Charles Glass – „Dezerterzy” – recenzja i ocena
Inne nasze książki w dziesiątkę
To zastanawiałoby nie tylko właścicieli koncernów zbrojeniowych, lecz także miłośników masowego likwidowania przeludnienia na naszym globie. Przecież konflikt zbrojny to idealne pole do zarobku, udowodnienia odwagi, podniesienia swojego ego. Można zostać bohaterem, co ułatwi z pewnością życie uczuciowe – w końcu „za mundurem panny sznurem”. Tylko co w sytuacji, kiedy statyści niezbędni do tego teatru śmierci mają inne zdanie?
Już od starożytności było wiadomo, że sądy wojskowe nie należą do organów działających wybitnie sprawiedliwie. Ich funkcjonowanie zakłócał też fakt tak prozaiczny jak działania wojenne. Wówczas organa umundurowanej Temidy działały wybitnie ślepo, starając się nie tyle wydać sprawiedliwy wyrok, co przykładowy – taki, aby każdy kombatant dwa razy zastanowił się zanim popełni najgorsze z możliwych przestępstw – zdezerteruje.
Książka Charlesa Glassa nosi tytuł Dezerterzy, lecz to nie do końca opowieść o tej – zdaniem militarnych szowinistów – najniższej formie życia wojskowej społeczności, ani też o pewnym zjawisku zwanym naukowo „szokiem bojowym”. To opowieść o ciemnej stronie wojny. Nie o rozwianych sztandarach, bohaterskich czynach, ale o demoralizującym wpływie działań wojennych na młodych, niewinnych chłopców, o wzbudzaniu w nich najgorszych instynktów, obojętności i przede wszystkim rezygnacji. Czyli o rzeczach, które umykają składom orzekającym w procesach wojskowych.
Każda opowieść ma swój początek. U Glassa zaczyna się ona od historii jedynego amerykańskiego pechowca rozstrzelanego nie tyle za dezercję, co za odmowę udania się bezpośrednio na front. Następnie przenosimy się na koniec I wojny światowej, kiedy amerykańscy chłopcy wracali z europejskiego frontu, pozostawiając kolegów oraz bolesne wspomnienia w Wogezach, Argonach czy w Szampanii. Po tym wstępie poznajemy trzech głównych bohaterów naszej opowieści.
Choć przez większą część książki śledzimy ich losy od momentu zaciągu czy wcielenia, narracja dąży raczej do tego, by na ich przykładzie pokazać od wewnątrz życie żołnierzy oddziałów bojowych. A przede wszystkim ich trudną walkę: ale tę wewnętrzną, w porównaniu z którą grad niemieckich kul zdaje się być niegroźną mżawką. I – często z winy zwierzchników – tę walkę przegrywają. Bo wojna wyzwala w nich albo obojętność, albo to, co w nich drzemie najgorszego.
I tu zaczyna się prawdziwa oś książki: ukazanie bezdusznego systemu, który – o zgrozo! – w armii ponoć najbardziej demokratycznego kraju świata traktuje żołnierzy jak wyposażenie, zapasy czy materiały pewne. Eksploatowani aż do zużycia, są następnie porzucani. Gdy buntują się przeciwko temu, spotykają ich ciężkie, często niesprawiedliwe kary. Dla armii nie ma czegoś takiego jak stres czy wyczerpanie. Niczym gen. Patton, wojskowa Temida dzieli wojaków na odważnych i tchórzy – tertium non datur.
Historie spisane przez Glassa układają się jedną, stabilną konstrukcję, pokazującą bezduszność wojskowej machiny, jej niesprawność (kto by pomyślał, że na pierwszej linii frontu znajdowało się może ok. 10-15% żołnierzy amerykańskich, gdy reszta zażywała rozkoszy życia na tyłach, w lotnictwie czy na okrętach). A wszystko to dzięki ogromnemu zbiorowi dokumentów, wspomnień i książek, do których dotarł autor. Dzięki temu możemy nabrać pewności, że w wojnie nie ma nic romantycznego. Dobrze, że wojna jest taka straszna, inaczej za bardzo byśmy ją lubili – stwierdził wieczorem 13 grudnia 1862 roku pod Fredericksburgiem Robert Edward Lee. Glass swoją książką udowadnia, że te słowa nie zawsze pozostaną aktualne.
Redakcja i korekta: Agnieszka Kowalska