Bolesław Miciński – „Pisma” – recenzja i ocena
W ciągu swojego, niestety krótkiego, życia Bolesław Miciński (1911-1943) opublikował jedynie dwie książki: debiutancki tomik wierszy Chleb w Gietsemane (1933) oraz książkę eseistyczną Podróże do piekieł (1937). Pisywał także do międzywojennych periodyków literackich i kulturalnych (m.in. „Zet”, „Prosto z mostu”, „Verbum”, „Pion”) oraz, już po wybuchu wojny, do pism emigracyjnych („Wiadomości polskie, polityczne i literackie”, „Orzeł Biały”, „Nowa Polska”). Rękopis szykowanej do druku drugiej książki eseistycznej spłonął w Warszawie. Mimo tak skromnego ilościowo dorobku należy uznać Micińskiego za autora klasycznego – jednego z mistrzów polskiego eseju. I tutaj dotykamy paradoksu: klasyk był po wojnie obecny na rynku czytelniczym zaledwie kilka razy (1947 – emigracyjne wydanie kilku esejów, 1970 – w miarę pełna edycja pism, 1994 – wybór esejów oraz 1995 – listy). Teksty wznawiane tak rzadko siłą rzeczy stają się typową lekturą biblioteczną, po którą sięgają prawie wyłącznie studenci (głównie dzięki sylabusom, listom lektur egzaminacyjnych, itp.), doktoranci, naukowcy. To zresztą zjawisko szersze – brak w miarę regularnych wznowień dzieł wielu z polskich klasyków skutkuje nadwątleniem ciągłości intelektualnych tradycji.
Na szczęście, staraniem „Więzi”, udało się choć częściowo uzupełnić wspomnianą lukę. Ukazało się bowiem pierwsze kompletne wydanie pism Micińskiego w opracowaniu Pawła Kądzieli. Wydawca zdecydował się podzielić materiał na dwa tomy. W pierwszym wydrukowano eseje (w tym najbardziej znane Podróże do piekieł, Portret Kanta, Dyliżans filozoficzny), a w drugim – dorobek publicystyczny Micińskiego podzielony na kilka bloków tematycznych (Estetyka, Teatr, Krytyka [literacka], Filozofia, Aneks). Znakomita większość tekstów była już publikowana, ale nigdy w tak pełnym układzie. Redaktor Pism zapowiada też przygotowanie nowej edycji listów autora Podróży do piekieł.
Pisma wydano w naprawdę ładny, elegancki sposób, który przywołuje na myśl rozwiązania typograficzne popularne kilkadziesiąt la temu. Nie jest to niestety wydanie krytyczne, ale redaktor pamiętał o zamieszczeniu not o tekstach, noty wydawniczej oraz krótkiego biogramu autora.
Nie sposób nie zauważyć, nawet przy pobieżnej, wyrywkowej lekturze czy zgoła dokładnym przejrzeniu obu tomów, że Pisma to dzieło nieprzeciętnego erudyty mistrzowsko poruszającego się pomiędzy problematyką filozoficzną, literacką, muzyczną, socjologiczną czy historyczną. Miciński wręcz olśniewa swoją kulturą intelektualną. Był on intelektualistą o typowo klasycznej formacji – szczególną miłością darzył arcydzieła literatury greckiej i łacińskiej. Warto przy tym podkreślić, że udało mu się uniknąć pozy nudnego antykwariusza, który, zapatrzony w piękno łacińskiej składni, odwraca się plecami do współczesności. Przeciwnie, Miciński wspaniale wykorzystywał wielkie teksty przeszłości jako komentarz do czasów mu współczesnych (chociażby w gorzkim tekście o faszystowskich Włoszech Odpowiedź na list Francesco obywatela rzymskiego, 1940). W jego przypadku tezy o uniwersalności Iliady czy Eneidy nie były tylko czczymi frazesami.
Miciński odważnie sięgał także do dorobku myśli nowoczesnej. Wystarczy przywołać dwóch szczególnie ważnych dla niego autorów: Sigmunda Freuda oraz Georga Simmla. Bardziej bowiem niż autorami klasycznymi czy estetyką (z tego działu filozofii miał pisać pracę doktorską) interesował się człowiekiem. Eseistyka Micińskiego to teksty par excellence humanistyczne – w ich centrum zawsze znajduje się człowiek jako jednostka zmagająca się zarówno z odwiecznymi problemami metafizycznymi oraz antropologicznymi, jak i z duchem konkretnych epok. To drugie ujęcie wprowadza już problematykę sensu stricto historyczną.
Autor Podróży do piekieł powracał często do prób interpretacji nowoczesności. Spoglądał na nią jako aksjolog (Pisma to mocny moim zdaniem dowód na to, że podział aksjologii na etykę i estetykę razi akademicką sztucznością); interesowała go, jeśli można się tak wyrazić, kondycja wartości. Diagnozował głęboki kryzys Zachodu. Przyczyn przyzwolenia na totalitaryzm i wybuch wojny dopatrywał się w moralnym skarleniu społeczeństw europejskich. W Uwagach o polityce (1940-1942) krytykował chociażby międzywojenny infantylizm cechujący się przede wszystkim zdominowaniem kultury przez lęk przed śmiercią. Twierdził, że okropieństwa wojny to cena, jaką trzeba płacić za dobrowolne zrzeczenie się heroizmu. Zasadniczy konflikt swojej epoki upatrywał w zderzeniu pesymistycznej wizji człowieka, która w konsekwencji prowadzi do totalitarnej dominacji zbiorowości (słabą jednostkę należy wzmocnić mocną wspólnotą), z „optymistyczną oceną jednostki” (O nienawiści, okrucieństwie i abstrakcji, 1940). Wojna staje się zatem w tym ujęciu sporem o definicję człowieka i, szerzej, całego obrazu świata. Dlatego pewnie Miciński nie lekceważył moralnego wymiaru walki z nazistowskimi Niemcami: „warto nienawidzić i cierpieć, aby zasłużyć sobie na szacunek w oczach własnych. I nie tylko naszych, ale i w oczach tych, którym chcemy przekazać wartość życia godną człowieka – nie niewolnika” (zakończenie Myśli o wojnie, 1940-1942).
Zwracam szczególną uwagę na późne, pisane wobec moralnej grozy wojny, teksty Micińskiego, ponieważ wydają mi się one najbardziej interesujące z punktu widzenia historyka. Pisma umożliwiają jednak wiele ścieżek lektury i otwierają na rozmaite zagadnienia. Zwłaszcza, że zebrano w nich teksty dość zróżnicowane: długie erudycyjne eseje (Podróże do piekieł z 1937), krótsze szkice (Widok na Grenoble, 1938), artykuły recenzyjne (wśród nich jedyne opublikowane wówczas w polskiej prasie omówienie O Czystej Formie S.I. Witkiewicza), fragmenty intymnego dziennika (Z notatnika, 1941-1942). Jedno jest pewne – trzeba Micińskiego czytać. Jego eseje oraz krótsze teksty publicystyczne to ważny fragment intelektualnej historii polskich lat trzydziestych i czterdziestych i polskiego piśmiennictwa w ogóle.
Jest jeszcze jedna niebagatelna korzyść z lektury Pism – przyjemność obcowania z naprawdę pięknymi tekstami. Na dowód losowo wybrany przeze mnie fragment: „A on [Immanuel Kant] zagłębiony w fotelu patrzy na ruiny zamku królewieckiego, na smukłe topole, na bezładne obłoki: wie, że gasną światła, że rozsypują się ruiny królewieckiego zamku i schną topole – wie, że zostały tylko jego dłonie pomnożone przez dłonie tych, którzy przewracają stronice Krytyki czystego rozumu. Suche, starcze dłonie zasłaniają świat zieloną jedwabną firanką, zawieszoną nad oknem skromnego gabinetu” (zakończenie Portretu Kanta, 1941).
Redakcja: Michał Przeperski