Boris Gorbaczewski – „Przez wojenną zawieruchę” – recenzja i ocena
Powiem szczerze, że sięgając po pamiętnikarskie czy wspomnieniowe pozycję z czasów drugiej wojny światowej jestem zawsze pełen obaw. Może być to książka tendencyjna, bezkrytycznie wybielająca jednych i oczerniająca drugich, czy też bałwochwalczo wychwalająca autora. Tym niemniej, każda taka pozycji jest niezmiernie ważna dla każdego historyka i nie tylko. Niezmiernie ważną cegiełkę w tym wielobarwnym zbiorze stanowią nowo wydane pamiętniki weterana Armii Czerwonej, Borisa Gorbaczewskiego, pt. „Przez wojenną zawieruchę. Wojna żołnierza Armii Czerwonej na froncie wschodnim: 1942 – 1945”.
Książka ukazała się nakładem poznańskiego wydawnictwa Rebis, w tej samej szacie graficznej i stylu opracowania graficznego oraz redaktorskiego co książki „Partyzanci Stalina” oraz „Wojna Iwana”. Książka w twardej okładce, na dobrej jakości papierze, z przejrzystą czcionką oraz wkładką z 32 zdjęciami i szkicami. Szkoda iż jest to wkładka, a nie wplecione w tekst zdjęcia, które powinny być raczej integralna częścią tekstu, którego dotyczą.
Już na wstępie należy odnotować kilka plusów. Wspomnienia te są dość świeże: swoją premierę miały w Stanach Zjednoczonych w 2008 roku. To naprawdę świetnie, że coraz częściej nowe światowe pozycje wychodzą w naszym kraju niedługo po swych premierach. Poza tym książka została bardzo dobrze przetłumaczona. Ciekawa jest także perspektywa widzenia wojny, nie z punktu widzenia wysokiego rangą członka sztabu, lecz frontowego kapitana. Poza tym pisze ją archetypowy wróg III Rzeszy: nie dość, że Żyd to jeszcze komunista.
Autor rozpoczyna swoją przygodę w Armii Czerwonej jako kursant szkoły oficerskiej dla artylerzystów. Bardzo ciekawie opisuje właśnie szkołę, w której przygotowywano go do wojny. Czytelnik dowiaduje się, że w szkole uczyli, delikatnie mówiąc, niekompetentni wykładowcy. Bardziej dosadnie można powiedzieć, że było tam pełno idiotów i zwykłych chamów, a program nauczania oparty był na przestarzałych doktrynach wojennych. Oczywiście autor komentuje to wszystko z perspektywy czasu, ponieważ po raz pierwszy miał się o tym przekonać w starciu z Wehrmachtem. Nie zdążył jednak ukończyć kursu, ponieważ cały jego rocznik został wysłany na front w 1942 roku i to w najgorsze możliwe miejsce: pod Rżew. Tam dowodził „naczelny rzeźnik Armii Czerwonej”, marszałek Georgij Żukow. Autor opisuje bezsens ataków ludzkimi falami, bardzo sugestywnie wspomina też o poległych kolegach. Starcia te pochłonęły po stronie radzieckiej około dwóch milionów czerwonoarmistów.
Po krótkim okresie służby w artylerii przeciwpancernej Gorbaczewski został przeniesiony do piechoty, gdzie długość życia „liczyło się w godzinach, nie w dniach”. W czasie pierwszego ataku zostaje ranny, miał szczęście: ocalał jako jedyny z całego oddziału. Po krótkiej rekonwalescencji został dowódcą plutonu, a później kompanii. Poza opisem życia na froncie oraz charakterystyki prowadzonych walk, zarówno pozycyjnych, walk patroli jak i frontalnych starć. Gorbaczewski wskakuje też na ilość dezercji na stronę Niemców, do których uciekł także jego dobry kolega. To ważny wątek, bowiem do tej pory niewielu radzieckich pamiętnikarzy wspominało w ogóle o tym problemie. Dezercje te niosły ze sobą straszne konsekwencje: dowódcy takich żołnierzy i ich komisarze polityczni trafiali do karnych kompanii, co w praktyce równało się wyrokowi śmierci. Opisuję on przypadek jednego z oficerów, dowódców kompanii, który sobie z takim obciążeniem nie poradził i popełnił samobójstwo zanim przyszli po niego oficerowie Smierszu.
Gorbaczewski, poprzez opis bitew, zaciętych walk, przytaczanie ilości zabitych, oraz pisanie o chęci zemsty czerwonoarmistów na swym przeciwniku ukazuje jaką rzezią była ta wojna. To jednak nie wszystko. Autor próbuje ze swoimi kolegami rozmawiać i wpływać na nich. Tłumaczył, że nie każdy wróg jest zły, i wielu z nich nie mało praktycznie żadnego wpływu na otaczający ich świat i wydarzenia polityczne. Ukazuje też mechanizmy państwa sowieckiego, w którym człowiek zupełnie się nie liczył. Wszechobecne były korupcja, chamstwo, degeneracja, pijaństwo i znieczulica. Nawet po wysokich oficerach, którzy– jak by się mogło wydawać – powinni dawać przykład nie można było się spodziewać zbyt wiele. Mało tego, to oni prowokowali część bestialstw swych żołnierzy. Zdolni i mądrzy oficerowie ginęli w tempie wprost proporcjonalnym do ich umiejętności, czyli bardzo szybko: uwidoczniło się to szczególnie w czasie walk na terenie Rzeszy, Polski i Czechosłowacji. Gorbaczewski stara się zresztą na równi pokazywać przykłady jednostkowego oraz zbiorowego bohaterstwa.
Autor zakończył wojnę jako kapitan radzieckich wojsk okupacyjnych na Dolnym Śląsku i pomimo wszystkich okropności wojny zaprzyjaźnił się z Niemcami, którzy jeszcze tam mieszkali, nie raz im pomagając i interweniując w sprawie już nie tylko samych Niemców ale i cywili innych narodowości. Co ciekawe, autor miał możność poznania kilku oficerów, którzy byli potem opiewani w Polsce Ludowej, jak np. generał Stanisław Popławski.
Jest w książce parę przeinaczeń i błędów. Autor przy opisie formacji złożonych z obywateli ZSRR piszę o legionie tureckim, a takiego nie było - był natomiast turkmeński. Pisze również, że Kałmucy byli muzułmanami, myląc się, ponieważ są oni na ogół buddystami. Poza tym pisze, że Kozaków po stronie Wehrmachtu było 250 tys. Tutaj także się myli, bo było ich w sumie ok. 60 tys. żołnierzy plus rodziny i tabory.
Minusy książki nie zmieniają jednak bardzo pozytywnej oceny generalnej. Te wspomnienia czyta się naprawdę dobrze. Muszę przyznać, że od czasu do czasu trzeba było je odłożyć, aby chwilę zastanowić się i pomyśleć. Właśnie takie wspomnienia i pamiętniki cenię najbardziej.
Redakcja: Michał Przeperski