Błąd Ziemkiewicza, czyli Polska wobec Sowietów w dwudziestoleciu
Krótki felieton Ziemkiewicza miał być próbą ukazania istnienia pewnej silnej analogii między wzorcami zachowań w II RP i tymi dzisiejszymi. Autor przekonuje, że przed 1939 rokiem polska opinia publiczna – z inteligencją i rządem na czele – zupełnie nie zauważała zagrożenia ze strony Związku Radzieckiego i nie myślała o możliwej agresji ze wschodu. Zdaniem Ziemkiewicza wszelkiego rodzaju próby zwrócenia uwagi na wrogie zamiary Stalina wobec Polski karano „chłostą śmiechu”. Co łudząco przypomina dzisiejszy ostracyzm wobec podających w wątpliwość raport MAK. Nie wiem, jak poważnie autor traktował tę paralelę, ale wydaje mi się że uderzył w apokaliptyczny ton: patrzcie, oni zignorowali Rosjan i zginęli, nie róbmy czegoś podobnego!
Publicystyka z oczywistych względów opiera się na uproszczeniach i generalizacjach, taka jest jej natura. Problem pojawia się wtedy, kiedy przedstawia się zupełnie nieprawdziwe informacje jako fakty i wyciąga z nich na dodatek bardzo poważne wnioski. Konsekwencje mogą być bardzo poważne.
Już na początku Ziemkiewicz przedstawia główny przedmiot swojego zainteresowania: „zupełnie zapomniany, ale wart zanalizowania temat – kompletne oślepienie międzywojennej opinii publicznej, zwłaszcza tej inteligenckiej, na zagrożenie ze Wschodu”. Jego zdaniem zarówno inteligencja, opinia publiczna, jak i rządzący, zupełnie ignorowali istnienie zagrożenia ze strony ZSRR, uwielbiając Kraj Rad w równym stopniu, w jakim sympatyzowała z nim znaczna część świata kultury na Zachodzie. Publicysta utrzymuje też, że zjawisko to nie został nigdy opisane, głównie z powodu strachu przed etykietą „zoologicznego antykomunisty”. Prac historycznych na temat zafascynowania elit II RP komunizmem nie ma rzeczywiście za dużo, jednak nie zostało ono pominięte głuchym milczeniem, jak głosi Ziemkiewicz. Wystarczy wymienić książkę Marci Shore Kawior i Popiół. Życie i śmierć pokolenia oczarowanych i rozczarowanych marksizmem.
„Salon” z Małej Ziemiańskiej?
Ziemkiewiczowska wizja międzywojennej Polski jest, delikatnie mówiąc, bardzo niesprawiedliwa. Główne skrzypce w formowaniu opinii publicznej odgrywa w jego ujęciu grupa artystów Skamandra, spośród których żaden nie pozwolił na krytykę Stalina. Społeczeństwo niczym potulne owieczki podąża za ich wyrokami, a rząd – tak jak w poemacie Tuwima – umawia się na kolejne bale.
Nie od dzisiaj wiadomo, że Rafał Ziemkiewicz nie lubi salonu, czyli środowiska artystów, literatów i polityków o przekonaniach liberalno-lewicowych. Złośliwi uważają wręcz, że cierpi on na manię na tym punkcie i wszędzie by szukał jakiegoś salonu. Teraz najwyraźniej znalazł go wśród intelektualistów ze „Skamandra”. Być może zaważył tu fakt, iż gros twórców wspierających po wojnie władzę ludową wywodziło się właśnie z tego środowiska. Takie uproszczenie jest jednak groźne. Jednym z większych błędów w badaniu historii jest przykładanie dzisiejszej miary do zdarzeń minionych. „Mała Ziemiańska” nie była przedwojennym „salonem” w rozumieniu Rafała Ziemkiewicza; nie siedziała tam żadna grupa dyktującą szaremu człowiekowi, co powinien myśleć.
Skamandryci byli środowiskiem licznym i wyraźnie zróżnicowanym. Z zasady przesiadywali nad kawą i faworkami w „Małej Ziemiańskiej”, snując niekończące się debaty intelektualno-polityczno-filozoficzne. Do zacnego grona bywalców należeli między innymi Julian Tuwim i Tadeusz Peiper, ale też Jan Lechoń oraz Antoni Słonimski. Nie można zapomnieć, że na orbicie tego środowiska znajdywały się też takie postacie jak Franc Fiszer oraz Stanisław Ignacy Witkiewicz. Poglądy poszczególnych Skamandrytów bardzo się od siebie różniły. Sprowadzanie ich przekonań do tych wyznawanych przez jednego czy dwóch członków grupy wykrzywia rzeczywistość.
Nie da się zaprzeczyć, że wielu poetów, pisarzy i twórców szeroko pojętej kultury w II RP uległo sowieckiej propagandzie, roztaczającej wizję kraju wiecznej szczęśliwości. Na wycieczki po Kraju Rad jeździli intelektualiści z całej Europy, wystarczy wymienić Bertranda Russella (który po siedmiu dniach pobytu w sowieckiej Rosji stał się zresztą zaciekłym antykomunistą) oraz Ludwika Wittgensteina (który był stały w swoim zafascynowaniu). Francuzi (między innymi Jean-Paul Sartre) wierzyli w cud stalinizmu i temu podobne bajki aż do tajnego referatu Chruszczowa. Nad Wisłą również znalazło się niemałe grono zafascynowanych wschodnim sąsiadem i jego systemem politycznym, wśród nich na przykład Witold Wandurski i Anatol Stern. Poglądy na tę kwestię wynikały bądź to z interkulturalnych refleksji (Broniewski), bądź to z rozemocjonowania i niewiedzy (Tuwim).
Nie brakowało jednak w Skamandrze głosów względem nieprzychylnych Związkowi Radzieckiemu, czego dobitnym przykładem jest twórczość Słonimskiego. Początkowo napisał wprawdzie „Moją podróż do Rosji”, gdzie jeszcze dosyć naiwnie oceniał Kraj Rad, jednak w swoich „Kronikach tygodniowych” wypowiadał się o ZSRR krytycznie i widział realne zagrożenie ze strony Stalina, czemu też niejednokrotnie dawał tam wyraz. Pisał między innymi:
Rosnący imperializm rosyjski i wzmożony totalizm gospodarczy Niemiec upodabniają te państwa. Podobieństwa psychiczne ludzi wychowanych pod uciskiem faszyzmu i komunizmu nabierają reklamowej niejako wyrazistości. Trzeba wyraźnie zrewidować stary podział na komunizm i resztę świata przeciwstawiającego się dyktaturze Stalina. Świat podzielił się istotnie na dwa obozy, ale układ sił jest inny. Po jednej stronie stoją państwa totalne, Sowiety, Niemcy i Włochy, po drugiej – państwa demokratyczne. Prezydent uniwersytetu Columbia, Butler, ogłaszając sprawozdanie z dorocznej działalności fundacji Carnegiego, ostrzega świat przed niebezpieczeństwem faszyzmu i komunizmu.
Niemniej krytyczny bywał w swoich osądach Jan Lechoń. Wśród osób niezwiązanych ściśle ze Skamandrem, jednak znajdujących się w jego orbicie, należy wymienić Witkacego, który komunizmu chronicznie nie znosił i rozpisywał się o nim w swoich fatalistycznych powieściach proroczych, przestrzegając przed światową rewolucją.
Nie tylko Skamandryci
Poza literatami z „Małej Ziemiańskiej” polskie życie kulturalne współtworzyły liczne inne grupy intelektualistów. I chociaż to pierwsze środowisko było bezsprzecznie najsławniejsze i najgłośniejsze, zgodzić się z tezami Ziemkiewicza to tak, jakby stwierdzić, że w roku 2012 cała elita intelektualna to ludzie związani z „Gazetą Wyborczą”. A przecież nie jest to prawdą.
W Polsce istniało przecież wiele różnych grup inteligenckich, które głośno przed komunizmem ostrzegały. Dla wykształconego człowieka świat nie kończył się na wierszach zabawnego i sympatycznego ale raczej niepoważnego poety Tuwima. Popularnym publicystą był przecież prezes PEN-Clubu Ferdynand Goetel, który napisał w swoim Pod znakiem faszyzmu : „Wszędzie i zawsze marksizm zaczynał dzieło przemiany świata od zniszczenia, mordu i dezorganizacji dorobku cywilizacyjnego poprzednich pokoleń”. Czytano również Ossendowskiego i jego demaskatorskiego „Lenina”, a także cenionych: Stanisława Cata-Mackiewicza (i całe wileńskie „Słowo”), jego brata Józefa oraz Władysława Studnickiego. Środowiska zafascynowane komunizmem, jak „Przedmieście” (będące kuźnią późniejszych agentów), krakowscy futuryści, czy też „Kwadryga”, nie stanowiły wprawdzie marginesu, ale ich głos nie był ani jedynym, ani dominującym.
Rozpolitykowane społeczeństwo
Jednak nawet wyidealizowana II RP nie była zamieszkana przez samych tylko poetów. Jej społeczeństwo bardzo dobrze pamiętało wojnę roku 1920 i wspomnienia nahajek CzeKa było wciąż żywe, szczególnie na Kresach. Zresztą i Polska centralna nie żyła w błogostanie. Większość młodych ludzi, których młodość przypadła na późne lata trzydzieste, była wychowana na Żeromskim i „Przedwiośniu”.
Inaczej niż dzisiaj Polacy, a szczególnie ze środowisk wielkomiejskich, byli bardzo rozpolitykowani. Istniała mozaika partii politycznych: od skrajnych nacjonalistów, przez ziemiaństwo i monarchistów, dalej centrowców, liberałów i socjalistów, aż po komunistów. Aby wyrobić sobie pogląd polityczny, przeciętny obywatel nie czytał tego, co napisał poeta Ważyk, ale słuchał raczej przywódcy partii, której był sympatykiem, publicysty ulubionej gazety albo księdza na ambonie. Trzeba podkreślić, że dzisiejsza liczba tytułów prasy codziennej jest śmiesznie mała w stosunku do stanu sprzed wojny. Kiedy dzisiaj liczących się tytułów jest może sześć czy siedem, w latach trzydziestych było ich blisko dwadzieścia i każda partia miała swój organ prasowy. Nie było odpowiednika zgarniającej większość czytelników „Gazety Wyborczej”; był za to „Robotnik”, „Przedświt”, „Wieczór Warszawski”, „Słowo” i tak dalej. Ziemkiewicz odmalował obraz II RP jako kraju zrodzonego z gombrowiczowskich młodziaków, którzy w swoim zafascynowaniu postępem i nowoczesnością nie chcą myśleć ani o sprawach poważnych, ani o polityce. Ze społeczeństwa II RP zrobił publicysta, jak się dziś mówi, „lemingi”. Tymczasem jakkolwiek nie debatowano zapewne na co dzień nad ruchami wojsk Armii Czerwonej, to jednak strach przed Sowietem był, w szczególności na Kresach, silny.
Beztroska władza?
Ostatnią tezą publicysty „Uważam Rze” było twierdzenie, że również ekipa rządząca zupełnie zignorowała zagrożenie ze strony ZSRR. „Jak to się mogło stać, że polski minister spraw zagranicznych, polski rząd i niemal cała polska elita w ogóle nie uwzględniła w roku 1939 istnienia Stalina?” – pyta Ziemkiewicz.
Polskie władze jeszcze za życia Piłsudskiego zdawały sobie sprawę z zamiarów Kremla. Wiedziano, że prędzej czy później dojdzie do przesilenia, o którym wspomniał sam Marszałek, i próbowano grać na zwłokę. Po jego śmierci trzeba było zmienić politykę zagraniczną. Całkiem niedawno ukazała się nawet książka o rozpoczęciu rozmów z III Rzeszą właśnie na temat wspólnej walki przeciw ZSRR. Z zagrożenia zdawali sobie sprawę nie tylko wojskowi będący u władzy, jak Edward Rydz-Śmigły, ale również opozycjoniści, jak Władysław Sikorski, czemu dał wyraz w książce Podnieśmy ją wzwyż.
Dlatego też II RP zrobiła całkiem sporo dla zabezpieczenia się przed ZSRR. Utworzono między innymi osobną formację służącą jedynie do ochrony granicy z Sowietami: Korpus Ochrony Pogranicza, w którego rozwój wkładano wiele wysiłku i starano się uczynić go elitarnym. Na ścianie wschodniej rozlokowano też garnizony wojskowe. W 1937 roku Stalin kazał rozstrzelać blisko 70% kadry oficerskiej Armii Czerwonej. Przy okazji zlikwidował praktycznie wszystkich agentów obcych służb, nie tylko polskich, ale i niemieckich, angielskich czy francuskich. Odtworzyć siatkę szpiegowską wcale nie było łatwo, ale nie zaniedbano również tego. Większość polskich planów obrony była przygotowywana właśnie z myślą o wojnie ze wschodnim sąsiadem, a nie z Niemcami. W kwestii przygotowań II RP do wojny z ZSRR warto zajrzeć między innymi do książki Czas Próby Piotra Kołakowskiego.
Władze II RP nie zignorowały ZSRR i nie jest prawdą, że nie przyszła im do głowy możliwość ataku z tej strony. Przedwojenna Polska z tekstu Rafała Ziemkiewicza to straszliwie pokraczny twór, w którym poeci i politycy nie widzą zagrożenia ze strony ZSRR, a ciemne masy młodziaków-lemingów powtarzają uspakajające hasła. Nie wiem, czy do takiej II RP w ogóle można się odwoływać, próbując dzisiaj budować silne państwo. Dla mnie jest to podważenie, całkowicie niesprawiedliwe, jednego z fundamentów współczesnej Polski.
Przypominamy, że teksty publicystyczne publikowane w naszym serwisie zawierają osobiste opinie naszych redaktorów i współpracowników. Nie przedstawiają one oficjalnego stanowiska redakcji „Histmag.org”.
Polecamy e-book: Paweł Rzewuski – „Wielcy zapomniani dwudziestolecia”
Redakcja: Roman Sidorski
Korekta: Michał Turajski