Bigos na niedzielę: Po co świętować przegraną bitwę?

opublikowano: 2008-09-14, 21:45
wszelkie prawa zastrzeżone
W Krakowie zakończyły się huczne obchody 325. rocznicy odsieczy wiedeńskiej, kosztujące ponad dwa miliony złotych. Tylko czy naprawdę jest co świętować?
reklama

Na Małym Rynku rozbito dość sztampowy jarmark turecko-krakowsko-wiedeński (do kupienia piwo, szaszłyki, dywany i skarpety z owczej wełny). Radni miasta obejrzeli występ orientalnego baletu (półnagie panie wywijające brzuchami zrobiły ponoć piorunujące wrażenie), a w podkrakowskich Tomaszowicach odbyła się konferencja naukowa pt. „Jaka Europa dla chrześcijaństwa? Jakie chrześcijaństwo dla Europy?”, w której wziął udział przewodniczący Parlamentu Europejskiego, Hans-Gert Poettering. Dla zwykłych zjadaczy chleba przygotowano z kolei spektakl batalistyczny na Błoniach (w sobotni wieczór) i uroczysty przemarsz orszaku królewskiego (w niedzielne południe).

Na uroczystej sesji rady miasta inicjator jubileuszu, radny Paweł Bystrowski mówił:

Jubileusz organizujemy z dwóch powodów. Pierwszy to przypomnienie, że wojska pod wodzą Jana III Sobieskiego obroniły chrześcijaństwo w Europie. Drugi powód to wykreowanie nowego produktu turystycznego. Chcemy pokazać światu, że Polska to nie wódka i kiełbasa, ale też historia, z której możemy być dumni. To niezwyciężona husaria, której zazdroszczono nam w świecie. Właśnie taki wizerunek Polski należy budować.

Niewątpliwie były to najszerzej zakrojone obchody historyczne w Krakowie w tym roku. I zabrakło chyba tylko wystawy w Muzeum Historycznym Miasta Krakowa, jak przy okazji rocznicy lokacji...

Po co to wszystko?

Kilka pytań i wątpliwości nasunęło się chyba każdemu. Po pierwsze co ma piernik do wiatraka? Przecież bitwa rozegrała się pod Wiedniem, a władze Krakowa przedstawiły ją jak swego rodzaju regionalną rocznicę. Tymczasem Kraków w 1683 roku nie był już nawet stolicą Polski! Fakt faktem, Jan III Sobieski uroczyście wjechał do miasta po powrocie z wyprawy. Tyle tylko, że stało się to pod koniec grudnia, a nie we wrześniu, a podobne wjazdy organizowano w Polsce sarmackiej niemal przy każdej nadarzającej się okazji.

Bitwa pod Wiedniem pędzla Józefa Brandta.

Podstawowy paradoks leży jednak gdzie indziej. Na wszystkich drogach dochodzących do krakowskiego rynku wiszą banery wysławiające wielki sukces polskiej armii i polskiego króla. Całe obchody miały na celu pokazać jedno z naszych rzekomo największych zwycięstw narodowych w historii. Miła odmiana na tle dziesiątek uroczystości martyrologicznych, służących rozpamiętywaniu klęsk i niepowodzeń. Tylko po co obchodzić rocznicę bitwy, którą tak naprawdę przegraliśmy ?

Historia odbrązowiona

Krótka powtórka z historii. Jak zapewne pamiętacie, Jan III Sobieski nie rządził w najkorzystniejszych czasach. Nie miał też zbyt wielu asów w kieszeni, gdy wymieniał buławę hetmańską na koronę. Rzeczpospolita była wyniszczona serią wojen z połowy XVII wieku i poniżona przez kompletnie zbagatelizowaną przez króla Michała turecką ofensywę.

Mimo tak trudnej sytuacji Sobieski próbował odbudować międzynarodową pozycję kraju. Swoje nadzieje wiązał głównie z obozem francuskim i planami przejęcia Prus Książęcych. Niestety Francuzi, mówiąc kolokwialnie, wystawili go do wiatru, a proaustriacka opozycja zaczęła planować detronizację władcy. Cesarz austriacki Leopold I nie traktował Jana Sobieskiego zbyt poważnie. Zamiast z władcą pertraktował z magnatami. Podkupił dwóch hetmanów, kilku biskupów i wojewodów, nakazując im obalenie Sobieskiego. Jedynie cudem na sejmie w 1678 roku królowi udało się załagodzić sytuację. Tak właśnie wyglądały relacje z władcą, któremu Polacy przyszli na ratunek pięć lat później.

reklama

W kolejnych latach wcale nie było lepiej. Sobieski próbował zmienić swoją politykę, ale Leopold I nie był w najmniejszych stopniu zainteresowany sojuszem z Rzeczpospolitą. Zarówno on, jak i papież odrzucili propozycję wspólnej wojny z Turcją. Jednocześnie Sobieski zerwał stosunki z Francją. Osamotniony nie mógł już liczyć ani na pomoc ze strony partii profrancuskiej, ani proaustriackiej.

Sytuacja zmieniła się w 1682 roku. Powstanie na Górnych Węgrzech (należących do Austrii) pod wodzą Imre Thökölya rosło w siłę. W pewnym stopniu była to zasługa polskiego króla, który na życzenie Francji wspierał dotąd Węgrów. Jednak w 1678 Sobieski zerwał z Francją, a sam Thököly w 1682 roku zwrócił się o protekcję do Turcji. Austriacki cesarz poczuł się nagle zagrożony i poprosił Polskę o pomoc. Sojusz podpisano wiosną 1683 roku.

Obie strony zobowiązały się do wspólnej walki z Turcją, a w razie ataku na stolicę jednego z państw – do natychmiastowej pomocy. Polska była w tym czasie partnerem znacznie słabszym, w związku z czym Austria udzieliła Sobieskiemu sowitej zapomogi. Polską armię, która wsławiła się pod Wiedniem, tak naprawdę opłacili Austriacy...

Uroczysty wjazd Jana III Sobieskiego do Wiednia. Mieszkańcy przywitali go z wdzięcznością. Cesarz Leopold – z wyraźną wzgardą.

Dalszą historię każdy zna. Wielka bitwa i jeszcze większe zwycięstwo pod wodzą Sobieskiego. A co potem? Nic. Cesarz natychmiast po bitwie wrócił do swojej pogardliwej polityki wobec Sobieskiego i Polaków. Jego arogancja doprowadziła niemal do buntu wśród polskiego wojska. Wojna trwała jeszcze kolejne lata, ale Polsce nie przyniosła żadnych korzyści. Już w kolejnej bitwie w tym samym roku, pod Parkanami, Polacy z kretesem przegrali. I tak miało być aż do 1699 roku. Co więcej do wojny przystąpiła Rosja, co zmusiło Polskę do podpisania z nią niekorzystnego pokoju. W efekcie Sobieski sam założył kajdany na swoją politykę. Wielka wojna nie przyniosła Polsce niemal żadnych korzyści, a Austrię przerodziła w mocarstwo, które 100 lat później, wraz z Prusami i Rosją, rozebrało Polskę na kawałki.

Czy jest co świętować?

Mówi się, że uratowaliśmy Europę od zagrożenia ze strony wojującego islamu. Guzik prawda. Analiza zdolności militarnych Turcji i wcześniejszych wojen z XVI i XVII wieku pokazuje, że ekspansywne zdolności Turcji nie dawały jej żadnych szans na podbój Europy w toku jednej czy kilku kampanii. Sobieski uratował w zasadzie tylko Austrię, czyli jednego ze swoich najgroźniejszych przeciwników. Trudno mieć do niego pretensje, bo działał w opłakanych warunkach i był to jedyny możliwy krok w polskiej polityce. Tyle tylko, że rzekomo zwycięska bitwa przyniosła nam same straty. Czy w takim razie warto świętować jej rocznicę?

Przypominamy, że felietony publikowane w naszym serwisie zawierają osobiste opinie naszych redaktorów i publicystów. Nie przedstawiają one oficjalnego stanowiska redakcji "Histmag.org".

Zredagowała: Gabriela Francuz

Korekta: Bożena Pierga

reklama
Komentarze
o autorze
Kamil Janicki
Historyk, były redaktor naczelny „Histmag.org” (lipiec 2008 – maj 2010), obecnie prowadzi biuro tłumaczeń, usług wydawniczych i internetowych. Zawodowo zajmuje się książką historyczną, a także publicystyką historyczną. Jest redaktorem i tłumaczem kilkudziesięciu książek, głównym autorem i redaktorem naukowym książki „Źródła nienawiści. Konflikty etniczne w krajach postkomunistycznych” (2009) a także autorem około 700 artykułów – dziennikarskich, popularnonaukowych i naukowych, publikowanych zarówno w internecie, jak i drukiem (również za granicą).

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone