Byłem w raju na Nowej Gwinei?
Przyszło nam urodzić się i żyć w kraju tzw. cywilizacji zachodniej. Wymusza to na nas życie w ciągłym napięciu, pełne lęków i niepokojów o to, co przyniesie kolejny dzień. Wymaga to od nas stałej uwagi i śledzenia bieżących wydarzeń, inaczej wypadniemy z obiegu i nie będziemy się do niczego nadawali. Dlatego u wielu ludzi, którzy weszli w dorosłe życie, chwile radości pojawiają rzadko i mijają bardzo szybko. Stąd też coraz bardziej popularne i pożądane stają się wizyty w gabinetach psychiatrów i psychologów. Gdy patrzę na naszą cywilizację, zastanawiam się: co w niej jest takiego cudownego, że staramy się wprowadzić jej zasady na całym świecie?
Podczas tegorocznych wakacji odwiedziłem piękny kraj położony na Pacyfiku: Papuę – Nową Gwineę. Kraj, który posiada praktycznie wszystko, czego potrzeba, żeby nazwać go rajem na ziemi. Tropikalny klimat na wybrzeżu, z krystalicznie czystą wodą i pięknymi rafami koralowymi. To właśnie tu kręcono najnowszą ekranizację Robinsona Crusoe. Wysokie góry z przepięknymi dolinami o dużo chłodniejszym i przyjemniejszym klimacie. Każdy znajdzie tu coś dla siebie.
Ludzie żyją tu dniem dzisiejszym, nie planują dalekiej przyszłości. Panujący tu klimat i bardzo żyzna ziemia, która owocuje przez cały rok, zapewniają Papuasom życie bez lęku o to, co jutro włożą do garnka. Większość miejscowości pozbawiona jest prądu, telefonów i telewizji. Dzięki temu mieszkańcy mają więcej czasu dla siebie. Uwielbiają przesiadywać wieczorami i snuć opowieści: historie przekazywane z pokolenia na pokolenie, ale również te nudne opowiastki o tym, kto gdzie dzisiaj był, co upolował i kogo spotkał. Może to właśnie dlatego tak łatwo spotkać tu uśmiechniętego człowieka i tak łatwo nawiązać z Papuasami kontakt. Zawsze mają czas, żeby zatrzymać się i z tobą porozmawiać – przecież nigdzie im się nie spieszy.
Przemierzając Papuę z przykrością obserwowałem jak zanika tradycja i kultura Papuasów. Pierwsza rzecz, która rzuca się w oczy, to ubiór. Nikt nie chodzi już w tradycyjnych strojach, zakładają je tylko na szczególne okazje lub na festyn kulturowy. Ubierają się w sklepach z australijską używaną odzieżą, sprzedawaną za grosze, które znajdują się w każdej większej miejscowości. Młodzi Papuasi żyjący w większych miastach nie znają już swojego tokplesu (wewnętrzny język plemienia), porozumiewają się tylko urzędowym Tok Pisin i rzadziej angielskim. A przecież język jest bardzo ważnym elementem kultury.
Przez cały czas trwają próby cywilizowania Papui, narzucenia naszych standardów życia. Są one w większości przypadków nieudane. Nic dziwnego, przecież ludzie Ci mają wielopokoleniową tradycję, w którą nijak nie daje się wpisać naszej cywilizacji. Panujący tu system wantok (jedna mowa – ludzie należący do jednego plemienia i mówiący jednym językiem) jest skutecznym hamulcem edukacji i kariery zawodowej. Zgodnie z tym systemem, jeśli znalazłeś dobrą pracę, mieszkasz w dużym mieście, jeśli posiadasz jakieś dobra, założysz swoją firmę, musisz podzielić się wszystkim ze swoimi wantokami. Dlatego co dwa tygodnie, w dniu wypłaty, do miasta zjeżdżają całe wioski, żeby podzielić się pieniędzmi, które zarobił ich wantok. Po co więc się uczyć i szukać dobrej pracy? Po co się rozwijać, skoro przynosi to same problemy? Jeśli ktoś chciałby otworzyć tu jakiś biznes, a nie jest wantokiem, to nie ma szans na jego powodzenie. Chyba, że wżeni się w dane plemię i stanie się dla nich wantokiem. Wówczas jednak musi podporządkować się systemowi i dzielić się zyskami.
Wprowadzenie demokratycznych metod rządzenia również się tu nie sprawdza. Jaki sens mają demokratyczne wybory w kraju, w którym nie ma dokumentów potwierdzających tożsamość, w którym nie prowadzi się rejestracji urodzin i zgonów? Wybory są tu zwykłą manipulacją. System wantok jest dla Papuasów tak naturalny, iż nikogo nie dziwi tu, że syn premiera zostaje ministrem. Kraj bogaty w złoża gazu, złota i ropy naftowej, jakim jest Papua, powinien rozwijać się w szybkim tempie. Niestety, tak nie jest, podatki, które nakłada państwo na wydobycie złota i ropy, znikają nie wiadomo gdzie. Szkoły nie mają pieniędzy na funkcjonowanie, bo pieniądze, które powinny dostać od państwa, znikają gdzieś po drodze. Podobnie szpitale. Uniwersytet w Madang musi utrzymywać się z darowizn firm australijskich. Drogi są tu w takim stanie, że jedyny sensowny transport na duże odległości, to transport lotniczy. Jeśli dołożymy do tego wysoką przestępczość, to zaczyna nam się jawić dość nieciekawy obraz. Nic dziwnego, że większość europejskich biur turystycznych odradza podróże na Papuę.
Europa budowała swoją cywilizację przez wiele wieków. Próba wdrożenia jej w krótkim czasie, w jakimkolwiek kraju o zupełnie odmiennej tradycji i kulturze, z góry skazana jest na niepowodzenie. Mam też wrażenie, że nawet jeśli się to w końcu uda, to ludzie Ci nie będą ani odrobinę szczęśliwsi. Wręcz przeciwnie – będą tęsknić za tymi chwilami beztroski, gdy spędzali całe dnie na pogawędkach i sporach. Czy dla poprawy stanu zdrowia, bezpieczeństwa i standardu życiowego trzeba ich zmieniać w zestresowanych i nieszczęśliwych ludzi “sukcesu”? Czy trzeba niszczyć ich odmienność, dopasowywać do europejskich standardów, a tradycję i kulturę papuaską przenieść do rezerwatu?