Ben Mezrich - „Miliarderzy z przypadku. Początki Facebooka” – recenzja i ocena
Ben Mezrich to amerykański pisarz, który – pod pseudonimem Holden Scott – dał się poznać polskiemu czytelnikowi jako autor kilku thrillerów. Gustuje także w fabularyzowanych reportażach, z których najsłynniejszy z pewnością jest ten opowiadający o narodzinach i początku najpopularniejszego dziś portalu społecznościowego – Facebook.com. „Miliarderzy z przypadku. Początki Facebooka. Opowieść o seksie, pieniądzach, geniuszu i zdradzie” – bo o tym tytule mowa – stali się kanwą filmu „The Social Network” w reżyserii Davida Finchera.
Ben Mezrich portretuje powstanie i początki Facebooka. Próbuje (w moim przekonaniu w sposób bardzo powierzchowny) odpowiedzieć na pytanie o fenomen tego zjawiska. Dzięki jego książce śledzimy kulisy kolejnego spełnionego amerykańskiego snu: „od pucybuta do milionera”. Poznajemy historię pierwszego 26-latka, który dorobił się miliarda dolarów tylko dzięki swojej pracy.
„Miliarderzy z przypadku” to historia, która dzieje się między październikiem 2003 a majem 2008, choć trzeba przyznać, że jej autor skupia się przede wszystkim na wydarzeniach sprzed 4 kwietnia 2005 roku. To symboliczna data. Można uznać ją za linię demarkacyjną, dzielącą studencki biznes oparty na relacjach koleżeńskich i narodziny bezdusznej korporacji. Przynajmniej tak ujmuje to Mezrich.
Bibliografia tej książki zajmuje trochę ponad półtorej strony. Znajdziemy w niej artykuły przede wszystkim ze studenckiej gazety „Harvard Crimson”, która od początku przyglądała się narodzinom pierwowzoru dzisiejszego fejsa, są też teksty z „Wall Street Journal” czy „Rolling Stone”. Jednak podstawowym źródłem dla Bena Mezricha są rozmowy z osobami, które w różnych momentach i w różny sposób były związane z Facebookiem. Twórca portalu Mark Zuckerberg nie zgodził się na spotkanie. Dlatego też tę historię poznajemy z perspektywy osób w większości wobec Zuckerberga nieprzychylnych, które często oskarżają go o kradzież pomysłu czy nieetyczne prowadzenie biznesu. Autor książki główny głos oddaje Eduardowi Saverinowi, przyjacielowi Zuckerberga z czasów studiów, który obok genialnego informatyka jest ojcem sukcesu Facebooka (to on dzięki świetnym inwestycjom w ropę dysponował kapitałem, który umożliwił zaistnienie portalu i jego rozwój, zanim dzieckiem studentów Harvardu zainteresowały się duże fundusze inwestycyjne).
„Miliarderzy z przypadku” - jak już wspomniałem – to fabularyzowany reportaż. Niekiedy jego autor niebezpiecznie ociera się o granicę kiczu: „Widok ze schodów Biblioteki Widenera na dziedziniec Harvardu pozostawał w zasadzie niezmienny od trzystu lat. Wąskie, obsadzone drzewami dróżki wiły się w jasnych promieniach przedpołudniowego słońca między płatami starannie przystrzyżonej trawy. Wiekowe budynki z cegieł i kamienia pokrywały zwoje zielonego bluszczu rozchodzące się na podobieństwo żył po starzejącej się architektonicznej skórze” (s. 80). I to nie jest odosobniony przykład ilustrujący wrażliwość autora. Wrażliwość recenzenta mogą ranić też niektóre sformułowania, które – nie wiedzieć czemu – nie zaniepokoiły redaktora: „Tyler odchylił się do tyłu” (s. 76). I mój ulubiony: „Incydent nie pogorszył zbytnio sytuacji Marka jako studenta, niemniej jego reputacja na kampusie praktycznie legła w gruzach. Już wcześniej miał kłopot z umawianiem się z dziewczynami, to teraz czekała go prawdziwa mordęga” (s. 83).
Kolega też prosił, bym wspomniał, że podtytuł „Opowieść o seksie, pieniądzach, geniuszu i zdradzie” jest trochę na wyrost. W całej książce znajdujemy jedynie jeden opis seksu. Na stronach 148 i 149 Eduardo Saverin i Mark Zuckerberg spółkują z dwiema Azjatkami w męskiej toalecie domu studenckiego. Wyjawię, że w osobnych kabinach.
Nie sposób nie odnieść wrażenia, że Ben Mezrich nie wykorzystał swojej szansy. O ile otrzymujemy ciekawy opis codziennego życia studentów Harvardu (choćby: przynależność do bractw, stosunek do etosu sportowca, rola edukacji w życiu społecznym USA), o tyle po innych tematach autor książki ślizga się jakby po powierzchni. Czytelnik, który szuka odpowiedzi na pytanie o charakter rewolucji, która pojawiła się wraz z narodzinami Facebooka oraz o to, czy jego twórcy w chwili „odpalenia” tego portalu społecznościowego byli jej świadomi, niestety będzie niepocieszony. Tak jak ja. Co więcej nie sposób na jej podstawie odpowiedzieć, czy Mark Zuckerberg to geniusz czy zwykły złodziej i hochsztapler.
Gdyby coś... Jestem na fejsie.
Korekta: Mateusz Witkowski