„Bóg jest! A więc niech umrze ateista”. Polak skazany na śmierć za ateizm
Człowiek jest twórcą Boga, a Bóg jest tworem i dziełem człowieka. Tak więc to ludzie są twórcami i stwórcami Boga, a Bóg nie jest bytem rzeczywistym, lecz bytem istniejącym tylko w umyśle, a przy tym bytem chimerycznym, bo Bóg i chimera są tym samym.
Tak pisał Kazimierz Łyszczyński w swoim głośnym traktacie „O nieistnieniu Boga” (łac. De non existentia Dei). Słowa te musiały wydawać się wielu osobom zaskakujące jak na byłego członka zakonu jezuitów. Okazały się też zbyt odważne. Choć szczególnie nie obnosił się z poglądami, pewnego razu niefortunnie zdradził się ze swoim ateizmem. Źródłem nieporozumień był – jak to często bywa – konflikt o pieniądze.
Katolicyzm wyznacznikiem polskości
Młodość Kazimierza Łyszczyńskiego przypadła na burzliwe lata w dziejach Rzeczpospolitej. Urodził się w 1634 roku w rodzinie szlachty zasłużonej w XVII-wiecznych wojnach – a tych było wiele. Najazd z jednej strony protestanckiej Szwecji, z drugiej zaś prawosławnej Moskwy sprawił, że polskość często utożsamiano wówczas z katolicyzmem. A wychowanie młodych w duchu katolickich wartości owocowało licznymi powołaniami do stanu duchownego. Tak też potoczyły się losy Łyszczyńskiego.
Wstąpił do zakonu jezuitów i podjął studia z zakresu filozofii i teologii. Niedługo pozostał jednak duchownym – po ośmiu latach, w 1666 roku, zdecydował się wystąpić z zakonu i zaangażować w działalność samorządową. Do końca nie wiadomo, co leżało u podstaw jego decyzji – czy skłoniło go do tego poznanie instytucji Kościoła od środka, czy zetknięcie się z poglądami ateistów, takich jak choćby włoski filozof Lucilio Vanini. Faktem jest, że odchodząc z zakonu, zerwał nie tylko ze stanem duchownym, ale i z wiarą – i to dosłownie. Biskup łucki Jan Stanisław Witwicki nałożył na niego ekskomunikę za próbę wydania córki za bliskiego krewnego.
Łyszczyński postanowił więc skoncentrować się na karierze politycznej. W 1669 roku objął podstolstwo mielnickie, w 1682 roku został wybrany przez szlachtę na podsędka powiatu brzeskiego. Przy tym wszystkim cieszył się uznaniem samego króla Jana III Sobieskiego. Ten, mianując go na ostatnie ze stanowisk, wychwalał jego służbę w wojsku koronnym w chorągwi Jana Sapiehy oraz udział w odpieraniu najazdu szwedzkiego czy moskiewskiego. Wydawało się, że kariera stoi przed byłym jezuitą otworem i tak by zapewne było, gdyby nie… konflikt z sąsiadem.
Niewygodne poglądy
Mniej więcej od 1674 roku Łyszczyński w tajemnicy pisał swoje dzieło „De non existentia Dei” („O nieistnieniu Boga”). Z treści oskarżenia, w którym przytaczano fragmenty tego traktatu, można wywnioskować, że były jezuita poddał w nim krytycznej analizie dzieła różnych autorów podważających wiarę w istnienie Boga. Starał się udowodnić, że Boga rzeczywiście nie ma, odwołując się do logiki i niezmienności praw przyrody.
W ostrych słowach opisał również działalność katolickich duchownych. Stwierdził, że przypisują Bogu „atrybuty i określenia przeczące sobie” oraz że oszukują ludzi, wykorzystując ich wiarę.
Prosty lud oszukiwany jest przez mądrzejszych wymysłem wiary w Boga na swoje uciemiężenie; tego samego uciemiężenia broni jednak lud, w taki sposób, że gdyby mędrcy chcieli prawdą wyzwolić lud z tego uciemiężenia, zostaliby zdławieni przez sam lud – napisał.
Przekonywał też, że religia jest niczym innym, jak wymysłem człowieka niedającym się w żaden logiczny sposób wytłumaczyć.
Religia została ustanowiona przez ludzi bez religii, aby ich czczono, chociaż Boga nie ma. Pobożność została wprowadzona przez bezbożnych. Lęk przed Bogiem jest rozpowszechniany przez nielękających się, w tym celu, żeby się ich lękano. Wiara zwana boską jest wymysłem ludzkim. Doktryna bądź to logiczna, bądź filozoficzna, która się pyszni tym, że uczy prawdy o Bogu, jest fałszywa, a przeciwnie, ta, którą potępiono jako fałszywą, jest najprawdziwsza – napisał.
Swój liczący 265 esej zakończył stwierdzeniem: „Ergo non est Deus” („A zatem Boga nie ma”).
Wysoka cena ateizmu
Łyszczyński nie zamierzał publikować swojego eseju – pisał w zasadzie do szuflady. Musiał jednak o nim mówić, inaczej jego sąsiad nic by o tym nie wiedział. A taką wiedzę nabył i postanowił ją wykorzystać.
Jak to często bywa, poszło o pieniądze. Jan Kazimierz Brzoska zaciągnął u Łyszczyńskiego dług i nieszczególnie spieszył się z jego spłatą. Liczył na to, że jak uda mu się znaleźć coś, czym mógłby szantażować wierzyciela, ten w końcu ulegnie i daruje mu pożyczkę. Potoczyło się jednak inaczej. Z racji tego, że Łyszczyński ani myślał odpuścić Brzosce zapłatę, ten zakradł się do jego domu i wykradł rękopis, który bym niczym innym, jak wielkim manifestem ateistycznym. Następnie przekazał go biskupowi, a ten wtrącił byłego jezuitę do więzienia. Choć odbyło się to z pogwałceniem jego nietykalności osobistej, nikt na to nie zważał.
15 lutego 1689 roku rozpoczął się jego proces przed Komisją Sejmową na Sejmie Nadzwyczajnym w Warszawie. Choć sprawy nie rozpatrywał sąd kościelny, dla Łyszczyńskiego nie była to wielka różnica – w składzie komisji sejmowej znaleźli się bowiem biskupi będący senatorami. Usłyszał szereg zarzutów – oskarżano go o ataki na Boga, o nieprzestrzeganie zakazu małżeństw między osobami spokrewnionymi czy o uznawanie tychże związków za związki czysto cywilne.
Łyszczyński próbował się bronić. Przekonywał, że tak naprawdę nie jest ateistą i że zamierzał rozwinąć swój esej i w dalszej jego części obalić wszystkie argumenty przeczące istnieniu Boga. Zaproponował nawet, że da się zamknąć w zakonie i to uczyni. Oskarżyciele nie uwierzyli jednak w jego wyjaśnienia – dużo bardziej przemówił do nich zwrot „my, ateiści”, którego użył w swoim eseju.
Choć obrońca Łyszczńyskiego robił wszystko, by go uratować, nie udało mu się tego dokonać. Ten, widząc, że już nic nie wskóra, poprosił jedynie Jana III Sobieskiego o zmianę wyroku – ze spalenia na stosie na ścięcie. Król się zgodził. Wyrok został poprzedzony wymyślnymi torturami – w ich ramach m.in. wyrwano skazanemu język głoszący „bluźnierstwa” oraz odcięto rękę, która je zapisała.
Wyrok wykonano 30 marca 1689 roku na rynku w Warszawie. Po egzekucji wywieziono zwłoki Łysczyńskiego za miasto i tam je spalono.
Potwór, został pochłonięty przez płomienie, które miały przebłagać Boga, jeżeli w ogóle za takie bezeceństwa można Boga przebłagać
– napisał biskup Andrzej Chryzostom Załuski.
Ogień pochłonął także dzieło Łyszczyńskiego – historycy uznają je dziś za pierwszy polski traktat filozoficzny przedstawiający religię z perspektywy ateisty. Choć nigdy nie został on opublikowany, za jego sprawą Łyszczyński wyprzedził o kilkadziesiąt lat Jana Mesliera, którego „Testament” powszechnie uważany jest za pierwszą książkę ateistyczną w Europie od czasów antyku.
Po Łyszczyńskim pozostała tylko pamięć. Część jego majątku – zgodnie z wyrokiem sądu – trafiła do skarbu państwa. Częścią został zaś obdarowany donosiciel Brzoska.
Polecamy e-book Łukasza Ścisłowicza pt. „Pastuch panem Rzymu”:
Źródła:
- Kazimierz Łyszczyński. Pierwszy polski ateista, [dostęp: 30.05.2024 r.]
- Kochan J., De non existentia Dei. Czyli o nieistnieniu Boga, Wydawnictwo Naukowe Scholar, 2015 r.
- Rusław-Nowicki A., Kazimierz Łyszczyński 1634-1689, [dostęp: 30.05.2024 r.]
- Skórska-Jarmusz A., Zbrodnia i kara w świetle wybranych listów i pamiętników drugiej połowy XVII stulecia, „Annales Academiae Paedagogicae Cracoviensis. Studia Historica II”, 17, 2003.