Boomery wyjdą w morze

opublikowano: 2013-06-06, 12:00
wolna licencja
Jedne z najbardziej wyrafinowanych narzędzi zimnej wojny były jeszcze do niedawna zapomnianym reliktem światowego konfliktu. Teraz znowu będą pruć fale.
reklama

Przebieg Zimnej Wojny jest mniej więcej znany każdemu czytelnikowi Histmaga. Rywalizacja przybierała różne formy: walki gospodarczej, zwalczania stref wpływów przeciwnika czy ekspansji kulturowej. Jedną z takich form był również „szantaż atomowy”, znany też jako „równowaga strachu” lub, używając fachowego słownictwa, doktryna Wzajemnie Gwarantowanego Zniszczenia, określana wdzięcznym anglojęzycznym akronimem MAD. Określenie to oznaczało stan, w którym żadna ze stron nie odważy się sama wykonać pierwszego ruchu, w obawie przed odpowiedzią przeciwnika. Innymi słowy, był to pokój bazujący na przeświadczeniu, że nikt nie jest wystarczająco szalony, by wcisnąć legendarny „guzik” i uruchomić proces. Proces, który w efekcie zmieniłby postapokaliptyczne wizje rodem z filmów fantastycznych w rzeczywistość.

Narodziny doktora Strangelove

Peter Sellers jako doktor Strangelove

By móc prowadzić taką politykę, trzeba mieć dwie rzeczy. Po pierwsze głowice jądrowe, o co stosunkowo nietrudno. Dysponując materiałem rozszczepialnym i wystarczająco precyzyjnymi narzędziami bombę atomową można dziś teoretycznie zbudować nawet w garażu. Problemem jest natomiast dostarczenie głowicy na terytorium przeciwnika. Potrzebny jest bowiem odpowiedni nosiciel. Dwa pierwsze, i na nasze szczęście ostatnie, przypadki bojowego zastosowania broni jądrowej miały miejsce dzięki samolotom, ciężkim bombowcom B-29, których 15 specjalnie przystosowano do przenoszenia nowej bomby. Samolot miał jednak pewne poważne wady: łatwo było go zestrzelić, potrzeba było czasu, nim doleciał nad cel, wymagał asysty myśliwców etc. Spróbowano więc innego rozwiązania i rozpoczęto program rozwoju broni rakietowej. Prowadzenie objął w nim początkowo Związek Sowiecki, który mógł się poszczycić wybitnym konstruktorem rakiet, Siergiejem Korolowem. Z jego deski kreślarskiej zszedł projekt pierwszej międzykontynentalnej rakiety balistycznej 8K71, znanej także pod nazwą kodową NATO SS-6 Sapwood. Po raz pierwszy odpalono ją 15 maja 1957 roku, dwa lata później zaś na poligonie w Plesiecku sformowano pierwszą jednostkę rakietową.

Trudne początki

Choć nie wystarczy do tego myśliwiec, międzykontynentalny pocisk balistyczny także da się zestrzelić. Trzeba było więc wynaleźć sposób, który pozwoliłby niepostrzeżenie rozmieścić arsenał atomowy tuż pod drzwiami przeciwnika. Posłużono się bronią specjalnie stworzoną do atakowania w miejscu, gdzie nikt się jej nie spodziewa: okrętami podwodnymi. Idea także nie była nowa. Już w 1943 amerykańska firma Chance Vought, znana między innymi z produkcji myśliwca F4U Corsair, rozpoczęła prace nad systemem SSM-N-8 Regulus. Początku były to jednak bomby latające, zbliżone do niemieckiej V-1 i poruszające się z prędkością poddźwiękową. Wyścig o pierwszą rakietę wystrzeliwaną z okrętu podwodnego ponownie wygrał Związek Sowiecki: 16 września 1955 z pokładu sowieckiego okrętu podwodnego typu 611 o oznaczeniu B-67 odpalono pocisk R-11FM, pierwszy na świecie pocisk balistyczny klasy głębina wodna-ziemia przenoszący głowice jądrowe (akronim angielski: SLBM). Ponieważ pocisk ten był jedynie wersją rozwojową opracowanej przez Korolowa rakiety 8A61, znanej w kodzie NATO jako SS-1 Scud -A, aby go odpalić, okręt musiał się wynurzyć. Na pełen sukces trzeba było poczekać jeszcze pięć lat.

reklama

Śmierć z głębin

20 lipca 1960 roku okręt podwodny SSBN-598, USS George Washington odpalił w położeniu podwodnym rakietę UGM-27 Polaris. Tego dnia świat ujrzała jedna z najbardziej skutecznych broni w arsenałach atomowych: okręt nazywany angielskim terminem boomer Określenie to jest znacznie poręczniejsze niż polska nazwa klasy: „okręt podwodny-nosiciel pocisków balistycznych”. USS George Washington był pierwszym okrętem ten nowej klasy, specjalnie skonstruowanym do przenoszenia konkretnego rodzaju broni. Związek Sowiecki odpowiedział okrętem typu 629, określanym w kodzie NATO jako Golf.

USS George Washington

Przed supermocarstwami otworzyło się nowe pole rywalizacji, a zarazem nowe zagrożenie. Teoretycznie w każdym punkcie morza mógł się teraz czaić atomowy okręt podwodny, przenoszący gotowe do wystrzelenia rakiety z głowicami jądrowymi. W każdej chwili, z każdego miejsca, nawet spod samej linii brzegowej danego kraju, w powietrze mogły wznieść się pociski, czyniąc obronę przeciwrakietową przeciwnika niezdolną do reakcji. Obie strony nie szczędziły więc pieniędzy na systemy zwalczania okrętów podwodnych przeciwnika i zarazem rozwijanie własnych. Apogeum tego wyścigu było zwodowanie przez USA okrętów klasy Ohio, na co Sowieci odpowiedzieli skonstruowaniem klasy największych okrętów podwodnych w historii: okrętów typu 941, zwanych w kodzie NATO Typhoon. W specyfikacjach określano je jako „ciężkie strategiczne krążowniki podwodne”.

reklama

Boomery stały się najdoskonalszym narzędziem atomowego szantażu. Każda jednostka była w służbie właściwie bez przerwy, zmieniała się na niej tyko załoga, której każdy okręt miał dwa komplety: tzw. „niebieski” i „złoty”. Rozmieszczone na całym świecie, przebywające przez długie dnie na podwodnych patrolach, permanentnie gotowe do zadania ciosu lub odpowiedzenia na takowy. Ich powrót do portów był jednym z najwyraźniejszych sygnałów, że dla armii skończyła się Zimna Wojna. Wraz z wycofaniem ich z patroli zakończył się okres, gdy groźba strategicznego ataku jądrowego była znaczącym czynnikiem w prowadzeniu polityki międzynarodowej.

Emerytura dobiegła końca

Flota Federacji Rosyjskiej nie stoi ciągle w portach, tak samo zresztą, jak flota żadnego innego państwa. Jej jednostki patrolują akweny Morza Barentsa, Morza Ochockiego oraz Oceanu Arktycznego. Nie ma w tym niczego niezwykłego, że państwo strzeże bezpieczeństwa swoich wód terytorialnych, dziwniejsze byłoby raczej, gdy tego nie robiło. Tym razem chodzi jednak o coś innego. Jak podała niedawno agencja informacyjna Itar-Tass, powołując się na źródło w rosyjskim Sztabie Generalnym, od przyszłego roku na południowej półkuli pojawią się patrole rosyjskich okrętów podwodnych. I to nie byle jakich.

Okręt Jurij Dołgorukij (fot. Schekinov Alexey Victorovich/wikipedia; Creative Commons Uznanie autorstwa – Na tych samych warunkach 3.0.)

Wiadomo już, iż jednym z nich będzie K-535 Jurij Dołgorukij z 31 Dywizjonu Okrętów Podwodnych, okręt typu 655, znany też jako klasa Borei. Najnowocześniejsza jednostka rosyjskiej floty podwodnej, przyjęta do służby 10 stycznia bieżącego roku. Dwa kolejne, Aleksander Newski i Włodzimierz Monomach, przechodzą aktualnie próby morskie, zaś czwarty, Kniaź Włodzimierz, jest w budowie. W planie jest budowa następnych 6 okrętów klasy Borei, mierzących 170 metrów długości i mających 24 tys. ton wyporności podwodnej olbrzymów, uzbrojonych w sześć wyrzutni torpedowych oraz 16 wyrzutni rakietowych.

reklama

Owe rakiety są oczywiście najważniejsze, jako, że mówimy o okręcie-nosicielu. Będą to najnowocześniejsze aktualnie pociski 3M30, noszące kod NATO SS-NX-32 oraz oznaczenie produkcyjne RSM-56 Buława. Każda osiągająca prędkość 10 tys. m/s i przenosząca po 6 głowic MIRV, każda o mocy 550 kiloton. Przypomnijmy, iż równoważnik trotylowy zrzuconego na Hiroszimę Little Boy’a wynosił 15 kiloton. Rosja ma w służbie 11 boomerów, w większości okrętów typu 667 BDRM (kod NATO Delta IV). Źródło Itar-Tass uzależnia jednak rozpoczęcie patroli od przyjmowania do służby nowych okrętów klasy Borei, co pozwala domniemywać iż to one właśnie zostaną obarczone służbą patrolową.

„Peace through superior firepower!”

Pierwszym i zasadniczym pytaniem jest: po co? O ile sam okręt podwodny już jest bronią ofensywną, to okręt-nosiciel pocisków balistycznych można uznać za ucieleśnienie agresji. Pełni on rolę zawieszonego w powietrzu miecza, który może w każdej chwili opaść. Nawet jeden okręt-nosiciel na danym akwenie jest sam w sobie zarazem dobitnym zaakcentowanie obecności, jak i ciągłą milczącą groźbą, przypomnieniem, że materiał rozszczepialny może być bardziej trwały od pokoju i mieć o wiele większą siłę wyrazu. Taką filozofię potwierdza wprost Igor Korotczenko, szef Ośrodka Analiz Międzynarodowego Handlu Bronią i redaktor naczelny rosyjskiej „Obrony Narodowej”. W wypowiedzi dla Głosu Rosji stwierdził on, iż Musimy zapewnić obecność naszych okrętów rakietowych w tych obszarach, z których w razie zaistnienia takiej potrzeby można wystrzelić międzykontynentalne pociski balistyczne morskiego bazowania. Dzięki temu będziemy mogli zagwarantować strategiczną stabilność na świecie. Itar-Tass także nie owija w bawełnę: Wznowienie patroli atomowych okrętów podwodnych pozwoli wypełnić cele odstraszania strategicznego nie tylko na półkuli północnej, lecz także południowej. W tym kontekście nikogo nie zdziwi opinia byłego szefa Sztabu Floty, admirała Wiktora Krawczenki, który dodał, iż rozmieszczenie rosyjskich rakiet z głowicami jądrowymi na południu jest koniecznością.

Kluczowe jest tutaj sformułowanie „odstraszanie strategiczne”. Oznacza ono, iż zapomniana już nieco doktryna „szantażu atomowego” wbrew pozorom ma się całkiem dobrze, dokładnie na tym polegała bowiem doktryna MAD. Na wzajemnym odstraszaniu się, świeceniu sobie w oczy arsenałem jądrowym i grożeniu, że jeśli zostaniemy zaatakowani, to z pewnością odpowiemy ze zdwojoną siłą. A może nawet nie będziemy musieli być zaatakowani, by posłać w powietrze nasze kilo- i megatony...

reklama

Warto tutaj podkreślić, iż broń jądrowa ma zastosowanie tylko w polityce międzynarodowej lub wojnie jądrowej. Nie nadaje się zaś całkowicie do działań prowadzonych normalnie przez państwa w warunkach pokoju. Zrzucenie kilkuset kiloton na głowę terrorysty lub pirata jest działaniem może i widowiskowym, ale całkowicie absurdalnym. Bronią atomową można szantażować tylko inne państwo. Ale jakie?

Gdyby ekstrapolować doświadczenie z Zimnej Wojny, trzeba by powiedzieć, iż celem są Stany Zjednoczone. Te same, z którymi Federacja Rosyjska prowadzi już trzecie rozmowy START i z których dotychczas wydawała się wywiązywać. Ponieważ rozpalanie na nowo konfliktu Rosja-Ameryka wydaje się mało realne, zdaje się, że jest to raczej element odzyskiwania przez Rosję pozycji supermocarstwa. Oba te procesy nie musi się zresztą wcale wykluczać.

Wszechobecna Rosja

Choć do wszechobecności wiele jeszcze brakuje, Reuters podkreśla, iż Władimir Putin od 13 lat wielokrotnie podejmował działania mające na celu zwiększenie zakresu rosyjskiej obecności militarnej i podniesienia zdolności bojowej armii Federacji. W ciągu ostatnich miesięcy rozpoczęto produkcję korwet rakietowych typu 20385, zainicjowano procedurę modernizacji niszczycieli rakietowych klasy Udałoj i planowane jest wzmocnienie Floty Czarnomorskiej. Ogólnie, do 2016 roku planuje się przyjąć do służby 54 nowe jednostki. Podejmowane są inne działania. Przykładowo, 13 maja podpisano umowę z Wietnamem, na mocy której Federacja Rosyjska zbuduje dla tego państwa sześć okrętów typu 636, czyli należących do zmodernizowanego typu Kilo, bardzo udanych spalinowo-elektrycznych okrętów myśliwskich. Brak jest informacji, co ma za to uzyskać Rosja, aczkolwiek spekuluje się, iż może chodzić o ponowne udostępnienie rosyjskiej flocie bazy marynarki w Cam Rahn. Zazębiałoby się to z rozpoczęciem patroli rosyjskich na akwenach południowej półkuli.

reklama

Zresztą nie tylko tam ma pojawić się rosyjska flota. 16 maja Wall Street Journal informował o planach szerokiego wzmocnienia obecności Federacji w akwenie Morza Śródziemnego. Wysłano tam dwanaście okrętów, mających operować z rosyjskiej bazy w Tartusie. Warto w tym miejscu zaznaczyć, że to też jest pewna nowość. Rosyjskie okręty wycofano z Morza Śródziemnego wraz z końcem Zimnej Wojny, bowiem jedynym celem ich obecności było tworzenie przeciwwagi dla amerykańskiej 6 Floty i podkreślanie sowieckiej obecności wśród przychylnych Moskwie państw Bliskiego Wschodu. Siłą rzeczy baza w Tartusie podupadła i dopiero teraz prowadzone są w niej prace rewitalizacyjne. Zresztą, obecność floty Federacji to niejedyna forma aktywności w tym rejonie podjęta przez Kreml. Znana rosyjska firma Mikojan i Gurewicz zapowiedziała już dostawy nowych myśliwców dla rządu syryjskiego. Działania te już od dawna spotykają się z protestami USA i Izraela, nie podano więc ani ilości, ani rodzaju wysyłanych maszyn. O ile samoloty mogą faktycznie być skuteczne w walce z rebeliantami, o tyle z pewnością inne przeznaczenie mają, np. pociski przeciwokrętowe 3M55 (kod NATO SS-N-26 Strobile) lub zestawy ziemia-powietrze dalekiego zasięgu S-300P (kod NATO SA-10 Grumble).

Potrząsanie atomową szabelką?

Na pewno trochę tak. Jednym z głównych celów broni jądrowej jest szantaż. Jest ona bowiem zbyt ostateczna, by zastosować ją w praktyce i mieć nadzieję, iż następnego dnia świat obudzi się dalej w jednym kawałku. Potrząsanie szabelką, gdy ma ona 96 głowic po 550 kiloton każda, nabiera zupełnie nowego wymiaru. Rosyjskie okręty nie będą walczyć z piractwem lub działać w misjach humanitarnych. Będą pełnić służbę, której zasady w prostej linii wywodzą się z czasów Zimnej Wojny i strona rosyjska nie widzi powodu, by temu zaprzeczać. Putin podejmował już wiele konsekwentnych działań, by odbudować poważnie nadwątloną mocarstwową pozycję Rosji. Tym razem jednak nie jest to akcja, którą można zatuszować tłumaczeniami o zakrojonych na niewielką skalę działaniach regionalnych, stabilizacyjnych lub policyjnych. Tym razem zapowiedziano zastosowanie asa atutowego polityki mocarstwowej. A to oznacza, że Federacja Rosyjska może porzucić pozory i pełnym głosem upomnieć się o swoją pozycję na świecie, z której po przegranej Zimnej Wojnie wygryzły ją Stany Zjednoczone. Do niczego innego okręty klasy Borei się nie nadają.

Historia się nie skończyła, panie Fukuyama.

Felietony publikowane w naszym serwisie zawierają osobiste opinie naszych redaktorów i publicystów. Nie przedstawiają one oficjalnego stanowiska redakcji „Histmag.org”.

Redakcja: Michał Przeperski

reklama
Komentarze
o autorze
Przemysław Mrówka
Absolwent Instytut Historycznego UW, były członek zarządu Koła Naukowego Historyków Wojskowości. Zajmuje się głównie historią wojskowości i drugiej połowy XX wieku, publikował, m. in. w „Gońcu Wolności”, „Uważam Rze Historia” i „Teologii Politycznej”. Były redaktor naczelny portalu Histmag.org. Miłośnik niezdrowego trybu życia.

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone