Charlie LeDuff – „Shitshow! Ameryka się sypie, a oglądalność szybuje” – recenzja i ocena
Charlie LeDuff – „Shitshow! Ameryka się sypie, a oglądalność szybuje” – recenzja i ocena
Ostatnie kilkanaście lat to szalony czas w historii Stanów Zjednoczonych. Kryzys finansowy z 2007 roku zachwiał rynkami. Dwa lata później społeczeństwo wybiera pierwszego czarnoskórego prezydenta USA. W 2013 roku zaufanie do instytucji publicznych poważnie podważa Edward Snowden. W tym samym roku najważniejsze miasto przemysłu motoryzacyjnego – Detroit ogłasza bankructwo. W 2016 roku Donald Trump zostaje prezydentem. Rok później wizerunek Hollywood pogrąża akcja Me Too. W międzyczasie w USA narodziły się ruchy obywatelskie takie jak Black Lives Matter, wybuchła afera z gromadzeniem i wykorzystywaniem danych przez firmę Cambridge Analytica, w 50 stanach zalegalizowano małżeństwa homoseksualne, a w wielu miastach doszło do brutalnych zamieszek na tle rasowym.
Można odnieść wrażenie, że ostatnie lata w polityce USA są wyjątkowo burzliwe. To jednak nic w porównaniu z tym co dzieje się na amerykańskiej prowincji. Z dala od Doliny Krzemowej czy Big Apple. Charlie LeDuff rusza z kamerą w najbardziej nieoczywiste miejsca, w które reporter wielkiej stacji telewizyjnej może się wybrać. Pomysł na jego reportaż jest bardzo prosty i niedorzeczny zarazem: porozmawiajmy ze zwykłymi ludźmi, poznajmy ich historię, zbadajmy amerykańską rzeczywistość. Nie wiem czy takie badanie może przynieść literacki sukces, ale diagnoza zwala z nóg!
Charlie LeDuff to facet, który miał odwagę porzucić pracę w New York Timesie i Foxie, żeby robić reportaże według własnej wizji. Z jednej strony do pensji dorabia w barze z hot-dogami, z drugiej za poprzednią książkę zgarnął nagrodę Pulitzera. Co to za gość – pomyślałem i usiadłem do lektury.
Książka jest równie zwariowana co jej autor. LeDuff pokazuje dwie Ameryki. Pierwsza ma wielkomiejską twarz śmietanki towarzyskiej Los Angeles czy Nowego Jorku. Druga ma twarz zgorzkniałych robotników z zapadłych dziur gdzieś w Missouri czy Tenesse. To już nawet nie jest kraj dwóch prędkości czy pogłębiona różnica światopoglądowa, to po prostu dwie oderwane od siebie rzeczywistości, które absolutnie się nie rozumieją. Obraz jest tym bardziej przygnębiający, że czytelnik nie otrzymuje gotowej recepty serwowanej w większości dziennikarskich prac. Recepty pod tytułem: jest tragicznie, ale zagłosuj na… (w miejsce kropek nazwa partii związanej z danym środowiskiem medialnym), a wszystko znowu będzie jak w zegarku. Autor nie jest naiwny i z każdym kolejnym rozdziałem wpadamy w coraz głębsze bagno amerykańskiej rzeczywistości.
Ta rzeczywistość to bieda, korupcja, korporacjonizm, rasizm i całkowity marazm społeczeństwa obywatelskiego. Od pierwszej strony jasne jest, że Autor nie bierze jeńców. Obrywa się tu każdemu od lewa do prawa. Politykom, populistom, stróżom prawa, a najbardziej… dziennikarzom.
Momentami można odnieść wrażenie, że Autor jest nie tyle ekscentryczny, co zupełnie szalony. Ten reportaż to jazda bez trzymanki po wyboistej drodze prosto w serce największych amerykańskich patologii. Za kierownicą jest Charlie LeDuff – przypomnę –człowiek, który smaży parówki w imię wolności. Bitnik, który żyje jak stary punk i klnie jak szewc. Ktokolwiek chciałby podrobić ten styl naraziłby się na groteskowość i niedopasowanie, ale mając w pamięci kim jest Autor łatwo zrozumieć, że po prostu jest sobą.
Język, jakim napisano książkę jest taki jak Stany Zjednoczone, które LeDuff pokazuje – brudny, wulgarny, bezpośredni i bezkompromisowy. „Shitshow” należy traktować jako odpowiedź na narrację, którą wykreowały największe amerykańskie koncerny medialne. Autor obnaża ich zachowawczość, pierzchliwość i potulność względem władz. Utrzymanie status quo przez pozbawionych realnej oceny sytuacji dziennikarzy zdaje się tylko pogłębiać ogromne różnice i rozdarcie w amerykańskim społeczeństwie.
Pochwalić należy autentyczność, bezpośredniość i bezkompromisowość Autora. To jeden z tych ludzi, którzy odczuwają prawdziwą misję w swojej pracy. Trafne oceny i bagaż doświadczeń są w tym przypadku źródłem sukcesu. Jeśli chodzi o styl to można mówić o prawdziwej karuzeli – niektóre fragmenty zmuszają do dłuższej refleksji nad przemyśleniami Autora, przy innych można odczuć rozczarowanie graniczące z zażenowaniem przy użyciu prostackiej metafory. Tak czy inaczej ocena wydarzeń praktycznie każdorazowo trafia w sedno.
Publikacja gorzej wypada pod względem językowym. Czasem wulgaryzmy nadają tekstom autentyczności, ale kiedy jest ich za dużo przenoszą nas z fotela czytelnika pod budkę z piwem i tu niestety można mówić o zatraceniu właściwych proporcji. Książka zaczyna się fantastycznie, jest zabawna, zadziorna i dynamiczna, ale im dalej w las, tym więcej chaosu i dygresji, które utrudniają odbiór. W drugiej części pracy pojawiają się też błędy redaktorskie (np. siew zamiast się w). Duża liczba slangowych i potocznych zwrotów może niekiedy wprawić czytelnika w zakłopotanie, szczególnie jeśli nie śledzi on bieżącej polityki.
Książka „Shitshow! Ameryka się sypie, a oglądalność szybuje” stanowi rozpaczliwą próbę przywrócenia dziennikarstwu misji, zaangażowania go w sprawy społeczne. To także dość przykry obraz tego, jak nieprawdziwy jest wizerunek USA kreowany na potrzeby telewizyjnych stacji głównego nurtu. To ważna książka, którą polecam dorosłym czytelnikom. Szczególnie tym, którzy nie są wrażliwi na wulgarny język, a od reportażu oczekują zaangażowania i autentyczności.