I to nie tylko tych, którzy mniej lub bardziej świadomie uczestniczyli w zbrodniach hitlerowskich. Dotyka on również kolejnych pokoleń, poszukujących własnej tożsamości. Autorka twierdzi przecież, że jej dziadek był tylko technikiem, ale jednocześnie zastanawia się co by było, gdyby wszystko potoczyło się inaczej. Trudno jednak pozbyć się wrażenia, że tego rodzaju „gdybanie” do niczego nie prowadzi. W gruncie rzeczy nie daje nic poza złudnym spokojem i pozorną osobistą satysfakcją.
Ciekawym kontekst dla książki „Mój dziadek fałszerz” stanowi wielokrotnie nagradzany film z 2006 roku, pt. „Fałszerze” w reżyserii Stefana Ruzowitzky`ego, również opisujący historię bloku 19. Choć trudno podważyć jego walory artystyczne, to – z perspektywy prawdy historycznej – sam jest fałszerstwem. Przedstawia bowiem Krügera jako nieledwie drugiego Oskara Schindlera. Tymczasem ten pierwszy zbierając specjalistów do swojego komanda, nie próbował ich ratować, lecz wykorzystać. Dowodem może być choćby to, że po wojnie dużo ważniejsze niż ludzie były dla niego pieniądze, które próbował ukryć przed wojskami aliantów. Porzucił wówczas „swoich Żydów” i ukrył się w górach austriackich.
Charlotte Krüger uważa, że udało się jej uczciwie zrekonstruować historię dziadka. Cóż, w wyjątkowej sytuacji, jaką jest wojna, motywacje działań nie są oczywiste. Pewne jest natomiast, że jej dziadek był nazistą, jeśli za wyznacznik bycia nazistą uznamy przynależność partyjną. Czuł się również żołnierzem, pomimo iż formalnie nim nie był. Po lekturze tej książki wciąż więcej jest pytań, niż odpowiedzi. Nawet jeśli wnuczka Krügera twierdzi inaczej.
Bernhard Krüger twierdził, że jest w porządku i ma czyste sumienie, w podobne tony uderza autorka książki. Mnie natomiast trudno porzucić przekonanie, że każda próba usprawiedliwienia Bernharda Krügera, pozostanie tylko próbą. On sam byłby zapewne dumny ze swojej wnuczki i pracy jaką wykonała, podobnie jak dumny był z banknotów, które 40 lat po wojnie znów ujrzały światło dzienne i nadal były w dobrym stanie. Ale to nie czyni z niego „przyzwoitego człowieka”.