Cegła (?) do poduszki (1): „Prawem i lewem”
Oto początek godzien powieści Sienkiewicza lub filmu Hitchcocka. Jednak gdyby autor tegoż cytatu pisał swą książkę w naszych czasach, nigdy zapewne nie skreśliłby przywołanych słów. Dziś bowiem opracowania naukowe zaczyna się na przykład w ten sposób: Monografia historyczna jest organizmem, którego kod genetyczny może mieć bardzo zróżnicowaną budowę. Na szczęście w początkach XX wieku historycy pozwalali sobie niekiedy na znaczną literacką swobodę (w zakresie formy), dzięki czemu również współczesny czytelnik może cieszyć się dziełem tak wspaniałym, jakim jest „Prawem i lewem”.
Książkę Łozińskiego można otworzyć na dowolnej, losowo wybranej stronie, by już po chwili zanurzyć się po uszy w świecie przedstawianym tak barwnym, żywym i plastycznym językiem, że nawet wyobraźnia karmiona na co dzień telewizyjną papką bez trudu poradzi sobie z wizualizacją opisywanych osób i wydarzeń. To prawdziwa książka w 3D, dzięki której czytelnik jest stale w centrum wydarzeń rozgrywających się w tempie, jakiego nie powstydziłby się Usain Bolt na olimpiadzie. I choć dzieją się tu rzeczy z pozoru nieprawdopodobne, wszystko jest przecież oparte na faktach. Choć przewraca się kartki, nie słychać szelestu papieru.
Zachwyt mój nie wynika jedynie z tego, jak znakomicie czyta się „Prawem i lewem”. Łoziński – nie tylko literat, ale przede wszystkim historyk – wykonał ogromną pracę proporcjonalną do rozmiarów swej przeszło sześćsetstronicowej książki. Oparł się na przebogatym materiale źródłowym składającym się z rękopisów biblioteki Ossolineum, korespondencji prywatnej, przelicznych kronik i pamiętników, a przede wszystkim ponad czterystu niezachowanych do naszych czasów tomów akt grodzkich z terenów Rusi Czerwonej, z których wyłonił się obraz nakreślony w zacytowanych na początku słowach.
Oczywiście trzeba być świadomym tego, o czym wspomniał również sam autor: dokumenty sądowe zawsze ukazują rzeczywistość w sposób wykrzywiony, z samej swej natury informując jedynie o czynach godnych stryczka i więziennych krat. Na dodatek akta staropolskie przekazują wiadomości na ogół przesadzone, bowiem robią to słowami poszkodowanych, na wszelkie sposoby wyolbrzymiających swą krzywdę. Zatem akapit otwierający książkę to przede wszystkim pierwsze wrażenie z lektury tych materiałów i chociaż uciec się chce z tego świata, od tych czasów i od tych ludzi, wstręt ten jednak łatwo przezwyciężyć, a daleko trudniej byłoby przerwać czytanie. Zaczyna się oswajać z tym światem, poznawać tych ludzi, żyć z nimi poufnie, rozumieć te stosunki, a zrozumiawszy, wiele przebaczyć. Analogicznie „Prawem i lewem” również może z początku szokować, szczególnie osoby nieznające siedemnastowiecznych realiów. Z czasem jednak chyba w każdym czytelniku musi pojawić się także fascynacja i zrozumienie dla odległego i jakże odmiennego świata. Świata, który Polakowi musi wydać się wszakże dziwnie bliski.
Jak dotąd ukazało się siedem wydań „Prawem i lewem” – pierwsze w roku 1903, ostatnie w 2005, nakładem Iskier. Trzeba powiedzieć, że jest to bardzo staranna edycja: zadbano o ładną obwolutę i twardą oprawę, a zastosowany papier, krój pisma czy ilustracja wklejona (a nie nadrukowana) na stronie poprzedzającej kartę tytułową upodabniają całość do publikacji sprzed kilkudziesięciu i więcej lat. Dodatkowo książka została opatrzona nowym wstępem autorstwa prof. Janusza Tazbira, skolacjonowano przytaczane w pracy źródła z ich naukowymi wydaniami, uzupełniono przypisy, zidentyfikowano kilkunastu autorów wierszy cytowanych lecz niepodpisanych przez Łozińskiego, a także dodano słowniczek słów i wyrażeń łacińskich licznie występujących w tekście. Wszystko to sprawia, że najnowsze wydanie „Prawem i lewem” to nie tylko znakomita lektura na nadchodzące jesienne i zimowe wieczory, ale również prawdziwa gratka dla każdego bibliofila.
Artykuły z cyklu Cegła (?) do poduszki publikujemy w każdą drugą środę miesiąca.