Bożydar Rassalski – „Warszawskie dziewczyny, kanały i gołębiarze” – recenzja i ocena
Bożydar Rassalski – „Warszawskie dziewczyny, kanały i gołębiarze” – recenzja i ocena
Autor recenzowanych wspomnień, Stefan Rassalski (rocznik 1910) skończył warszawską Akademię Sztuk Pięknych, zajmował się rysunkiem i drzeworytem, ale w okresie przedwojennym pracował także jako dziennikarz. Jego teściem był fizyk, Józef Wolfke, profesor Politechniki Warszawskiej. Tam w czasie wojny zaangażował się Rassalski w działalność powstającego tajnego laboratorium fotograficznego. Zajmował się wtedy m.in. wykonywaniem mikrofilmów i wyrabianiem fałszywych dokumentów tożsamości dla działaczy Państwa Podziemnego.
Książka zaczyna się katastroficznie, wręcz dantejską wizją: „Warszawa była już piekłem i po spirali schodziła w jego siódmy krąg, na samo dno. Ale o tym nikt jeszcze nie wiedział”. W tych pierwszych dniach powstania autor, jak pewnie wielu mieszkańców tej części miasta, miał poczucie bezpieczeństwa, gdyż nowa sytuacja niosła nadzieję na wolność. W Śródmieściu, w porównaniu z innymi dzielnicami, sytuacja militarna pozwalała dłużej zachowywać optymizm. Rassalski tłumaczy te pozytywne pierwsze odczucia tym, że „jest walka, a nie czekanie na to, czy przyjdą w nocy, czy nie. Można się nawet położyć i spać spokojnie, ponieważ warty czuwają i nikt nie wejdzie bez walki”.
To, co wyróżnia te powstańcze wspomnienia, to fakt, że pisane są przez człowieka, który z racji kalectwa (poruszał się przy pomocy laski) nie brał udziału w bezpośredniej walce, lecz należał do Wojskowej Służby Ochrony Powstania – organizacji mającej pełnić funkcje pomocnicze w przypadku prowadzenia walki zbrojnej. Otrzymujemy więc ciekawą relację z drugiego planu walk – nie walczącego żołnierza, ale też nie cywila. Już w pierwszych dniach powstania został oficjalnym fotoreporterem. Dostał także rozkaz przeprowadzenia, wraz z podwładnymi mu ludźmi, rewizji niemieckich mieszkań, by zdążyć przed szabrownikami zabezpieczyć dokumenty i broń. Jest to jeden z ciekawszych rozdziałów książki, w którym autor opisuje z charakterystycznym sobie poczuciem humoru i dystansu wędrówkę po tych tajemniczych przestrzeniach. A znaleziska były ciekawe. Znalazł tam m.in. bogaty zbiór fotografii dokumentujących sytuację na frontach oraz egzekucje dokonywane przez Niemców. W innym mieszkaniu spotkał Niemca, siedzącego spokojnie przy stole. Z kolei w gabinecie lekarza odkrył zgromadzone w sporej ilości środki medyczne i kartotekę pacjentów (także folksdojczów ze Śródmieścia). Największym zaskoczeniem okazał się jednak niemiecki dom uciech przy ulicy Kruczej – jedyne mieszkanie, w którym nie wisiał portret Hitlera.
Wspomnienia Rassalskiego poprzedza wstęp jego syna. Miał trzy lata, gdy wybuchło powstanie, a dwa miesiące wcześniej zmarła mu matka, więc, jak pisze: „Było nas dwóch: Ojciec i ja”. Obaj razem – bez rozdzielenia przeżyli powstanie. Rassalski zostawiał syna pod opieką różnych ludzi i szedł do pracy, do powstania. Zdarzało się, że żegnał się z nim w jednym miejscu, a witał w innym. Syn w jego wspomnieniach pojawia się w różnych przestrzeniach, choć zazwyczaj przebywa w schronie, tunelu, gdy układa się do snu nie rozumiejąc, co dzieje się wokół. W spokojniejszej chwili bawi się na podwórku. Jeden z tekstów tej książki poświęcony jest właśnie dzieciom, także tym nastoletnim, rwącym się do służby np. jako tak zwane szczury kanałowe i dojrzewającym z dnia na dzień: „piętnastolatki – wobec rodziców krnąbrne, wobec dowódców zdyscyplinowane”. Ten tekst jest autorskim upomnieniem się o pamięć o tych często bezimiennych młodych bohaterach, którym po latach, w 1983 roku, na Podwalu wystawiono pomnik Małego Powstańca (Rassalski zmarł w 1972 roku).
W swoich reportażach, tak jak i na fotografiach, autor próbuje uchwycić człowieka – biernego lub czynnego uczestnika powstania. Czasem tworzy portrety zbiorowe. O warszawskich dziewczynach pisze jako o żywych Nike i zestawia ich dbałość o wygląd z brukiem, kurzem, brudem i smrodem kanałów, którymi musiały się przemieszczać. Poświęca również uwagę jeńcom i folksdojczom, kreśląc interesujący rys psychologiczny zwłaszcza tych drugich i opisując ich relacje z powstańcami.
Rassalski bez wątpienia obdarzony był zmysłem reporterskim i wrażliwością, dzięki której prostym językiem udało mu się oddać radość z pierwszych dni walki oraz rozczarowanie powstańców z powodu straty każdego kawałka miasta, np. po utracie Gmachu Głównego Politechniki. Po upadku Starówki w Śródmieściu pełnym uchodźców panował ponury nastrój: „klęska Starówki jak żadna inna z dotychczasowych, działała na wszystkich deprymująco, nikt bowiem nie miał już złudzeń, że zwiastuje ona klęskę ostateczną”. Ta umiejętność tworzenia krótkiego, ale dosadnego obrazu jest także widoczna w rozdziale poświęconym zdobywaniu gmachu Ambasady Niemieckiej znajdującej się wówczas przy ulicy Piusa XI (dziś to ulica Piękna). Rassalski nie skupia się na bezpośredniej akcji zdobycia tego pałacyku, lecz odtwarza jak przebiegało bardzo skomplikowane rozpoznanie terenu (z użyciem kukieł) i przygotowanie precyzyjnego planu dla ataku powstańców.
Na recenzowaną książkę składają się także powstańcze fotografie, zdjęcia prac plastycznych autora, a także jego opowiadanie Exodus drukowane po wojnie, a bazujące na własnej biografii – powrocie z małym synem do Warszawy oraz fragmenty jego dziennika pisanego dla syna.