Bart D. Ehrman – „Nowy Testament. Historyczne wprowadzenie do literatury wczesnochrześcijańskiej” – recenzja i ocena
Ta okoliczność tym mocniej zaskakuje, że ów autor cieszy się opinią cenionego znawcy Nowego Testamentu. Jakby tego było mało, na co dzień jest on pracownikiem naukowym jednej z uczelni wyższych Północnej Karoliny, a niniejsza publikacja nosi znamiona stylizacji na podręcznik akademicki. Pech w tym, że to jedynie niezbyt umiejętny, łatwy do zdemaskowania kamuflaż. Nie tylko dlatego, że Ehrman pominął dorobek biblistów spoza kręgu nauki anglosaskiej (przy czym rodzimy wydawca zadbał o uzupełnienie bibliografii o publikacje w języku polskim), a zatem m.in. przedstawicieli ośrodków badawczych z Włoch, Niemiec i Francji.
Zasadniczy problem tej pracy polega bowiem na stosowaniu terminologicznego chaosu, przemilczeniu co najmniej kilku istotnych definicji (m.in. zgodności natur istot tego samego gatunku, fundamentalnej w przypadku rozpatrywania genezy doktryny Trójcy Świętej), niemal permanentnego nadinterpretowania oraz podporządkowywania dyskursu pod z góry przyjętą tezę. Przy czym na potrzeby swojej egzegezy autor nie omieszkał zaproponować karkołomnej (by nie rzec: ahistorycznej) teorii o domniemanej wielonurtowości wczesnego chrześcijaństwa, w ramach którego jako pełnoprawnych wyznawców prawd ewangelicznych uznaje on ebionitów (judaizującą wspólnotę skłaniającą się ku adopcjanizmowi), a nawet gnostyków i zwolenników Marcjona, który według własnego mniemania znacznie okroił teksty biblijne. Ehrman ukuł przy tym termin „chrześcijan protoortodoksyjnych”, o których przez niemal dwa tysiąclecia aktywności wyznawców nauczyciela z Nazaretu nikt dotąd nie słyszał. Stawianie znaku równości między wspomnianymi „nurtami” nie jest zresztą przypadkowe. O tym jednak za chwilę.
Zasadniczy układ książki opiera się na rozdziałach w większości przybliżających konkretny tekst (lub grupę tekstów) wchodzący w skład Nowego Testamentu, bądź też utworów literacko i tematycznie z owym zbiorem powiązanych. Każdy z wspomnianych rozdziałów poprzedza zapowiedź podjętego zagadnienia; finalizuje zaś zestaw kluczowych pojęć oraz lista polecanych lektur zwięźle scharakteryzowanych przez autora. Ehrman nie zawsze jednak wywiązuje się z omówienia tekstów, którym z pozoru dany rozdział jest poświęcony. Dotyczy to m.in. części dotyczącej listów, których autorstwo chrześcijańska tradycja zwykła przypisywać apostołowi Janowi (rozdział dwunasty). Badacz bowiem znacznie więcej miejsca zdecydował się poświęcić powierzchownemu omówieniu gnostycyzmu w jego aleksandryjsko-antiocheńskiej odmianie. Szkoda, bo przynajmniej pierwszy z owych listów to autentyczna kopalnia wiedzy o procesie konceptualizacji chrześcijańskiej dogmatyki. W kontekście tekstów – nazwijmy je umownie – Janowych nie omieszkał on natomiast niedwuznacznie zasugerować, iż to właśnie w ramach wspólnoty, do której należał (a być może nawet jej przewodził) twórca części z nich, ukształtował się wzmiankowany nurt „protoortodoksyjny”, który z czasem miał zdominować pierwotnie podzielone na szereg odłamów chrześcijaństwo. Hipoteza badawcza owszem oryginalna, ale formułowana jakby wbrew historycznym prawidłom rozwoju wspólnot religijnych, zwykle pierwotnie jednolitych i dopiero z czasem ulegających podziałom. Wszystko wskazuje na to, że ten model dotyczy również chrześcijaństwa, co jest zresztą łatwo uchwytne źródłowo.
Przeczytaj:
- Biblijny Pudelek: „Ewangelia żony Jezusa”
- Łukasz Niesiołowski-Spano: Jezus zaproponował autentyczną zmianę
Jak już wyżej zasygnalizowano, Ehrman nie rozumie istotnych pojęć z epoki (np. semickich idiomów „Syn Boży” i „Syn Człowieczy” jako synonimów „Boga” i „Człowieka”) co wielokrotnie sprowadza tok jego rozumowania ku ahistorycznym wnioskom. W co najmniej kilku miejscach podaje nieprawdziwe informacje niewystępujące w tekście źródłowym. Tak się sprawy mają np. w przypadku niewiasty imieniem Lidia, opisanej w Dziejach Apostolskich (Dz 16, 14-15) jako pierwsza mieszkanka miasta Filippi nawrócona na chrześcijaństwo. W swojej książce Ehrman stwierdza, że po konwersji stała się głową lokalnego kościoła (s. 527). Tymczasem zarówno we wspomnianym fragmencie (jak i żadnym innym miejscu Nowego Testamentu) nie znajdujemy takiej informacji! Podobnych, dotąd nikomu nieznanych „rewelacji” jest w tej publikacji znacznie więcej (np. twierdzenie, że wszystkie religie na terenie Cesarstwa Rzymskiego pozostawały w ścisłym związku z państwem – s. 57). Autor nadużywa również terminu „antysemicki”, skwapliwie przypisując ową postawę przedstawicielom wczesnego Kościoła.
Wzmiankowane nieprawidłowości sprawiają, że – pomimo nadania tej pracy zewnętrznych znamion podręcznika akademickiego – faktycznie mamy do czynienia z rozbudowanym esejem pełnym uwarunkowanych osobistym światopoglądem wynurzeń. Zwłaszcza że częstokroć przyjmują one formułę niemal publicystyki. W największym stopniu dotyczy to centralnej osobowości chrześcijaństwa, z której Ehrman usiłuje uczynić po prostu jeszcze jednego wędrownego nauczyciela, przyrównując go do znanych z Miszny cudotwórców Chaniny ben Dosy i Choni „rysującego kręgi”. Już tylko w tym momencie daje o sobie znać stronniczość autora, który bez wahania akceptuje znacznie późniejsze niż Ewangelie tradycje postfaryzejskich rabinów. Dziwi to tym bardziej, że – jak powszechnie wiadomo – owa grupa religijna, delikatnie rzecz ujmując, nie darzyła chrześcijan nadmiarem sympatii. A zatem deprecjonowanie Jezusa jako Mesjasza było dla zwolenników judaizmu rabinicznego (religii powstałej u schyłku I wieku n.e. na gruzach judaizmu okresu Drugiej Świątyni) jednym z ideologicznych priorytetów. Autor niniejszej książki ochoczo wpisuje się w ów model interpretowania założyciela chrześcijaństwa, a potwierdzeniu tych teorii służyć ma m.in. uznanie tekstów gnostyckich (zwłaszcza odnalezionej w Nag Hammadi Ewangelii Tomasza) za równoprawne z Ewangeliami kanonicznymi. Tymczasem nie trzeba szczególnie doświadczonego biblisty, by ową tendencję uznać za poważne nadużycie (znane nam utwory gnostyków powstały znacznie później niż cztery Ewangelie czy Listy Apostolskie). Ehrman usiłuje usankcjonować ten stan rzeczy poprzez wzmiankowane wyżej uznanie gnostyków, marcjonistów, adopcjanistów i – posługując się jego autorskim terminem – protortodoksów do równoprawnych nurtów chrześcijaństwa. Pech w tym, że pod tym twierdzeniem mógłby się podpisać co najwyżej Michael Baigent, tudzież Dan Brown. Bo na pewno nie żaden poważny biblista czy historyk późnego antyku.
Reasumując, książka wręcz roi się od nacechowanych negatywnie sądów oraz przypisywania omawianym tekstom treści i znaczeń, których w nich nie ma. Z tego względu traktowanie niniejszej publikacji w kategorii obiektywnego opracowania naukowego byłoby kompletnym nieporozumieniem. Ze względu na ogrom przeinaczeń i nadinterpretacji szczegółowe ich wypunktowanie przekracza ramy tego tekstu. Stąd podczas lektury pracy Barta D. Ehrmana zalecana jest maksymalna ostrożność oraz częste konfrontowanie jego koncepcji z opracowaniami badaczy, których obiektywizm z reguły nie wzbudza wątpliwości (m.in. Wilfrida J. Harringtona i Ewy Wipszyckiej). W gruncie rzeczy już tylko błędne rozpoznanie przynależności gatunkowej ewangelicznych tekstów (autor upiera się, że są one przejawem „antycznej biografistyki”) de facto dyskwalifikuje Ehrmana jako poważnego badacza. Jednakże pewną wartość poznawczą owa publikacja niewątpliwie posiada; chociażby ze względu na jej objętość oraz szeroki zakres podejmowanych zagadnień. Wystarczy zignorować ideologiczne uwarunkowania, którymi kieruje się autor, a być może dla czytelników nieco już rozeznanych w nowotestamentowej biblistyce niniejsza pozycja okaże się do pewnego stopnia wartościowa.
Redakcja i korekta: Agnieszka Leszkowicz