Bartosz Staręgowski: powstanie wielkopolskie istotnie zmieniło przebieg potopu szwedzkiego
Natalia Pochroń: Wielkopolska to chyba ostatni region, który kojarzy nam się z powstaniami czy czynem zbrojnym - zwykle mówi się tu o prężnym rozwoju gospodarczym, ekonomicznym, pracy organicznej. Pan w swojej książce przyznaje, że wbrew pozorom tradycja sukcesów militarnych Wielkopolan jest dość bogata, sięga już XVII wieku. W jaki sposób?
Bartosz Staręgowski: Rzeczywiście pokutuje takie wyobrażenie, choć w pewnym stopniu jest ono słuszne - Wielkopolanie znani są ze swojego pragmatyzmu, kalkulowania, twardego stąpania po ziemi. Praktycznie od zawsze wyróżniali się przedsiębiorczością i dążyli do rozwoju, a wojny zdecydowanie temu nie sprzyjają. Dlatego też stosunkowo ciężko było ich porwać do walki zbrojnej. Kiedy jednak to się udało, przynosiło imponujące efekty. Wielkopolanie nie raz pokazali, że potrafią walczyć. Wystarczy spojrzeć na powstanie wielkopolskie z 1918 roku - jeden z nielicznych polskich zrywów, który zakończył się sukcesem i w konsekwencji doprowadził do wyparcia wojsk niemieckich z odradzającej się po 123 niewoli latach Rzeczpospolitej.
Ale to niejedyny przykład. Chociaż skupiamy się dziś głównie na nim, tradycje sukcesów wojskowych Wielkopolan sięgają znacznie wcześniej. Dobrym przykładem takiego sukcesu jest powstanie wielkopolskie z lat 1655-1657, które istotnie przyczyniło się do odparcia szwedzkiej agresji.
Początkowo trudno jednak mówić o sukcesie - pierwszy etap walk zakończył się niesławną kapitulacją pod Ujściem i oddaniem się Wielkopolan pod zwierzchnictwo Szwedów. To trochę wpisuje się w spotykany czasem stereotyp o ugodowej postawie Wielkopolan, legalistycznym podejściu do najeźdźcy czy okupanta…
Rzeczywiście kapitulacja pod Ujściem postrzegana jest często jako akt uległości czy defetyzmu Wielkopolan. Podobnie zresztą jest z postacią Janusza Radziwiłła, któremu przyklejono łatkę zdrajcy, działającego jednoznacznie na szkodę Polski. Rzeczywistość wyglądała jednak nieco inaczej niż zostało to ukazane na kartach powieści Sienkiewicza. Tak samo jest z kapitulacją pod Ujściem. Myślę, że trzeba spojrzeć na nią pod nieco innym kątem. Jeśli odłożymy emocje na bok, to ze strategicznego punktu miała ona sens - pozwoliła mieszkańcom tego regionu wycofać się, zaoszczędzić wojska i w odpowiednim momencie zaatakować ze zdwojoną siłą. Nie sztuka bowiem wytracić wszystkie jednostki w walce z dużo potężniejszym przeciwnikiem. Prawdziwa sztuka polega na tym, by wiedzieć, kiedy się wycofać i przygotować kontruderzenie. Prosta kalkulacja.
Czyli typowy wielkopolski pragmatyzm.
Tak, poza tym to była dość złożona sytuacja. Urzędnicy, na których spoczywał największy ciężar zorganizowania obrony, zasadniczo zbagatelizowali sytuację. Starosty generalnego Wielkopolski - Bogusława Leszczyńskiego - w ogóle nie było pod Ujściem, już wcześniej ewakuował się na bezpieczne pozycje, próbując wykpić się nawrotem choroby. To jednak nie wszystko. Swego czasu próbował nawet pertraktować ze Szwedami! Liczył, że utrzyma swoje starostwa i nie będzie musiał oddawać klejnotów koronnych, które jako podskarbi otrzymał od królowej na przechowanie. Los chciał, że nie tylko nie udało mu się zrealizować tych planów, co jeszcze zażądano od niego znacznego poręczenia majątkowego. To jednak pokazuje, że kierował się głównie swoim interesem i początkowo ani myślał o obronie.
Mimo najlepszych intencji możliwości do niej nie widział też początkowo wojewoda kaliski Andrzej Karol Grudziński. Wraz z wojewodą poznańskim Krzysztofem Opalińskim podpisał akt kapitulacji ujskiej, uznając króla szwedzkiego Karola X Gustawa za władcę Polski. Szybko co prawda powrócił do służby Rzeczypospolitej i podjął walkę z najeźdźcą, dowodząc podczas zwycięskiej bitwy pod Lubrzem. Początkowo jednak uznał, że Szwedzi są za mocni i stawianie im oporu jest bezskuteczne. Zresztą trudno dziwić się im - sprawę zbagatelizował sam król Jan Kazimierz.
Dlaczego? Nie dostrzegał zagrożenia ze strony Szwecji?
Początkowo nie do końca, jego myśli zaprzątała głównie wojna na wschodzie. Konflikt z Rosją, który wybuchł w 1654 roku, mocno nadwyrężył możliwości obronne państwa. Do tego od 1648 roku Rzeczpospolita była pogrążona w wojnie domowej z Kozakami. To wszystko sprawiało, że król koncentrował się głównie na froncie wschodnim. Zagrożenie ze strony Szwedów trochę bagatelizował, nie dostrzegając go lub umniejszając jego znaczenie. Wielkopolanie zostali praktycznie zostawieni sami sobie.
Na siły zbrojne Rzeczpospolitej też nie mieli co liczyć, musieli więc zorganizować jednostki lokalnie, we własnym zakresie. Jak im się to udało?
Główną rolę odegrały tu formacje zbrojne samorządu szlacheckiego. Wielkopolanie zmobilizowali wszystkie formacje dostępne sejmikom - wojsko powiatowe, wyprawę pomiarową czyli w tym przypadku wyprawę łanową i pospolite ruszenie. Organizowane one były w całości przez sejmik i przez niego opłacane - mówię tu głównie o wojskach powiatowych i wyprawach pomiarowych. Pospolite ruszenie działało trochę na innych zasadach, to był obowiązek każdego posiadacza ziemskiego.
Jeśli chodzi o wojsko powiatowe, próbowano je zorganizować w dość kontrowersyjny sposób - całość sił miała stanowić piechota zaciągu cudzoziemskiego, powoływana na obszarze Marchii Brandenburskiej. To w pewien sposób uzależniało Wielkopolskę od Brandenburczyków. Dlaczego rozważano taką opcję? Do końca nie wiadomo. Podejrzewam, że miał to być element polityki Krzysztofa Opalińskiego, który chciał poddać się pod protekcję kurfirsta Fryderyka Wilhelma. Kurfirst postawił jednak dość zaporowe warunki, dlatego ostatecznie wycofano się z tego pomysłu.
Nadzwyczaj dobrze spisała się wyprawa łanowa. Mimo braku faktycznego wyszkolenia dała się Szwedom we znaki najmocniej. Najbardziej problematyczny okazał się brak prochu i artylerii, co znacząco ograniczało jej możliwości działania. Przeszkodą była również ogromna dysproporcja sił - naprzeciwko kilkudziesięciu tysięcy Szwedów stanęło około 1200 polskich żołnierzy. Mimo tego broniła się jednak dzielnie - najdłużej wytrzymała rota piesza, której przewodził Stanisław Skrzetuski, kuzyn znanego nam z Sienkiewicza Jana Skrzetuskiego.
No i zostało pospolite ruszenie. Nie wiadomo dokładnie, jak liczne ono było - jedni badacze podają tu liczbę 15 tysięcy żołnierzy, inni 7 tysięcy. Najbardziej problematyczny w tym przypadku był fakt, że grunt w miejscu gdzie planowali się bronić, czyli wały nadnoteckie, był bardzo grząski, więc praktycznie uniemożliwiał wykorzystanie jazdy. Wojewoda kaliski Andrzej Karol Grodziński wysłał do walki prywatną chorągiew husarską i utknęła w błocie. Szwedzi mieli więc dogodne miejsce by zatrzymać tę husarię i ją ostatecznie pokonać.
Zainteresowały Cię walki Wielkopolan ze Szwedami? Koniecznie kup książkę „Powstanie wielkopolskie 1655-1657”!
Problematyczny grunt to jedno. Przez wiele lat Polsce ze strony zachodniej nie zagrażało większe niebezpieczeństwo. Jak wyglądały w Wielkopolsce systemy obronne? Czy Wielkopolanie posiadali odpowiednią infrastrukturę do obrony przed Szwedami?
Niestety nie. Przez lata względnego spokoju na zachodzie Polski Wielkopolanie nie byli raczej zainteresowanie rozbudową systemów obronnych. To spowodowało, że w większości były one po prostu przestarzałe i w czasie walk zostały w większości zniszczone. Stosunkowo najlepiej umocniony był zamek drahimski, ale to w zasadzie jeden taki punkt. Brak odpowiednich systemów obronnych, w połączeniu z niekorzystnym ukształtowaniem terenu, znacząco przekładał się na możliwości obrony i przeprowadzenia ataku. Polacy wojowali głównie przy pomocy jazdy. Na terenach bagnistych i podmokłych przeprowadzenie udanej szarży husarskiej było bardzo trudne, o ile nie niemożliwe.
No i doszło do tej niesławnej kapitulacji i okupacji. Szybko jednak Wielkopolanie postanowi zorganizować kolejny zryw. W jakich okolicznościach? Co było iskrą zapalną?
Część przywódców wielkopolskich od samego początku nie uznawała aktu kapitulacji i szukała możliwości zorganizowania oporu przeciwko Szwedom. Wraz z upływem czasu ich grono systematycznie się zwiększało - „okupacyjne” rządy Szwedów szybko dały się miejscowej ludności we znaki. O ile bowiem podczas obecności w Wielkopolsce króla Szwecji Karola Gustawa i jego feldmarszałka nic szczególnego się nie działo, o tyle kiedy opuścili ren region sytuacja uległa diametralnej zmianie.
Szwedzi zaczęli dopuszczać się gwałtów, rabunków, grabieży. Szczególnie ucierpiał Kościół Katolicki, na co żywiołowo zareagowali chłopi. Wynikało to ze swoistego pojmowania przez nich idei państwa - przez długi czas utożsamiali je ze wspólnotami sobie najbliższymi - wspólnotą kościelną, parafią. Kiedy bliskie im wartości zostały zagrożone, natychmiast ruszyli do walki.
Bezkarność i samowola Szwedów wywołały opór i zmobilizowały społeczeństwo do walki - chociaż trzeba szczerze powiedzieć, że niecałe. Część Wielkopolan pomagała Szwedom - niechlubnie wsławił się tu szczególnie Mikołaj Rey, wnuk naszego słynnego pisarza. Otwarcie współpracował ze Szwedami, wspomagając ich w grabieżach majątków kościelnych. Takie postawy były jednak w zdecydowanej mniejszości. Większość Wielkopolan stanęła na wysokości zadania.
Co sprawiło, że tym razem się udało?
Myślę, że decydującym czynnikiem był fakt, że udało się zmobilizować całe społeczeństwo - w powstaniu ramię walczyli ze sobą chłopi, szlachta, nawet niektórzy mieszczanie - chociaż z tymi ostatnimi było akurat różnie, zdarzały się sytuacje, że przyłączali się do Szwedów. Ale co do zasady faktem jest, że w walki zaangażowało się całe społeczeństwo. Co również ważne, na czele walczących formacji stanęli ludzie charyzmatyczni, z autorytetem, potrafiący poprowadzić żołnierzy. Główną postacią był tu oczywiście Jan Piotr Opaliński, ale też Krzysztof Grzymułtowski, Franciszek Czarnkowski i wielu innych. Praktycznie cała Wielkopolska powstała przeciwko Szwedom.
I udało się ich odeprzeć. Sukces Wielkopolan został jednak okupiony ogromnymi stratami. Ile Wielkopolskę kosztowało to powstanie?
Niestety dużo. Wielkopolska, jako jedna z najbogatszych, o ile w zasadzie nie najbogatsza prowincja Rzeczpospolitej, poniosła bardzo duże strat. Zniszczona została w dużej części infrastruktura wojskowa, religijna, rozgrabiono majątki szlacheckie i chłopskie. Obszar gruntów uprawnych w Wielkopolsce zmniejszył się aż o 200 tysięcy hektarów!
Do tego dochodzą oczywiście straty ludnościowe, sięgające blisko 40%, z czego 30% to straty śmiertelne. Były one wynikiem nie tylko walk, ale i przeróżnych chorób czy epidemii szerzących się zwykle przy okazji wojen. No i do tego straty skarbowe, z którymi cała Rzeczpospolita zmagała się od czasu wybuchu powstania kozackiego na Ukrainie. Walki potopu szwedzkiego jeszcze bardziej je spotęgowały. No i trzeba wspomnieć również o problemach natury politycznej. Wielkopolanie nie zapomnieli o postawie króla wobec zagrożenia szwedzkiego. O ile w czasie wojny potrafili się zjednoczyć i odłożyć to na dalszy plan, o tyle po jej zakończeniu zrodził się bardzo silny ruch antykrólewski, co dało o sobie znać w czasie Rokoszu Lubomirskiego - Wielkopolanie zapisali niechlubną kartę w historii tego zrywu.
Straty niewątpliwie ogromne. Czy gra była warta świeczki? Jakie znaczenie miało zwycięstwo Wielkopolan w powstaniu przeciwko Szwedom?
Zdecydowanie warta. Zwycięstwo Wielkopolan skutkowało nie tylko oswobodzeniem województw poznańskiego i kaliskiego, ale i mobilizacją innych mieszkańców Rzeczpospolitej, pobudziło inne rejony kraju do walki. Oprócz tego, po odparciu Szwedów wojska wielkopolskie wzięły udział również w oblężeniu i zdobyciu Torunia, ale i w walkach poza granicami kraju - w wyprawach na Pomorze, Marchię Brandenburską i do Danii. Z Wielkopolski wyszedł w zasadzie impuls do obrony przed Szwedami. Jej mieszkańcy pokazali, że niezależnie od tego, jak wielką przewagą dysponuje przeciwnik, sytuacja nigdy nie jest z góry przegrana. Paradoksalnie pragmatyzm Wielkopolan, postrzegany stereotypowo jako czynnik odciągający ich od walk zbrojnych, pomógł im jedną z ważniejszych walk wygrać.