Cegła na wakacje? (2): „Pojedynki”
Któż z nas, miłośników historii, nie zaczytywał się w powieściach Sienkiewicza i Dumasa? Któż z wypiekami na twarzy nie czytał jak to Zagłoba (z drobną pomocą Wołodyjowskiego) Bohuna rozsiekał, a D'Artagnan w ciągu kilku chwil został wyzwany na trzy pojedynki, by zamiast tego wziąć następnie udział w potyczce z gwardzistami kardynała? Tymczasem rzeczywistość bywała nie mniej barwna i pełna przygód niż fikcja literacka.
Konno i pieszo. Na broń białą, palną i po amerykańsku. O honor, kobietę, mężczyznę lub dla popełnienia samobójstwa. Jeden na jednego i dwudziestu na dwudziestu. Na śmierć i życie lub do pierwszej krwi. Dla rozrywki i dla władzy, z kroków kilku i kilkudziesięciu, na trzeźwo i po pijaku, w dzień i w nocy... Pojedynkowano się niemal wszędzie i prawie od zawsze, jest więc o czym pisać, jest i o czym czytać.
Bartłomiej Szyndler nie ma pióra tak lekkiego, jak Andrzej Hamerliński-Dzierożyński, którego książkę polecałem tydzień temu, nie posługuje się równie piękną polszczyzną, ale nudzić się także nie pozwala. Europejskie tło dla dziejów pojedynków Polsce autor przedstawia na raptem 30 stronach, zaczynając opowieść od czasów starożytnych. Rys historyczny dotyczący naszego kraju jest tylko dwa razy dłuższy i może pozostawić poczucie niedosytu, ale z pewnością nie znużenia, tym bardziej, że wszystko okraszone jest pokaźną liczbą anegdot. Szkoda tylko, że zamiast bibliografii, umieszczono w książce okrojony aparat przypisów, mniej przydatny w pracy popularnonaukowej.
Najważniejsza część książki poświęcona jest jednak opisowi „pojedynków sławnych i nieznanych”, z których zdecydowana większość rozegrała się w XVIII wieku. Ma to swoje wady, bowiem szczególnie epoki wcześniejsze zostały w ten sposób pominięte (siedemnasty wiek reprezentuje w tej części książki tylko jeden pojedynek, przywołujący zresztą na myśl „Potop”, jako że brał w nim udział Bogusław Radziwiłł, a odbył się on konno na szpady), za to lepiej poznać można obyczaje czasów saskich i stanisławowskich, tak wielu kojarzących się tylko z upadkiem Polski i „popuszczaniem pasa”. Ileż wspaniałych filmów kostiumowych można by nakręcić, biorąc na reżyserski warsztat życiorysy postaci przewijających się przez karty monografii! A trudno przecież wyobrazić sobie tło pyszniejsze, niż pełne złotego blasku barokowe i rokokowe wnętrza, w których tańczą, ucztują i grają w karty arystokraci i arystokratki ubrane w najmodniejsze i przebogate stroje. Nie zabrakłoby, jak w samej książce, politycznych spisków i miłosnych intryg, pięknych kobiet i porywczych mężczyzn, postępków honorowych i pospolitych morderstw, wreszcie zaskakujących zwrotów akcji i dramatycznych zakończeń. I tylko żal, że ogólny obraz epoki nie byłby zapewne nadto romantyczny – jak i dziś, tak i wówczas gwałtowność brała często górę nad rozsądkiem, osobisty interes nad uczciwością, a niegodziwość nad szlachetnością.
Prócz wspomnianych już wcześniej, znajdziemy w pracy Szyndlera jeden jeszcze rozdział poświęcony kodeksom honorowym regulującym przebieg pojedynków w drugiej połowie XIX i w pierwszej połowie XX wieku. Tu właśnie poznaje czytelnik nie tylko uprawnienia sekundantów i różne sposoby rozstrzygania sporów za pomocą pistoletów, ale również dowiaduje się, na czym polegał pojedynek „kukułka”. Jak wyjaśnia autor, Rywale zamykali się w ciemnym pokoju i na przemian, raz jeden raz drugi, wołali „kuku!” Kukający, będąc celem, starał się zwieść swego przeciwnika przez szybką zmianę miejsca. Jeśli szczęście mu dopisało, mógł przechytrzyć rywala i położyć go trupem.