B. D. Ehrman – „Nowy Testament. Historyczne wprowadzenie do literatury wczesnochrześcijańskiej” - recenzja i ocena
Zobacz też: Wielkanoc i początki chrześcijaństwa
Książka Ehrmana, wykładowcy na Uniwersytecie Północnej Karoliny, jest podręcznikiem dla studentów religioznawstwa. Jego polskie wydanie oparte zostało na czwartej edycji amerykańskiej. Autor nie omawia w nim wyłącznie kanonu Nowego Testamentu, odwołuje się też do apokryfów, literatury pogańskiej i żydowskiej. Analizy umieszcza w szerokim kontekście historycznym i kulturowym. Podręcznik komponuje klarownie, przeprowadzając czytelnika stopniowo od kontekstów do analiz.
Autor mówi wprost, że książka ta jest pisana dla studentów W przedmowie pisze o udogodnieniach wprowadzonych do podręcznika z myślą o egzaminach czy wykładowcach korzystających z poszczególnych rozdziałów. Są nimi m.in. wytłuszczone w każdym rozdziale pojęcia, powtórzone zarówno na końcu rozdziału, jak i na końcu książki; tabele, które mają rozbić tekst i ożywić go, czy też wstępy zapowiadające poszczególne rozdziały.
Po każdym rozdziale autor odsyła do odpowiedniej literatury przedmiotu, niejednokrotnie pokrótce opisując treść danego opracowania, bądź charakteryzując jego przystępność. Niestety, opiera się jedynie na literaturze anglosaskiej i nazbyt chyba często odsyła do własnych prac. Na szczęście na końcu książki znajduje się zestawienie opracowań w języku polskim (choć bez książki Ewy Wipszyckiej). W wielu przypadkach Ehrman posługuje się terminem „wielu badaczy...”, ale nie wspomina ich nazwisk. Jest to podręcznik, więc nie powinno to dziwić, ale gdy wyrażenie to pojawia się przy zagadnieniach kontrowersyjnych, wtedy nazwisk badaczy brakuje. Dziwią też odniesienia dla literatury starożytnej – autor cytuje je najczęściej za innymi opracowaniami, a nie bezpośrednio.
Przeczytaj:
- Bart D. Ehrman – „Nowy Testament. Historyczne wprowadzenie do literatury wczesnochrześcijańskiej” – recenzja - recenzja Przemysława Mazura
- Nowy Testament a historia - fragment książki Barta Ehrmana
Styl autora jest specyficzny, szczególnie dla polskiego czytelnika czy studenta przyzwyczajonego do języka akademickiego. Ma charakter eseistyczno-publicystyczny i niejednokrotnie stosuje rozwiązania znane z amerykańskich popularnonaukowych programów telewizyjnych. Ehrman buduje napięcie, uatrakcyjnia tekst przez podkreślanie i dążenie do sensacji, stawia pytania retoryczne („Jak to możliwe, że...?” „Jak to się stało?”). Lubi też powtarzać niektóre, bardziej sensacyjne informacje, nawet parę razy w obrębie jednego rozdziału. Pojawiają się wtrącenia i dygresje, niektóre zaskakujące, np. gdy autor tłumaczy pojęcie analogii, odwołując się do marki posiadanego przez siebie w czasach studenckich samochodu.
Chcąc zaprezentować, studentom sposoby badania Nowego Testamentu, Ehrman pokazuje działanie różnych metod (m.in. historyczno-literackiej, kontekstowej, porównawczej) w praktyce. Stąd na przykład każda Ewangelia czy listy są opisywane nieco inaczej. Taka metoda, choć interesująca, powoduje, że analizy poszczególnych ksiąg Nowego Testamentu nie są jednolite. Może się więc okazać, że autor, naświetlając jedne aspekty jakiejś Ewangelii pominie inne, co może sprawiać wrażenie niedokładnej czy niepełnej jej analizy.
Badacz nie problematyzuje przedstawianych zagadnień (robi to epizodycznie – w niektórych tabelach). Chce, by jego podręcznik był jasny i spójny, tak by wszystkie poruszane przez niego kwestie, prezentując się w łatwych do wychwycenia związkach przyczynowo-skutkowych, łączyły się w wygodną całość. Zmusza go to do stosowania uproszczeń i uogólnień, które prowadzą niekiedy do nieścisłości czy nawet błędów rzeczowych. Na przykład przy budowaniu kontekstu dla powstania kanonu Nowego Testamentu podaje trzy herezje z II w po Chr.: ebionitów, marcjonistów i gnostyków (zupełnie pomija m.in. montanistów) i zestawia z nimi chrześcijan protoortodoksyjnych. Nazwę „ebionici” stosuje wymiennie ze słowem „judeochrześcijanie”, popełniając tym samym błąd. Nie dość bowiem, że termin judeochrześcijanie jest szerszy, odnosi się też do bezpośrednich aramejskich wyznawców Chrystusa znajdujących się pod przewodnictwem najpierw apostoła Piotra, a następnie Jakuba, czyli podstawowej i do czasów soboru jerozolimskiego (ok. 49 r. po Chr.) wiodącej wspólnoty chrześcijańskiej. Między protoortodoksami a wymienionymi heretykami stawia znak równości i pisze, że istniało wiele „chrześcijaństw”. O ile kwestia niejednorodności późnoantycznego chrześcijaństwa jest oczywista, o tyle ów znak równości zdaje się być nadużyciem – gnostyków tworzyły wspólnoty, które, choć wywodziły się z ducha chrześcijańskiego, intelektualnie zakorzenione były w świecie pogańskim.
Autorski termin „chrześcijanie protoortodoksyjni” jest określeniem nadanym ex post tym chrześcijanom, którzy od początku uznawali „dzisiejszy” kanon Nowego Testamentu i kierowali się tymi zasadami wiary, które przetrwały dogmatyczny chaos późnej starożytności (co stało się, wg autora, gdy ich siła pozwoliła pokonać „konkurencję”, a to też jest zbytnim uproszczeniem). Oczywiście, jest to termin wygodny, ułatwia Ehrmanowi prowadzenie dyskursu, ale wydaje się nazbyt kategoryzujący i formalny, choćby dlatego, że nie uwzględnia ewolucji teologii.
Uproszczenia prowadzą też do innych nieścisłości oraz błędów terminologicznych i rzeczowych. Zamiast o średnim platonizmie, autor pisze po prostu o platonizmie. Nie rozróżnia epoki I i II Świątyni, stąd w pewnym momencie można odnieść wrażenie, że Rzymianie zburzyli w 70 r. po Chr. Świątynię zbudowaną jeszcze za Salomona. Stwierdza, że po wojnach punickich Rzymianie stali się panami całego Morza Śródziemnego. Z kolei o religiach starożytnych pisze, że nie miały zhierarchizowanej struktury, co nie jest do końca prawdą, ponieważ państwowa religia rzymska zna przecież takie pojęcia jak pontifex maximus czy kolegia kapłańskie. Błędem jest też pisanie, że wszystkie religie pogańskie były związane z Cesarstwem Rzymskim jako państwem – ważne było jedynie, by wszyscy uczestniczyli w oficjalnym kulcie. Wiara w Jahwe nie miała nic wspólnego z Rzymem, więc stwierdzenie, że judaizm był religią grecko-rzymską jest terminologicznym nadużyciem.
Punktem wyjścia do szczegółowych analiz Ewangelii jest stwierdzenie, że są one antycznymi biografiami. Choć brzmi to dość kontrowersyjnie, badacze biografii i bibliści nie kwestionują takiej gatunkowej przynależności Ewangelii (oczywiście, przy założeniu, że badamy Ewangelie pod kątem teoretyczno- czy historyczno-literackim, a nie teologicznym). Autorzy Ewangelii pisali je jako biografie, bo nie za bardzo mieli inne wyjście – pisali po grecku, byli wykształceni, więc odebrali to samo wykształcenie, co autorzy biografii pogańskich. Pierwszy problem polega u Ehrmana na tym, że zupełnie pomija wpływ tradycji judaistycznej, co jest uproszczeniem, tym bardziej, że kilkadziesiąt stron później sam pisze, że goje mogli dostrzegać obcy, judaistyczny, charakter Ewangelii św. Jana. Drugi problem wiąże się z jego podejściem do biografii jako gatunku literackiego. Ehrman chcąc, by wszystkie elementy przyczynowo-skutkowe doskonale do siebie pasowały z gatunkowej tradycji wybiera to, co według niego bezdyskusyjnie potwierdzi gatunkową przynależność Ewangelii. Ostatecznie więc nie podaje nieprawdy, ale przypisuje biografii antycznej cechy tylko jednego typu tego gatunku (tzw. „perypatetycko-plutarchowy”). Otóż nie wszystkie biografie były ujęte w ramy chronologiczne czy nie wszystkie były pisane, by pokazać wady i zalety bohatera. Natomiast cuda towarzyszyły narodzinom także dowódców, cesarzy i poetów, a nie głównie „przywódców religijnych”. Jako głównych przedstawicieli podaje Tacyta, Swetoniusza i Plutarcha, którzy, choć dla biografii bardzo ważni, nie byli autorami ani żywotów filozofów, ani tzw. „świętych mężów”.
Gdy pisze o listach jako gatunku, podaje, że listy pisali m.in. Cyceron i Pliniusz Młodszy. Pisane przez nich wiadomości, jako ludzi piastujących ważne stanowiska, były powszechnie znane, a korespondencja „prywatna” była czytana tylko przez adresatów i dzisiejszych archeologów. Może to wprowadzić w błąd – listy Cycerona były powszechnie znane, właśnie dlatego, że nie istniało pojęcie korespondencji prywatnej, a nie tylko dlatego, że ich autor był ważną dla swoich czasów postacią. Z tego powodu listy św. Pawła czytali nie tylko ich adresaci, ale wszyscy, na drodze których listy te się znalazły (jeśli mieli na to ochotę).
Z jednej więc strony mamy uproszczenia czy niedopowiedzenia wynikające z chęci zachowania spoistości podręcznika i argumentacyjnej siły wywodu. Z drugiej strony rodzi się pytanie, czy miał na to wpływ światopogląd autora, który przyznaje w tekście wprost, że jest agnostykiem. Sam pisze, że prezentuje obiektywną postawę historyka, któremu zależy na wiarygodnych wynikach, a do analizy stosuje naukowe metody badawcze. Podkreśla przy tym, że nie chce nikogo przekonywać, że Nowy Testament jest lub nie jest zbiorem natchnionych ksiąg, czy że Jezus był lub nie był Synem Boga. Postanawia nawet nie stosować typowych dla języka angielskiego skrótów AC (BC) i AD (ante Christum i Anno Domini) tylko p.n.e. i n.e.
Odnoszę jednak wrażenie, że jego agnostycyzm w jakimś stopniu wpływa na stronniczość wywodu. Zdaje się, że Ehrman, wskazując na różnice między Ewangeliami, ujawniając błędy starożytnych kopistów czy powtarzając, że nauka Jezusa była zgubna dla więzów rodzinnych – nie kłamiąc – czerpie przewrotną radość z uświadamiania czytelnika co do „prawdziwej natury” pism Nowego Testamentu czy historyczno-kulturowych okoliczności działania Chrystusa, jego uczniów i wyznawców. To nie do końca obiektywne nastawienie nasuwa się choćby wtedy, gdy autor przyrównuje rozprzestrzenianie się chrześcijaństwa do zabawy w głuchy telefon.
Wydaje się, że z tego samego powodu, świadomie lub nie, popełnia błędy. Stara się udowodnić, że obok Jezusa było w starożytności wielu Synów Bożych – a przecież „Syn Boży” to termin z zakresu teologii judaistycznej i chrześcijańskiej – dla pogan nieznany lub obojętny. Zestawia Jezusa m.in. z Apolloniuszem z Tiany, „nagina” jednak treść żywotu Apolloniusza tak, by zdawał się jeszcze bardziej podobny do Chrystusa – od Zwiastowania po Wniebowstąpienie. Zresztą Filostratos – autor napisanego na początku III wieku żywot Apolloniusza – kreując swojego bohatera i nadając mu „boskie” cechy, chętnie czerpał ze wzorów „zaproponowanych” przez Ewangelię. Ehrman konfrontuje też Chrystusa z bohaterami pism rabinicznych – Chaniną ben Dosa i Chonim, ci mieli jednak stanowić propagandową przeciwwagę dla Chrystusa, którego, jako fałszywego mesjasza, należało zdyskredytować – ich żywoty są tendencyjne. Z kolei porównanie Chrystusa do cesarza Kaliguli wydaje się nonsensem – są to inne „kategorie” bohaterów, inne były cele ich kultów.
Nieraz jednak autor broni chrześcijaństwa przed fałszywymi przeświadczeniami. Dementuje rozpropagowaną przez Kod Leonarda da Vinci tezę mówiącą, że pierwsi chrześcijanie nie wierzyli w boskość Jezusa. Na przekór teoriom spiskowym udowadnia, że Chrystus nie miał i nie mógł mieć żony i dzieci. Rozwiewa też mylne wyobrażenie o skali prześladowań chrześcijan, podtrzymywane przez film i literaturę masową, słusznie podkreślając, że do III w. prześladowania miały jedynie charakter lokalny – żaden cesarz nie nadawał im charakteru ogólnopaństwowego.
Porusza też inne ciekawe kwestie – np. pisze o dynamicznym rozumieniu roli i znaczeniu kobiet. Pokazuje, że nim kościół stał się patriarchalny, samodzielna kobieta (pochodzący z Dziejów Apostolskich przykład Lidii, która była kupcem) mogła stać się głową domowego kościoła – lokalnej wspólnoty.
W podręczniku Ehrmana mamy więc z jednej strony szeroki i ciekawie wprowadzony kontekst historyczno-kulturowy, „żywą” narrację, przystępny dyskurs wykraczający niekiedy poza tradycyjne badanie Nowego Testamentu, prezentację różnych metod badawczych, klarowny układ treści. Z drugiej strony ów kontekst bywa zmanipulowany, a wynikające z koncepcji podręcznika i autorskiego światopoglądu uproszczenia i uogólnienia prowadzą do nieścisłości i błędów rzeczowych. Występują one głównie przy kontekstach, a nie w toku analizy, i najczęściej nie są na tyle rażące, by zdyskwalifikować ten podręcznik, ale powodują, że podczas lektury trzeba być ostrożnym. To zaś znacznie obniża jego naukową i poznawczą wartość.