Bolesław i Emnilda
Ten tekst jest fragmentem książki Ewy Kassali „Czas korony”.
Gdy Bolesław miał lat siedemnaście, z rozkazu ojca poślubił córkę margrabiego Miśni. Wkrótce margrabia zmarł, więc zawarty przez Mieszka układ przestał obowiązywać, młodą żonę odesłano do jej rodziny. Dwa lata później, także z nakazu ojca, Bolesław poślubił Karoldę, córkę księcia Siedmiogrodu. A że księżniczka pochodziła z Bezpremu, syn, który przyszedł na świat z tego związku, otrzymał imię Bezprym. Jednak z powodu zmiany sojuszu Karoldę spotkał podobny los jak poprzedniczkę.
Trzecią żoną Bolesława była Emnilda, córka chrześcijańskiego księcia Dobromira z Połabia.
Ta młódka od zawsze była przygotowywana do bycia dobrą żoną. Matka nauczyła ją, jak zarządzać służkami, doglądać kuchni i ogrodu; potrafiła też, bo robiła to w rodzinnym domu, opiekować się dziećmi, prząść i tkać. Znała na pamięć wszystkie najważniejsze, nawet te najdłuższe kościelne modlitwy i pieśni, bo jak większość szlachetnie urodzonych białogłów rok spędziła w klasztorze. Dwa razy dziennie żarliwie się modliła. Wiedziała też, a jej matka to podkreślała, że w małżeństwie, poza rodzeniem i wychowywaniem dzieci, najważniejsze dla niej będzie zadowalanie męża i przyznawanie mu racji, a jeśli miałaby na jakiś temat odmienne zdanie, powinna wielokrotnie się zastanowić, czy – a jeśli tak, to w jaki sposób i kiedy – podzielić się z nim swoją opinią.
Emnilda była pogodna, zadowolona z życia, miała rumianą, radosną, ładną twarz i krągłe biodra, kołyszące się łagodnie, gdy chodziła. Była niezbyt wysoka, ale proporcjonalnie zbudowana. Proste, ale kosztowne stroje, bo materie pochodziły z dalekich krain, dopełniały całości, wyglądała na księżną i jak księżna się zachowywała, podobała się ludziom. Od początku lubiła być żoną Bolesława, księżną w Krakowie, mąż imponował jej siłą, stanowczością, z lubością patrzyła, jak zarządza ludźmi, jak szybko podejmuje decyzje, zdało się, że przychodziło mu to bez trudu, ale ona od początku dostrzegała, jak długo przed najważniejszymi posunięciami rozmyślał, analizował i radził się innych.
„Dobrze trafiłaś, córko”, powiedziała matka, gdy było już pewne, komu zostanie przeznaczona. „Bądź mądra, a będziesz z nim szczęśliwa, to mężczyzna silny i dzielny, mądry i o giętkim umyśle, ale prosty w sprawach uczuć. Pokochaj go szczerze, a on pokocha ciebie. Bądź mądra, powściągliwa, wyrozumiała, gdy zaś coś się nie spodoba twojemu sercu, zanim to wyrazisz, módl się długo, szczerze i żarliwie, a wszystko się poukłada. Ja z twoim ojcem trwam już dzięki Bogu dwadzieścia lat, urodziłam dziesięcioro dzieci, i jak wiesz, Bogu dziękować, aż sześcioro dożyło dorosłości. Bądź mądra, a sobie poradzisz, gdybyś potrzebowała, pamiętaj, że jestem, doradzę ci we wszystkim”.
Stara piastunka zaś, zanim Emnilda wyjechała na krakowski dwór, śmiejąc się, przypomniała jej, w jaki sposób ogier pokrywa klacz. „Nie raz widziałaś, jak to jest, także u innych zwierząt. U ludzi też widziałaś, prawda, moja duszko?”
Oczywiście, że widziała, i to wiele razy. Podobało jej się, gdy obserwowała, najczęściej z ukrycia, zabawy niektórych służek, wymykających się nocą do stajni lub stodoły na spotkania z ukochanymi. Domyślała się, co to oznacza. Szła wtedy po cichutku z o rok młodszą siostrą i patrzyły przez szpary w ścianach. Później nie mogła zasnąć do rana, wyobrażała sobie, jak to będzie z nią, gdy wreszcie zostanie żoną. Wiedziała, że do tego czasu nie może dotykać swojego gniazda, bo już nawet myślenie o tym byłoby grzechem. Oczywiście, żałując, że to robi, gładziła brzuch i wewnętrzną stronę ud, a zamykając oczy, rozumiejąc, jak straszliwie grzeszy, głaskała i pocierała wejście do miejsca, które najczęściej wcale nienazywane, a jeśli już, to mianowane gniazdem, było, o czym zapewniała ją matka, przeznaczone nawet nie dla niej, lecz dla jej przyszłego męża, i tylko dla niego.
***
– Co zamierzasz, kochany? – zagadnęła miękko i jak zawsze, tak jak nauczyła ją matka, z czułością.
Był późny wieczór. Odziani w stroje do spoczynku, Emnilda i Bolesław siedzieli przed ogniem w ich wspólnej niewielkiej komnacie oddzielającej należące do każdego z nich sypialnie. Grzali dłonie i stopy. Co prawda na początku czerwca zazwyczaj nie dogrzewało się już komnat, tylko łoża, wkładając tam gorące kamienie, jednak przecież daleko było jeszcze do Świętego Jana Chrzciciela, przypadającego dokładnie w dniach, kiedy pagani świętowali noc Kupały. Emnilda śmiała się z kupalnocki, bo wiedziała, że istnieje tylko jeden Bóg, do którego kilka razy dziennie się modliła. Czasami nawet żartowała z nieochrzczonych, ale ostrożnie, bo przecież czuła, że starzy bogowie wciąż mają siłę. Kpiła z wiary, że Perun w czas Kupały ogrzmiewa ziemię, więc można zaczynać się kąpać w otwartych wodach, bo utopce stawały się od tego czasu łagodniejsze, a oznaczało to niezbicie, że na dobre zaczęło się lato. Ufała księżom, którzy mówili, że utopce nie istnieją, zresztą Perun też nie, że w takie rzeczy wierzą tylko ci, którzy nie poznali mocy prawdziwego Światła. Wiedziała też jednak, że do tego momentu, do Kupały, znaczy do Świętego Jana, bo tylko tak można było na dworze nazywać to święto, lepiej nie kąpać się w rzekach i jeziorach, bo utopce… a nuż istniały? A przed Janem, obojętnie czy nazywano ten czas imieniem świętego, czy Kupały, zdarzały się jeszcze zimne noce, jak ta.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Ewy Kassali „Czas korony” bezpośrednio pod tym linkiem!
Książęca para dopiero co wróciła z Poznania, gdzie odbywały się uroczystości pogrzebowe księcia Mieszka. Poza Krakowem byli prawie dwa tygodnie. Pod ich nieobecność najstarszy z dzieci, Mieszko noszący imię po właśnie zmarłym dziadku, i jego dwie młodsze siostry całą trójką zostali pod opieką zarządzającego grodem komesa, troskliwych piastunek i nianiek. Dzieci tęskniły szczególnie za matką, która zwykle była z nimi na co dzień i dla której każde z nich było oczkiem w głowie. Ojciec bywał w grodzie nieczęsto, jego nieobecność była więc dla dzieci oczywista. Gdy maluchy ujrzały rodziców razem, radosnym przywitaniom nie było końca. A że i spraw, w których była niezbędna decyzja księcia i księżnej, każdego z nich oddzielnie, nagromadziło się sporo, po powrocie z podróży małżonkowie, oboje przez cały dzień bardzo zajęci, spotkali się i mieli czas na rozmowę dopiero późnym wieczorem.
Byli zmęczeni. Emnilda poprosiła o dorzucenie do ognia, podanie grzanego miodu z wyciszającymi ziołami i odprawiła służki.
– Co zamierzasz, kochany? – zapytała ponownie, gdy uznała, że Bolesław milczy zbyt długo.
Zmarł mu ojciec, więc jego myśli na pewno wędrowały daleko, może nie usłyszał pytania albo mimo otwartych, wpatrzonych w ogień oczu po prostu przysypiał?
– Sytuacja nie jest prosta – odpowiedział, a więc ją słyszał. – Zresztą kiedy bywa prosta?
Nie byli długo małżonkami, on miał lat dwadzieścia pięć, ona dwadzieścia dwa, Bolesław często walczył, więc nie spotykali się często, ale stanowili zgodne stadło. Emnilda, nauczona doświadczeniem, wiedziała, że nawet kiedy mówił powoli, a może szczególnie w takich chwilach, nie należało się dopytywać ani mu przerywać.
– Ziemiami moich ojców rządzi teraz Oda…
Bolesław lubił przy Emnildzie, ale tylko przy niej, głośno porządkować myśli. Mówił, jakby tłumaczył sprawy komuś, kto nie znał sytuacji, ale pomagało mu to spojrzeć na zdarzenia z innej perspektywy. Układał, podliczał, ustawiał, starając się zachować proporcje ważności i odpowiedni dystans.
– Mam rodzoną siostrę Świętosławę królującą na północy i dwóch przyrodnich braci, synów Ody, którym ojciec wyznaczył rozległe dziedziny. Są jeszcze podrostkami, więc Oda będzie regens, dopóki nie przekaże im władzy. Do tego czasu zrobi wszystko, by nasza kraina stała się częścią cesarstwa, nie może być inaczej, jest przecież córką Dytryka, niech mu ziemia lekką będzie, który wszystkich z naszej nacji, z moim ojcem na czele, requiescat in pace, nazywał psami. Wychowała synów w kulcie cesarstwa i co tu dużo mówić, zawsze ciążyła w tamtą stronę. Obojętnie, który z nich przejąłby kiedyś władzę, jeśli jej nie udałoby się przeprowadzić tego, co niechybnie zamierza, oni uczynią wszystko, byśmy stali się częścią Niemiec. Ale, też to chyba czujesz – spojrzał na żonę, by się upewnić, że myśli tak jak on – nasza kraina nie byłaby wtedy niezależna i samostanowiąca, a stałaby się wschodnimi rubieżami imperium. Tego chce Oda, zawsze tego chciała. A ja… ja nigdy na to nie pozwolę!
Bolesław zacisnął dłoń na kielichu.
– Och! – Emnilda przeraziła się, że delikatne szkło, mimo iż oprawione w grube, chroniące je srebro, zaraz pęknie i skaleczy jego dłoń.
Wstała, łagodnie odebrała mężowi naczynie, odstawiła i uklękła przed nim, z czułością się uśmiechając.
– Kochany, jesteś najwspanialszym władcą, jakiego można sobie wyobrazić – mówiła, głaszcząc jego dłoń. – Bóg cię wspiera, zawsze wiesz, co robić. A Oda? – Zastanowiła się. – Oda jest, owszem, córką cesarstwa, ale przede wszystkim matką, zrobi wszystko dla synów, tylko oni jej zostali. Pamiętasz, niegdyś twój ojciec, wielki Mieszko, wysłał pukiel twoich włosów, a potem zawierzył krainę ojcu świętemu z Rzymu – wspomniała to, o czym wiedzieli wszyscy w krakowskim palatium. – Dobrze uczynił, bo jak oboje wiemy, wszystko jest w rękach Boga i to Bóg decyduje, jak toczą się ludzkie sprawy. Zawsze tak jest i tak będzie teraz.
Przeżegnała się, Bolesław również.
– Masz rację, że Oda patrzy w stronę cesarstwa – mówiła dalej Emnilda. – I ja sądzę, że gdyby władcą został któryś z jej synów, złożyłby Ottonowi dar w postaci naszej krainy, a cesarz byłby tym zachwycony! Masz też rację, że może się tak stać szybciej, niż myślimy, bo przecież Oda nie ma tu wielu stronników, a musi jakoś zabezpieczyć siebie i synów. I na pewno obawia się ciebie, jesteś wspaniałym wodzem, doskonale zarządzasz Krakowem i całą krainą, poza tym jesteś pierworodnym Mieszka. Boi się, że będziesz chciał odebrać jej władzę, może poprosi cesarza o ochronę? A on ją da. A może nawet już go poprosiła?
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Ewy Kassali „Czas korony” bezpośrednio pod tym linkiem!
Bolesław pogłaskał Emnildę po głowie. Lubił jej włosy, gdy ich dotykał, czuł, że dodają mu mocy, a ich miękkość i zapach w przedziwny sposób go koiły. Nie wiedział, nie potrzebował wiedzieć, że myła je w źródlanej wodzie i płukała wywarem z rumianku, ale czuł ich cudowną woń i doceniał, że są delikatniejsze niż jedwabie z dalekich krain.
– Ojciec był dumny, że ma żonę z takiego rodu – mówił, patrząc w ogień. – Jednak pod koniec życia, a może wcześniej, kto go wie? zaczął rozumieć, z czym może się to wiązać w przyszłości.
– Przyszłość właśnie nadeszła. – Emnilda pocałowała jego dłoń, wróciła na krzesło, włożyła skórzane, miękkie, wykładane baranim kożuszkiem trzewiki, których używała tylko wieczorami w swojej komnacie. – Władasz Krakowem, domine. Od czasu, gdy tu jesteś, uczyniłeś z niego potężniejszy i bogatszy gród, niż był kiedykolwiek. Dobrze mi tu, nasze dzieci też kochają to miejsce, ale, ukochany, cokolwiek postanowisz, wiedz, że będę cię wspierać we wszystkim i pójdę za tobą na koniec świata. Także do Poznania i Gniezna, na Ostrów Lednicki czy do Giecza, gdzie rozkażesz.
– Nawet tam? – Uśmiechnął się, zawsze rozczulała go jej miękkość i oddanie, przypominała mu matkę, którą ze wszystkich kobiet na świecie kochał najbardziej.
– Z tobą wszędzie, Bolko.
Lubił, gdy zwracała się do niego domine, a gdy tytułowała go Bolkiem, tak jak czyniła to jego matka, wzruszał się, nie dając tego po sobie poznać, bo był przekonany, że władca w żadnej sytuacji, nawet przy żonie, nie powinien pokazywać słabości, a wzruszenie według niego byłoby jej oznaką. Odchrząknął więc tylko i poprawił się na krześle.
– Obserwowałaś w Poznaniu Odylena i Przybywoja?
Domyślała się, co chciał powiedzieć. Lubiła przyglądać się ludziom, ich twarzom i gestom, szczególnie kiedy myśleli, że nikt nie patrzy. Zachowania mówiły często więcej niż słowa. Tak było też w przypadku Przybywoja i Odylena.
Ci dwaj dobrze urodzeni młodzieńcy, niewiele starsi od Bolesława, synowie komesów, towarzyszyli mu od najmłodszych lat. Byli z nim na cesarskim dworze, gdzie jako chłopiec oficjalnie był gościem cesarza, a w praktyce zakładnikiem. Rosnący wówczas w siłę Mieszko na prośbę, a w zasadzie na rozkaz cesarza, był zmuszony wysłać tam syna jako gwaranta pokoju na Połabiu, które podlegało imperium. Odylen i Przybywoj byli wówczas z nim. Przez kolejne lata miał w nich zaufanych towarzyszy i mógł liczyć na ich wsparcie w dobrych i złych chwilach, walczyli u jego boku, a gdy zwyciężał, świętowali i bawili się razem z nim jak bracia. Uważał ich za najwierniejszych przyjaciół. Emnilda znała ich obu.
– Odylen i Przybywoj coś knują.
– Kto zna ich lepiej niż ty, domine?
– Knują, jestem tego pewny. Coś się dzieje, chyba dogadują się z Odą.
– Z Odą?
– Zawsze podziwiali cesarstwo.
– To chyba nic dziwnego, cesarstwo potrafi zachwycić każdego, ale może to jeszcze nie znaczy, że spiskują?
– W Poznaniu Odylen nie patrzył mi w oczy jak zawsze, a Przybywoj starał się mnie omijać. Kazałem ich śledzić, moi ludzie nie odstępowali ich na krok.
– I?
– Nic, byli czujni. Myślałem, że złapię ich może na jakimś nocnym, tajnym spotkaniu z Odą albo z którymś z jej księży, ale nie, obaj się pilnowali. Moi nadal nie spuszczają ich z oczu, prędzej czy później się zdradzą, jeśli knują, dowiem się. Wolałbym się mylić, ale jeśli mam rację, marny ich los!
– Jeśli czujesz, że coś się dzieje, na pewno masz rację.
Emnilda przypomniała sobie ukradkowe spojrzenia, które Odylen rzucał w stronę Ody, niby nic, ale po tym, co powiedział Bolesław, pomyślała, że mogło to wiele znaczyć, tym bardziej że uchwyciła też coś w rodzaju zmieszania, gdy Przybywoj dostrzegł, że to zauważyła. Nic takiego, drobne gesty, spuszczony wzrok, zbyt szybko odwrócone oczy, a mówiły tak wiele. Wtedy pomyślała, że może Odę i Odylena łączy coś szczególnego, jednak miała na myśli więź innego rodzaju. Teraz poczuła, zrozumiała, że Bolesław mógł mieć rację, oni po prostu coś razem knuli. Pogłaskała dłoń męża.
Przepalone szczapy, przewracając się, wzniecały iskry.