Bigos na niedzielę: Początek nowej epoki?
Na zachodzie póki co nikt nie traktuje wojny w Gruzji jako faktu o doniosłym, historycznym znaczeniu. Brylują w tym tylko państwa byłego bloku sowieckiego, a szczególnie Polska. I chyba nic w tym dziwnego, licząc że mamy o wiele większe doświadczenie w bezpośrednich kontaktach z Rosją niż Francuzi czy Amerykanie.
W pewnym uproszczeniu można by powiedzieć, że perspektywy historyczne na wciąż trwającą wojnę są przynajmniej dwie. Przedstawię je w oparciu o wypowiedzi dwóch byłych prezydentów i jednego obecnego.
Aleksander Kwaśniewski kilka dni temu w wywiadzie udzielonym radiu TOK FM stwierdził, że wojna w Gruzji to kontynuacja procesu transformacji. Rosja na drodze do świata zachodniego, w jego opinii, wciąż jeszcze jest obarczona pewnymi przeżytkami myślenia z czasów ZSRR. Upraszczając, według pierwszej koncepcji, Rosja jest coraz bliżej norm demokracji, a wojna w Gruzji to tylko pewien wybryk.
Inną koncepcję przedstawił, w dość emocjonalnych słowach, Vaclav Havel. Jego zdaniem interwencja w Gruzji to ostre cięcie i powrót do przeszłości. Moskwa, zdaniem byłego prezydenta Czech, 8 sierpnia zrobiła to samo, co w 1968 roku w Pradze. Interwencja pokazała, w opinii Havla, prawdziwą twarz reżimu Putina - nie tak prymitywnego, jak komunizm za Breżniewa, ale w istocie kierującego się tymi samymi imperialnymi ambicjami .
Tę samą koncepcję, choć chyba bez głębszego przemyślenia, przedstawił Lech Kaczyński na wiecu w Tbilisi. Z reprezentowanego przez niego punktu widzenia Moskwa jawi się jako odwieczny i niezmienny wróg wolności i demokracji, który po raz kolejny pokazał kły. Taką właśnie perspektywę na Zachodzie nazywa się „polską rusofobią”...
W każdej z powyższych koncepcji jest ziarnko prawdy, ale sam widzę sprawy nieco inaczej.
Historia jednak się nie skończyła
Zapewne pamiętacie piękne koncepcje historiozofii lat 90. Francis Fukuyma ogłaszał z radością, że „historia się skończy”, wszystkie państwa przyjmą zachodnią demokrację, a dalsze dzieje świata już nie będą wyznaczane przez wojny i bitwy. Od kilku lat historycy z lubością podkreślają, jak bardzo amerykański analityk się mylił.
Fukuyama i jemu podobni mieli rację w jednym. Ameryka po 1991 roku stała się jedynym światowym hipermocarstwem. Zniknęła przeciwwaga w postaci ZSRR, nic więc dziwnego, że amerykański model polityczny i kulturowy stał się najbardziej pociągającym ze wszystkich. Wspomniani naukowcy nie uwzględnili jednak, że taki stan rzeczy nie może trwać wiecznie.
Dwa bieguny rzeczywistości
Jeśli rzucić okiem na współczesne prace rosyjskich naukowców zajmujących się geopolityką, to okaże się, że Rosjanie nigdy nie porzucili biegunowego rozumienia rzeczywistości.
Żeby pojąć politykę Moskwy, trzeba pamiętać, że dla Kremla wciąż liczy się „teren” a nie „ludzie”, jak to ma miejsce w społeczeństwach informacyjnych. Krótko mówiąc, wszystkie „wybryki” Moskwy z ostatnich lat, w świetle rosyjskiej politologii, można rozumieć jako kontynuację dawnego sposobu rozumowania. Za wyjątkiem początku lat 90., Rosjanie nigdy nie pożegnali się z mocarstwową pozycją. Tyle tylko, że w 1991 roku stracili środki pozwalające ją realizować.
Kiedy te środki na nowo się pojawiły, wróciły też stare metody. Dzisiaj szokuje nas atak na „bezbronne” państwo gruzińskie, ale przecież zaledwie kilka lat temu rosyjskie służby otruły kandydata na prezydenta Ukrainy. Z kolei rok temu wynajęci przez Rosję hakerzy sparaliżowali systemy komputerowe Estonii, a w 1999 roku Białoruś niemal zgodziła się na „zjednoczenie” z Federacją Rosyjską. Tak naprawdę przełom nie nastąpił więc dopiero teraz. O ile w ogóle nastąpił.
Ilu graczy do pokera?
Myślę, że za kilkadziesiąt lat, obecny moment zostanie rzeczywiście uznany za chwilę pewnego przełomu. I nie chodzi mi tutaj o taki drobny szczegół, jak atak Rosji na Gruzję. To co moim zdaniem ma znaczenie, to w zasadzie kompletny brak reakcji USA. W obecnej rozgrywce Biały Dom ograniczył się do pogrożenia palcem... i tyle.
Lata 90. przyzwyczaiły nad do pozycji USA jako światowego żandarma. Tymczasem wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że ta pozycja przechodzi właśnie do historii. Zamachy z 2001 i 2005 roku, nieudane wojny w Iraku i Afganistanie (bo nic nie wskazuje, by miały się one skończyć sukcesem) i wydarzenia takie, jak inwazja Rosji na Gruzję, wyznaczą moim zdaniem koniec pewnej bardzo krótkiej epoki, czy może raczej - okresu przejściowego.
Po kilkunastu latach bezwzględnej dominacji jednego państwa, ktoś musi wreszcie zająć drugi fotel. Rosja działaniami z ostatnich lat to właśnie próbuje zrobić. Tyle tylko, że w realiach dzisiejszej rzeczywistości nie ma na to większych szans. Zdaniem większości analityków nowa epoka nie będzie już okresem dualizmu. Do światowego pokera dosiądzie się kilku graczy, z Chinami na czele. Jedyne, o co może walczyć Rosja przy swoim wątłym potencjale demograficznym i technologicznym, to utrzymanie się w czołówce. I to właśnie, moim zdaniem, w tej chwili robi.
Wróćmy jeszcze na chwilę do wojny w Gruzji. Czy ktokolwiek będzie o niej pamiętać za 50 lat? Myślę, że tak. Podejrzewam, że w podręcznikach do historii, z których będą się uczyć moje wnuki, konflikt ten będzie wymieniony jako jeden z punktów, które doprowadziły do stworzenia nowego porządku rzeczy.
Zobacz też:
Przypominamy, że felietony publikowane w naszym serwisie zawierają osobiste opinie naszych redaktorów i publicystów. Nie przedstawiają one oficjalnego stanowiska redakcji "Histmag.org".