„Biała bluzka” (teatr) – recenzja i ocena sztuki
Osiecka. Umer. Janda. Trzy niesamowite kobiety, których fuzja doprowadziła do powstania arcydzieła. Przyjaciółki. Artystki. Każda wyjątkowa. Każda inna. Każda najlepsza w swojej dziedzinie. Którą najmocniej dopadło wariactwo? A może to świat zwariował? Może one w swoim czasie były jedynymi normalnymi, które chciały bezpretensjonalnie nazywać po imieniu emocje. Chciały uchwycić te momenty, gdy człowiek w swoim zagubieniu zaczyna się żalić losowi. Osiecka napisała opowiadanie, małą powieść ujętą w formie listów. Umer postanowiła wystawić ją na deskach teatru. Janda w to szaleństwo uwierzyła i zgodziła się zagrać. Dwadzieścia cztery lata minęły a „Biała bluzka” nie straciła nic ze swego wariactwa. Bezczelna i dziwaczna wraca w świetnej formie.
4 czerwca 2010 roku odbyła się w Och-Teatrze premiera spektaklu opartego na opowiadaniu Agnieszki Osieckiej „Biała bluzka”. Muzyką i aranżacją zajął się Janusz Bogacki. Adaptacja i reżyseria, podobnie jak w czasie prapremiery, leżała w rękach Magdy Umer, a rolę Elżbiety zagrała Krystyna Janda. Dwugodzinny monolog przeplatany piosenkami Agnieszki Osieckiej buduje świat bohaterki. Zagubiona w rzeczywistości, bujająca w obłokach i drobiazgowo rozkładająca świat na czynniki pierwsze rozmawia w listach ze swoim alter-ego, Krystyną.
Bohaterką była dziewczyna, półchora psychicznie, półśmieszna, półzabawna, półtragiczna. Uwikłana w nieszczęśliwą miłość (...) z jednej strony szalona pijaczka, wariatka ze słońcem we włosach, a z drugiej znakomicie ułożona pedantka.*
Krystyna Janda wcielając się w postać Elżbiety nie zabiera nas w sentymentalną, tandetną podróż w szare czasy PRL-u, bo „Biała bluzka” nie jest i nigdy nie miała być opowieścią o tamtych czasach. To nie jest opowieść o bohaterstwie opozycjonistów. To nie jest opowieść o trudnej historii Polski powojennej. To nie jest opowieść o krzywoprzysięstwach i zbrodniach. To nie jest opowieść o stanie wojennym. To nie jest opowieść polityczna. „Biała bluzka” to opowieść o kobiecie dojrzewającej i uwikłanej w realia tamtych lat. Kobiecie, która się boi, która nie rozumie, stara się, ale nie potrafi. Elżbieta jest po prostu zakochana i nijak radzi sobie z rzeczywistością. To opowieść o kobiecie, która zwariowała. Z miłości do mężczyzny. Z obawy przed niedopasowaniem. Ze strachu przed stempelkami, kartkami, kolejkami, życiem. Odbija wiele obaw prostych ludzi żyjących gdzieś w tle wielkiej historii. Nie ma zamiaru robić rewolucji choć rewolucja dzieje się w jej głowie.
Wielka scena. Koncepcja scenografii zamykającej się w ogromnej planszy z wizerunkiem Pałacu Kultury. Kwartet jazzowy. Wszystko zanurzone w półcieniu. Na środku czarny fotel, który zastępuje drewniane proste krzesło z 1987 roku pomaga zrozumieć, że czasy się zmieniły. Ale tylko czasy. Na fotelu siedzi ta sama bohaterka. Czarna koszula, prosta spódnica i szpilki. Pod nimi te same wątpliwości. Te same nerwy. Wzruszenia. Te same łzy. Ten sam niepokój. Ten sam śmiech. Te same usta i nogi. Te same wspomnienia. Ekran. Twarz Jandy na wyciągnięcie ręki. W bohaterce tyle samo tragizmu, ile komizmu. Kiedy opowiada o matce płacze, kiedy odpowiada na listy śmieje się bez pamięci. Bez bufonady i fajerwerków. Skromnie w formie. Obficie w treści. Idealna równowaga. Janda hipnotyzuje. Wzrusza. Rozśmiesza. Nie proponuje nam prostego powrotu do realiów stanu wojennego dlatego jej postać istnieje tu i teraz. Jest dojrzałą kobietą pełną wątpliwości, która może żyć w Warszawie albo gdzieś na Mazurach. Dzisiaj, wczoraj, dwadzieścia lat temu. Ile siebie widz znajduje w rozhisteryzowanej, czasem nazbyt wrażliwej i wylewnej Elżbiecie, a ile w pedantycznej i uporządkowanej Krystynie? Dzisiaj powrót do tej opowieści wskazuje na uniwersalność emocji, jednak bohaterka nie jest już młodą dziewczyną. Jest dojrzała i inaczej interpretuje to, co dzieje się wokół niej. Inaczej rozkłada akcenty. Przedstawienie „Biała bluzka” nie jest przypomnieniem opowiadania sprzed kilkudziesięciu lat. Nie jest usilnym przypominaniem tamtych czasów. Nie jest ckliwym powrotem do świata starannie budowanego przez Osiecką, ze wszelkimi uniesieniami i zadziwieniami. Przedstawienie „Biała bluzka” to na nowo napisana historia. Dla nowych czasów. Dla nowych widzów.
Ja - swatka.
Ja- idiotka.
Ja- bajczara.
Ps. W ogóle nie gniewaj się, ale znowu mam w głowie takie trochę czary z Timiszoary (...) ty moja siostro starsza, ty mój kuratorku słodki, ty pomyłko genetyczna. Czy wiesz, że syn Puszkina był Murzynem?*
*fragmenty opowiadania„Biała bluzka”, wydawnictwa towarzyszącego premierze spektaklu w 2010 roku oraz tekstów piosenek Agnieszki Osieckiej
Korekta: Wioleta Mierzejewska