Barbara Stanisławczyk – O Smoleńsku uczciwie, zgodnie z faktami

opublikowano: 2012-01-24, 11:58
wolna licencja
Czy są tematy, których lepiej nie poruszać? Czy można w Polsce pisać ciekawie o tragedii smoleńskiej? Z jedną z najlepszych polskich reportażystek rozmawia o jej ostatniej książce Sebastian Adamkiewicz.
reklama
Barbara Stanisławczyk – reportażystka, dziennikarka. Autorka m.in. „Miłosnych gier Marka Hłaski” i „Ostatniego krzyku”

W jednym z fragmentów książki „Ostatni Krzyk. Od Katynia do Smoleńska” wydanej przez wydawnictwo Rebis pisze Pani: „zginęli na ich grobach, domykając w ten sposób metafizyczną klamrę historii i własnego losu”. Czy uważa Pani, że istnieje coś takiego jak „miejsca przeklęte”, swoisty genius loci?

Myślę, że nie ma „miejsc przeklętych” z natury. To ludzie je tworzą. Rosjanie uczynili z Katynia wielkie cmentarzysko, ale też symbol tragicznego polskiego losu. Zbrodnia, której tam dokonali, naznaczyła zarówno miejsce, jak i ludzi. Dzieje rodzin katyńsko-smoleńskich są szczególne. Kiedy się je odkrywa, czasem graniczy się z metafizyką. Oczekujący na przybycie samolotu na terenie memoriału, słysząc, że samolot uległ katastrofie, też zaczęli szeptać: „Katyń żąda ofiar”, „ziemia katyńska jest przeklęta”, „chichot historii”. A więc nie tylko ja dostrzegam niezwykłość w splocie tych wydarzeń.

Czym według Pani jest „dopełnienie” zbrodni katyńskiej?

Potomkowie ofiar Katynia, których całe życie było zdeterminowane i naznaczone Zbrodnią Katyńską i którzy walczyli, narażając się, o jej pamięć, zginęli w 70. rocznicę Zbrodni, niemal na grobach swoich bliskich. To jest właśnie to dopełnienie.

Podjęła pani trudną tematykę. Trudną również dlatego, że katastrofa smoleńska wzbudziła bardzo silne emocje polityczne, mające również wymiar ideologiczny. Mówienie o katastrofie smoleńskiej jest niekiedy widziane jako deklaracja polityczna. Czy z tego względu nie bała się Pani poruszyć tego tematu?

To częste pytanie, jakie słyszę. Zastanawia mnie ono i martwi. Bo czy to znaczy, że dziennikarzami, autorami rządzi strach? Czy boją się podejmować niektórych tematów? To byłoby groźne. Nie potrafię tego zrozumieć. Wszak żyjemy – chciałabym wierzyć – w wolnym, demokratycznym kraju i nie ma takiego tematu, który mieszcząc się w społecznym dyskursie, nie mógłby być poruszany. Tak nie wolno myśleć.

Zabierając się za dowolny temat, czy łatwy, czy trudny, staram się realizować go uczciwie, zgodnie z faktami. Tak też zrobiłam i teraz. Dlatego też nie boję się oskarżeń. Uważam, że prawda zawsze się obroni. Doraźna polityka w ogóle mnie nie interesowała. Katastrofa smoleńska to wydarzenie tragiczne, ale jednocześnie – niechaj to nie zabrzmi obrazoburczo – dla reportażysty bardzo ciekawe. Nieopisanie go, byłoby błędem, wręcz głupotą. Ominąć temat, który zdarza się raz na dziesiątki lat? Z drugiej strony uważałam, że jest to zagadnienie tak ważne, że trzeba je opisać, to moja praca i powinność zawodowa w stosunku do ofiar, ich rodzin oraz w stosunku do Polski.

Słyszy się nierzadko, że przesyt obecnością katastrofy smoleńskiej w publicznym dyskursie jest coraz mocniej odczuwalny. Przyznam się nawet, że kiedy po raz pierwszy napotkałem na Pani książkę, pomyślałem: „o matko, kolejna!” Dopiero kiedy dowiedziałem się, o czym dokładnie ona traktuje, pomyślałem o niej inaczej. Mówiąc o strachu przed podjęciem tematu, to właśnie miałem na myśli: czy nie obawiała się Pani, że temat jest wyeksploatowany?

Nie. Takiej książki, tak ujętego tematu, jak dotąd nikt nie zrealizował. Zresztą, pisząc książki nie kieruję się doraźną koniunkturą, doraźnym sukcesem. W moim przypadku pojawia się zwykle pomysł, który jest czymś w rodzaju imperatywu. Więc zabieram się za zbieranie materiałów, a potem piszę. Nic innego nie jest wtedy dla mnie ważne. A jeśli książka jest dobrze przyjęta, to dla mnie dodatkowa radość. Ale jest to ostatnie kryterium, którym się kieruję.

Pani książka prezentuje spokojniejszy ton dyskusji na temat katastrofy smoleńskiej, który wyraźnie różni się od tego, jak prowadzone są dziś silnie zaangażowane spory polityczne. Czy to efekt świadomego założenia?

Ja w ogóle w książce nie dyskutuję na temat katastrofy smoleńskiej, opisuję ludzkie historie, losy rodzin, i to są fakty, nad którymi nie ma co dyskutować, trzeba je tylko w ciekawej formie przytoczyć: anegdoty, wspomnienia, wydarzenia, i to starałam się zrobić. Podejmując temat, skupiam się na nim samym, jestem nim pochłonięta bez reszty. Nie interesuje mnie przyszła reakcja odbiorców, krytyków, polityków. Modeluję formę wymowy, a nie rzeczywistość. Odtwarzam historię ludzi i historię zdarzeń. To jest to, co mnie interesuje i obchodzi.

reklama

Czy napisała Pani książkę bardziej o historii czy bardziej o emocjach?

To jest książka o faktach, o ludziach, których życie zostało zdeterminowane Zbrodnią Katyńską, emocje stoją za faktami i zawsze wynikają z faktów. Na uniwersytecie uczę studentów, że dobra literatura polega na tym, żeby rzeczywistość pokazać, a nie na tym, żeby ją nazwać. Pokazuję tylko fakty. Emocje nazwane są płytkie, nieautentyczne. Chodzi o to, żeby opisane wydarzenia same mówiły za siebie, żeby sprawiały, że czytelnik płacze albo się śmieje, a może złości, a może jest tylko pochłonięty tym, co czyta. Mam nadzieję, że z moją książką tak właśnie jest.

Skąd wziął się ten, a nie inny wybór bohaterów?

Napisałam o wszystkich, którzy pasowali do klucza, jaki przyjęłam. Jedenaście osób spośród 96 leciało do Katynia na groby swoich bliskich. To jest książka o nich, o historii ich rodzin. Zaczęło się od pomysłu, zaraz po katastrofie. Kilka dni później zadzwoniła do mnie moja znajoma i powiedziała, że Maria Kaczyńska leciała do Katynia nie tylko jako pani prezydentowa, ale także na groby swoich dwóch stryjów. Jeden z nich był wielką miłością jej matki. Teraz ona, w dziedzictwie po matce, przechowuje zdjęcie z puklem włosów od Witolda Mackiewicza i listy, które przysłał ze Starobielska. Opisz to, powiedziała. Wtedy poczułam, że mam książkę. A potem się okazało, że każda z tych katyńsko-smoleńskich rodzin niesie z sobą dramaty i historie zupełnie niezwykłe. Bo to nie byli zwyczajni, banalni ludzie. To już ginący gatunek. Niestety.

Rozmawiała Pani długo z bliskimi osób, które zginęły w Katyniu i w Smoleńsku. Proszę powiedzieć, czy po dwóch tak dużych tragediach w tych ludziach jest jeszcze odrobina optymizmu?

Oni mówią, że ich bliscy, ci, którzy zginęli, wypełnili misję. Dzięki nim świat dowiedział się o Katyniu. Zostaje pamięć i smutek, i oczekiwanie na ostateczną prawdę o przyczynach katastrofy. Żyją dalej, otwierając kolejny rozdział historii rodzin katyńskich. Oby szczęśliwszy. Tylko Janina Smorawińska, która straciła w katastrofie Smoleńskiej swoją trzecią, ostatnią, córkę, straciła również nadzieję, o radości nie wspominając.

A czy nie są trochę zawiedzeni tym, że Katyń odszedł gdzieś na bok, a na pierwszym planie pojawiły się podziały polityczne, konflikt?

Oczywiście, są tym urażeni, niektórzy czują się zlekceważeni, dlatego byli nieufni w pierwszym momencie, kiedy zwracałam się do nich z prośbą o rozmowę. Nie wiedzieli, czego mają się spodziewać, z jaką intencją przychodzę, kim dokładnie jestem.

Mamy do czynienia z paradoksalną sytuacją: z jednej strony katastrofa smoleńska na powrót wydobyła Katyń ze zbiorowej niepamięci i pokazała go światu, natomiast z drugiej strony, podziały, które w jej następstwie się pogłębiły, niszczą tę tragiczną pamięć. Jest to bardzo smutne. Najlepszym dowodem na to jest pańskie pytanie – Czy nie bałam się podjąć tego tematu? To dowodzi, jak ważne wydarzenie w zbiorowym życiu naszego narodu jest unicestwiane. Nie wolno pozwolić na zlekceważenie i zapomnienie tak Katynia, jak i Smoleńska.

Czy praca nad tą książką zmieniła coś w Pani? Zmieniła Pani spojrzenie na świat?

Kiedy się bardzo długo rozmawia z rodzinami; wspomina, ogląda i dotyka pożółkłych listów, zdjęć, dokumentów i przedmiotów, które wróciły z Katynia i tych, które wróciły ze Smoleńska, słucha tych nieprawdopodobnych historii, płacze się z tymi ludźmi i się z nimi śmieje, to jest tak, jakby się przeżywało te tragedie na nowo.

Wszystkie te rozmowy we mnie tkwią i na pewno pozostaną na długo. To są historie, których się nie zapomina. Ale mimo wszystko, gdy siadłam do pisania, musiałam odcedzić emocje od tego, co jest czystym faktem. On przemawia najlepiej.

Zobacz też

reklama
Komentarze
o autorze
Sebastian Adamkiewicz
Publicysta portalu „Histmag.org”, doktor nauk humanistycznych, asystent w dziale historycznym Muzeum Tradycji Niepodległościowych w Łodzi, współpracownik Dziecięcego Uniwersytetu Ciekawej Historii współzałożyciel i członek zarządu Fundacji Nauk Humanistycznych. Zajmuje się badaniem dziejów staropolskiego parlamentaryzmu oraz kultury i życia elit politycznych w XVI wieku. Interesuje się również zagadnieniami związanymi z dydaktyką historii, miejscem „przeszłości” w życiu społecznym, kulturze i polityce oraz dziejami propagandy. Miłośnik literatury faktu, podróży i dobrego dominikańskiego kaznodziejstwa. Współpracuje - lub współpracował - z portalem onet.pl, czasdzieci.pl, novinka.pl, miesięcznikiem "Uważam Rze Historia".

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone