„Battlefield V” – recenzja i ocena gry
„Battlefield V” – recenzja i ocena gry
Gdy w maju 2018 roku, ukazał się pierwszy zwiastun nowej odsłony serii „Battlefield” wiele osób zastanawiało się po jego obejrzeniu, w jakich realiach będzie umieszczona akcja gry. Jaskrawa kolorystka, niesłychanie dynamiczna akcja, dziewczyna-żołnierz z metalową protezą ręki oraz dziwaczne umundurowanie żołnierzy, zupełnie nie przypominały realiów II wojny światowej. Konflikt z lat 1939-1945, którzy przedstawili twórcy w swoim trailerze, spotkał się z olbrzymim niezadowoleniem graczy. Wsłuchując się w negatywne oceny społeczności, EA DICE, postanowiło odejść od najbardziej kontrowersyjnych pomysłów i uczynić grę bardziej przypominającą produkcję dotycząca największego konfliktu w dziejach ludzkości. Czy to się udało?
Odpowiedź brzmi i tak i nie. W niniejszej recenzji chciałbym skupić się przede wszystkim na ocenie trzech mini-kampanii i prologu dla pojedynczego gracza, które są dostępne w chwili premiery gry. Osobna recenzja wrażeń z trybu mulitplayer ukaże się po udostępnieniu ostatniego z epizodów kampanii singleplayer, zatytułowanej „Ostatni Tygrys”. Jego premiera będzie miała miejsce 4 grudnia. Kampania dla pojedynczego gracza, wzorem „Battlefield 1” jest przedstawiona w formie tzw. „wojennych opowieści”. Twórcy gry wybrali mniej znane działania II wojny światowej, opisując losy dziewczyny służącej w norweskim ruchu oporu, brytyjskiego przestępcy będącego członkiem służb specjalnych oraz Senegalczyka służącego w kolonialnej jednostce armii francuskiej. Wstępem do kampanii jest krótki prolog, któremu warto w tym miejscu poświęcić kilka słów.
Akcja gry, rozpoczyna się od scenki ze wstępu z gry „Battlefield 1”. Narrator nawiązując do wydarzeń z I wojny światowej, wprowadza gracza w klimat nowego konfliktu. Już na samym początku gry pojawia się nieścisłość historyczna. Twórcy gry sugerują, że II wojna światowa rozpoczęła się w Londynie w 1939 roku, po wypowiedzeniu wojny przez rząd Wielkiej Brytanii, Niemcom. Jednocześnie za chwilę widzimy bombardowaną i płonącą stolicę Anglii w… 1939 roku. Kolejne scenki prologu są bardzo króciutkimi scenkami-misjami, dzięki którym poznajemy mechanikę całej gry. Walczymy jako Brytyjczyk pod Narwikiem, dowódca niemieckiego Tygrysa w Libii w 1941 roku (notabene Tygrysy pojawiły się na tym froncie później) czy francuski snajper w bitwie na przełęczy Kasserine. Prolog, choć ciekawie zaprojektowany, z przejmującą narracją, zawiera zbyt wiele nieścisłości historycznych. Twórcy gry, chcąc pokazać wszystkie „nowinki” związane z wojną w 15 minutowym wstępie, poszli moim zdaniem na zbyt duże uproszczenie. Dla porównania prolog (podobnej długości) z „Battlefielda 1” pokazujący koszmar I wojny światowej był zrealizowany z większą dokładnością o detale historyczne. Na szczęście kolejne kampanie są zdecydowanie lepiej wykonane. Każdą z opowieści poprzedza i kończy krótki wstęp historyczny, do którego nie mogę mieć żadnych zastrzeżeń.
Po przejściu prologu gracz ma pełną dowolność w wyborze „wojennej opowieści” do rozegrania w pierwszej kolejności. Ja osobiście zdecydowałem się najpierw zapoznać z losami norweskiej dziewczyny Solveig Fia Bjørnstad służącej w ruchu oporu. Akcja gry rozgrywa się wiosną 1943 roku w Norwegii. Celem gracza jest powstrzymanie produkcji ciężkiej wody będącej kluczowym składnikiem w niemieckich planach budowy broni atomowej. Kampania w Norwegii jest zaplanowana jako skradanka i najwięcej satysfakcji przynosi jej przechodzenie właśnie w ten sposób. Twórcy wprowadzili ciekawe rozwiązania, takie jak jazda na nartach oraz poszukiwanie źródła ognia, aby uniknąć zamarznięcia. Sama historia ma bardziej emocjonalne tło i opiera się na dramatycznej relacji Solveig i jej matki. Obie kobiety będąc zaangażowane w działalność ruchu oporu, muszą podejmować dramatycznej decyzje, i podejmować decyzję o tym, czy stawiać dobro własnego kraju nad własnym. Uważam, że twórcom doskonale udało się oddać klimat walk z okupantem, a historia dwóch kobiet potrafi naprawdę wzruszyć.
Drugą z kampanii, którą rozegrałem dotyczyła senegalskich żołnierzy biorących udział w operacji „Dragoon” na południowym wybrzeżu Francji w 1944 roku. Wcielając się w postać Deme Cisse, szturmujemy wraz ze swoim oddziałem doskonale ufortyfikowane pozycje Niemców. Nasz oddział ponosi ogromne straty. Narracja kampanii jest poprowadzona w formie wspomnień weterana, który w poszczególnych etapach gry dzieli się z nami swoimi emocjami, jakie przeżywał w czasie walk. Kampania, będąc po prostu krwawą sieczką pomiędzy Niemcami i Senegalczykami, opowiada o niedocenionym i zapomnianym bohaterstwie ludzi, walczących za kraj, którego nigdy wcześniej nie znali. Twórcy bardzo dobrze przedstawili stosunek białych żołnierzy do „kolorowych” wojsk kolonialnych w okresie wojny. Francuzi traktują Senegalczyków jak mięso armatnie, natomiast Niemcy – jako podludzi. Ci pierwsi jednak, potrafią docenić poświęcenie czarnoskórych, ale jednak tylko na chwilę i przypisując sobie ich sukcesy.
Ostatnia z misji dotyczy losów brytyjskiego przestępcy Williama Sidney’a Bridgera, który po kilku nieudanych napadach na bank trafia do więzienia. Otrzymuje on jednak szansę wstąpienia do brytyjskich oddziałów specjalnych – Special Boat Section (SBS), które zajmowały się sabotażem na tyłach wroga. Historia bohatera, skupia się na tajnej misji w Afryce Północnej w 1942 roku, gdzie wraz ze swoim dowódcą George’em Masonem musi dokonać dywersji niemieckich baz oraz lotnisk. Kampania utrzymana jest w dosyć humorystycznym tonie i łączy elementy skradanki z wybuchową strzelanką. Obydwaj bohaterowie początkowo wzajemnie się nie znoszą i obrzucają bluzgami do potęgi. Takiej ilości przekleństw dawno nie słyszałem w żadnej produkcji z okresu II wojny światowej. Jednak te wulgaryzmy mają „swój klimat”, ponieważ idealnie oddają specyfikę ludzi służących w SBS – przestępców, wichrzycieli i poszukiwaczy przygód.
Kampanie rozgrywają się w różnych lokacjach Europy oraz Afryki Północnej. Wykonanie audiowizualne gry stoi na najwyższym poziomie. Norwegia zachwyca piękną zorzą polarną i śniegiem. Południe Francji wspaniałą jesienią i wszędobylskim błotem. Afryka niezwykłymi przestrzeniami oraz przepięknymi pustyniami. Widoki zostają na długo w pamięci i nieraz zatrzymywałem się na chwilkę w trakcie gry, aby je podziwiać. Cieszą takie smaczki, jak brudzenie się broni lub poplamienie jej krwią, gdy ciężko oberwiemy. Celowanie do wrogów jest utrudnione przez odrzut broni, którą po prostu „czuć”. Udźwiękowienie gry jest prawdziwym majstersztykiem. Wszyscy bohaterowie produkcji mówią w swoich językach ojczystych z odpowiednim akcentem oraz emocjami. Wystrzał broni, huki, dźwięk maszyn są po prostu rewelacyjne zrealizowane i przy dobrym sprzęcie audio można doskonale wczuć się w wojenny klimat. Klimat dodatkowo wzmacnia dobrze dobrana muzyka.
Rozpisałem się o zaletach gry, a co stanowi jej słabszą część? Przede wszystkim największym minusem wszystkich kampanii jest ich długość. Na normalnym poziomie trudności można je wszystkie razem bez problemu przejść w około 4-6 godzin. Wojenne opowieści zaprezentowane w „Battlefield V” są świetnie opowiedziane, ale zdecydowanie zbyt krótkie. Mam wrażenie, że twórcy chcieli opowiedzieć zdecydowanie więcej, ale w pewnym momencie produkcji główne siły skierowali na dopieszczenie multiplayera. Historie głównych protagonistów są bardzo interesujące i gracz chce wiedzieć, jak się zakończą. Niestety losy bohaterów zbyt szybko zmierzają do finału, a my pozostajemy z uczuciem niedosytu. Wiele wątków poruszonych w kampaniach, można byłoby zdecydowanie szerzej przedstawić. Kuleje również sztuczna inteligencja wrogów oraz naszych sojuszników.
Ci pierwsi zbyt często pchają się pod lufy karabinów, a drudzy nie stanowią de facto dla nas żadnej pomocy. Zdążają się również pomniejsze błędy graficzne czy problemy z działaniem skryptów (grę przechodziłem na PS4). Misje, choć są bardzo ciekawe fabularnie, w samej rozgrywce prezentują się bardzo schematyczne. Gracz otrzymuje quasi otwarty świat, w którym może dowolnie wykonywać cele misji. Zadanie w większości polegają na schemacie „zabierz-wysadź-obroń-zdobądź-ucieknij”. Użytkownik otrzymuje niby duże połacie terenu do eksploracji. Niestety, poza pięknymi widokami, jest to właściwie świat, w którym poza wykonaniem głównych celów misji nie ma nic więcej do roboty.
„Battlefield V” to według mnie udany powrót serii do okresu II wojny światowej. Kampania dla pojedynczego gracza, choć schematyczna i krótka, potrafi wciągnąć dzięki interesującej fabule. Uważam jednak, że wielu graczy będzie traktować „Opowieści wojenne” jako krótki wstęp przed przejściem do właściwej zawartości gry, jaką stanowi rozbudowany tryb multiplayer. Swoimi wrażeniami z tego trybu rozgrywki, jak wspomniałem na początku recenzji, podzielę się z czytelnikami po 4 grudnia.