Barbara Wysoczańska: Dopiero początki demokracji w Polsce pozwoliły kobietom uwierzyć, że mają prawo do kształcenia i nie kłóci się to z kobiecością
Magdalena Mikrut-Majeranek: W ubiegłym roku zadebiutowała Pani na rynku wydawniczym jako autorka powieści. „Narzeczona nazisty” stała się bestsellerem, a wiadomo już, że sprzedane zostały też prawa do ekranizacji. To wielki sukces. Czy może uchylić Pani rąbek tajemnicy i zdradzić jakieś szczegóły? Kiedy zobaczymy w kinie film powstały na kanwie Pani powieści?
Barbara Wysoczańska: Prawa do ekranizacji zostały sprzedane zaledwie kilka tygodni temu, bo w listopadzie ubiegłego roku i z tego względu jest to jeszcze za wcześnie, żeby mówić o szczegółach. Etapy powstawania ekranizacji są długie, więc musimy uzbroić się w cierpliwość.
M.M.-M.: W „Narzeczonej nazisty” opisała Pani zawiłe dzieje zakazanej miłości Hanny i Johanna, ludzi pochodzących z dwóch wrogich sobie światów, ale ważnymi bohaterkami powieści są także silne kobiety, które działały w konspiracji, zajmując się np. inwigilacją Niemców. Kobiety te do głosu dochodzą także w Pani najnowszej powieści, a przedstawione tu wydarzenia rozgrywają się w czasach walki o prawa kobiet. Jaka była wówczas pozycja kobiet?
B.W.: Pozycja kobiet w tamtych czasach była niezwykle trudna i mowa tu nie tylko o Polkach. Kobieta żyjąca w patriarchalnym i konserwatywnym świecie, gdzie z góry ustalano jaka powinna być rola kobiety w społeczeństwie, miała małe szanse na rozwój osobisty czy zawodowy. Za coś nienormalnego uznawano kobiece ambicje. Kobieta w polityce była szokującym widokiem. Wiele polskich inteligentek, artystek, literatek musiało szukać spełnienia w innych krajach, głównie we Francji, gdzie też z oporami, ale pozwalano kobietom się kształcić. Mamy tu chociażby przykład naszej polskiej podwójnej noblistki Marii Skłodowskiej-Curie, której pozwolono w Paryżu prowadzić badania naukowe u boku męża i to on był bardziej szanowany w środowisku naukowym niż ona. Był to jednak czas, kiedy kobiety nabierały odwagi, żeby mówić o nierównościach społecznych, o braku równouprawnienia w życiu rodzinnym, społecznym i zawodowym. Kobiety obracając się w kręgach kulturalnych, kształcąc się, czytając, zaczęły dojrzewać do świadomej emancypacji.
M.M.-M.: W czym przejawia się tytułowa „Siła kobiet”?
B.W.: Siła kobiet przejawia się hartem ducha, ogromną determinacją, głęboko przemyślanym działaniem mającym na celu poprawę trudnej sytuacji, w jakiej się znalazły. Moje bohaterki nie są niemądrymi histeryczkami, jakimi chcieliby je widzieć mężczyźni. To dzielne, myślące i głęboko czujące kobiety, znające swoją wartość pragnące wolności, miłości i niezależności. Ich siła brała się również z wiary w siebie, z miłości, z instynktu macierzyńskiego i z kobiecej przyjaźni.
M.M.-M.: Opisane w książce bohaterki to tak różne osobowości, które zostały poddane wielu próbom, i tak różne są drogi, które wybrały. Łączy je jedno. Pokonały wszelkie przeciwności i sięgnęły po szczęście. Która z nich jest Pani najbliższa?
B.W.: Najbliższa jest mi Rozalia, po podobnie jak ona, ja też miałam pasję i cel – w moim przypadku było to pisanie – i postanowiłam go zrealizować. Na szczęście nie musiałam borykać się z tak wielkimi problemami jak moja bohaterka, ale determinacja, odwaga i wiara w to co robię, pomogły mi w osiągnięciu celu. Wiem, jednak że są kobiety, które napotykają szereg trudności, często zupełnie absurdalnych na drodze do realizacji swojej ambicji.
M.M.-M.: Czy któraś z nich posiada swój realnie istniejący pierwowzór?
B.W.: Nie, żadna nie ma konkretnego pierwowzoru, raczej opierałam się na życiorysach wielu żyjących w tamtym okresie kobiet i na tej podstawie tworzyłam rys psychologiczny postaci. Starałam się jednak pokazać kobietę tamtych czasów, choć zaznaczam, że moje bohaterki to jedynie kropla w morzu kobiecych kreacji dwudziestolecia międzywojennego.
M.M.-M.: A słynny perfumiarz Vincent Lamar, który zaraził pasją do komponowania zapachów Rozalię Lubowidzką? Czy to także postać zmyślona? Na rynku istnieją co prawda perfumy Lamar, ale twórcą zapachu jest Mark Buxton.
B.W.: Vincent Lamar również jest postacią fikcyjną. W pierwotnej wersji perfumiarzem miał być ktoś zupełnie inny, ale w ostateczności zdecydowałam się na pana Lamar i myślę że to postać choć bardzo drugoplanowa to dość wyrazista, bo mocno kreuje moją bohaterkę. Rzeczywiście istnieją perfumy Lamar, ale nie mają nic wspólnego z moim bohaterem.
M.M.-M.: Porusza Pani też kwestię podejmowania studiów przez kobiety, zestawiając poglądy świata tradycyjnego z poglądami młodego pokolenia, pisząc: „Żadna porządna rodzina nie wysyła córki na uniwersytet. Wiadomo, że uczą się tylko te, których nikt nie chce, czyli brzydkie stare panny bez przyszłości” i faktycznie takie poglądy były powszechne przez długie lata. Kiedy się to zmieniło?
B.W.: Oczywiście już po II wojnie kobiety wstępowały na wyższe uczelnie, ale wciąż był to luksus wyłącznie dla wybranych, dla elit i do tego jeszcze trzeba przełożyć to przez pryzmat tego, komu w komunizmie pozwalano studiować. Myślę, że dopiero początki demokracji w Polsce w pełni pozwoliły kobietom uwierzyć, że mają prawo i mogą się kształcić i że w żaden sposób nie kłóci się to z ich kobiecością. Wcześniej uważano, że przyszłość kobiety to wyłącznie mąż i dzieci. Demokracja uczy nas, że kobieta sama ma prawo decydować swojej przyszłości.
M.M.-M.: Można powiedzieć, że jedną z osób, które utorowały kobietom drogę do studiowania była Zofia Majmeskuł-Mastalerzowa, która uchodzi za pierwszą studentkę prawa na Uniwersytecie Jagiellońskim. W Pani powieści to Ada Lubowidzka postanawia porzucić tradycyjne życie i zawalczyć o swoje marzenia, zdając egzaminy wstępne na Wydział Prawa Uniwersytetu Warszawskiego. Jak wyglądała w latach 20. XX wieku ta kwestia w Polsce? Wiele kobiet studiowało?
B.W.: W Polsce, ale i w całej Europie nie wyglądało to najlepiej. Paryska Sorbona była tą nieliczną uczelnią, która w XIX wieku zaprosiła w swoje progi kobiety, ale i tam nie było mowy o równouprawnieniu. W odradzającej się Polsce powoli otwierano drzwi wyższych uczelni dla kobiet w Krakowie, czy we Lwowie, ale studentki nie były tam poważnie traktowane. Często zamykano im drogę do zajęć praktycznych, wyśmiewano ich ambicje i chęci do nauki. Pozwalano uczestniczyć wyłącznie w wykładach jako wolne słuchaczki. Żadna więc panna z szanującego się domu nie wstępowała na uniwersytet jeśli pasja do kształcenia nie była tym, co przeważało w jej ambicjach. Bo trzeba było naprawdę dużo determinacji i samozaparcia, żeby wytrwać w męskim, nieprzyjaznym klimacie. Stąd kobiet naprawdę wykształconych w Polsce było w tamtych czasach bardzo mało.
M.M.-M.: W powieści pojawia się także postać pochodzącej ze Lwowa lekarki, które przyjeżdża do Brześcia, gdzie pracuje Gustaw Lubowidzki i dopiero w tej miejscowości otrzymuje posadę. Wcześniej, podobnie jak Elizabeth Blackwell, nigdzie nie chcieli jej zatrudnić. To kwestia zmaskulinizowanych zawodów. O ile Blackwell zdecydowała się na założenie własnego szpitala, a później z Florence Nightingale otworzyła Women’s Medical College, o tyle Pani bohaterka w końcu została zatrudniona w prowincjonalnej lecznicy. To kolejny przykład dyskredytowania kobiet. Z jakimi jeszcze problemami musiały się zmagać bohaterki Pani powieści?
B.W.: Tych problemów jest tam sporo, jak chociażby problemy prawne, które zabraniały kobietom swobodnie decydować o majątku. Zaznaczę tu jednak inny problem - jedna z moich bohaterek Zuzanna, będąc kochanką żonatego mężczyzny i samotną matką była z góry uważna przez społeczeństwo za ladacznicę. A to nie tylko piętnowało ją jako kobietę upadłą, ale nie pozwalało również na podjęcie zatrudnienia. Żyła w nędzy skazana wyłącznie na hojność kochanka, szykanowana, wyśmiewana i poniżana. Nikt nie pytał, jak to się stało, że znalazła się w takim położeniu, nikt nie próbował jej zrozumieć. Bo skrajny konserwatyzm w tamtych czasach nie pozwalał spojrzeć na kobietę inaczej jak tylko przez pryzmat szeroko pojętej moralności, gdzie winę za całe zło ponosiła wyłącznie kobieta.
M.M.-M.: Dba Pani o lokalny koloryt, atmosferę Warszawy z lat 20. ubiegłego wieku. Aby uprawdopodobnić fabułę pojawia się wiele wydarzeń, które miały realnie miejsce. Jest i pewna gazeta - „Głos Kobiet” – to także nawiązanie do istniejącego czasopisma?
B.W.: Gazeta w mojej powieści jest odniesieniem do pierwszej feministycznej gazety „Ster”, jaka ukazywała się we Lwowie jeszcze pod zaborem. Była redagowana przez Paulinę Kuczalską-Reinschmit. W dwudziestoleciu międzywojennym kolejna polska działaczka feministka Irena Krzywicka założyła dodatek do „Wiadomości literackich”, w którym to pisała o równouprawnieniu, o prawie do legalnej aborcji, do świadomego macierzyństwa, prawie do rozwodu. Uczyła kobiety świadomości seksualnej. W tamtych czasach takie informacje były nie do przecenienia, bo większość kobiecych czasopism poza wiadomościami literackimi skupiała się na dobrych manierach, nauce gotowania, poradach domowych, modzie i dbaniu o wygląd.
M.M.-M.: Po lekturze powieści wydaje się, że choć traktuje o wydarzeniach sprzed stu lat, w wielu przypadkach okazuje się, że ta walka o równe traktowanie, prawa i przywileje wciąż jest aktualna.
B.W.: Tak. Wciąż obserwujemy ciągłe naruszanie praw kobiet i to w wielu kluczowych aspektach życia. We współczesnym świecie, kiedy wydaje się, że każdy już zna wartość kobiety jako pełnoprawnego człowieka – celowo podkreślam tu słowo człowiek, nagle ktoś próbuje odebrać Polkom prawo do samostanowienia, decydowania o własnym zdrowiu i życiu, jakby kobieta sama z własnymi emocjami, myślami, odczuciami nie była w stanie podjąć najlepszej dla siebie decyzji. Oczywiście mówię tu o zakazie legalnej i bezpiecznej aborcji, czy utrudnianiu Polkom dostępu do antykoncepcji. Jednak tych współczesnych problemów jest niestety znacznie więcej i dlatego w mojej powieści jest również przemycony współczesny problem przemocy domowej czy przemocy seksualnej wobec kobiet.
M.M.-M.: Czy w planach jest już kolejna powieść? Jeśli tak czy zdradzi Pani w jakich czasach osadzona zostanie akcja?
B.W.: Piszę kolejną powieść i na tym etapie mogę jedynie zdradzić, że to również będzie książka osadzona w realiach historycznych, choć nieco innych niż te w dwóch poprzednich powieściach.