„Autentyczni święci mają na soborach małe szanse” – rozmowa z prof. Adamem Ziółkowskim
Michał Baranowski: Panie Profesorze, dziś obchodzimy rocznicę rozpoczęcia drugiego soboru w dziejach, a pierwszego w Konstantynopolu. Kwestią sporną jest jednak nawet to, czy używać nazwy sobór, czy może lepiej synod ekumeniczny lub synod wielki?
Adam Ziółkowski : Na wstępie chciałbym podkreślić, że nie wiemy, kiedy dokładnie rozpoczął się Sobór Konstantynopolitański I; z jednej z mów Grzegorza z Nazianzu, wygłoszonej w Pięćdziesiątnicę, czyli 16 maja, wynika, że trwał już od kilku, kilkunastu dni. Mamy stary, zakorzeniony termin „sobór”, nie widzę więc powodu, by go zmieniać. Oczywiście, kryje się tu pewne niebezpieczeństwo. W przypadku soborów starożytnych terminem tym oznaczamy dzisiaj, nieco tautologicznie, te, które zostały uznane za takowe (albo za synody ekumeniczne, co wychodzi na jedno) przez późniejszą tradycję Kościołów katolickiego i prawosławnego. Natomiast w starożytności synody ekumeniczne/sobory to te, na które cesarz zwoływał cały Kościół (stąd ekumeniczność, zresztą bardzo różnie realizowana) dla rozstrzygnięcia kluczowych kwestii doktrynalnych. Otóż co najmniej dwa tak rozumiane sobory nie zostały uznane przez późniejszą tradycję: Ariminum/Seleukeia (359) i Efez II (449). Stało się tak oczywiście dlatego, że podjęte na nich decyzje Kościół katolicki (w rozumieniu starożytnych, jesteśmy wszak przed schizmą wschodnią) uznał za heretyckie, choć np. w Ariminum/Seleukei zebrało się (w większości pod przymusem) prawie 600 biskupów, co – stanowiło antyczny rekord (podobna liczba w odniesieniu do Chalkedonu jest mocno przesadzona).
Jak wyglądało zgromadzenie takiej potężnej grupy (190 biskupów wraz ze swoimi ludźmi) od strony logistycznej? Czy władze cesarskie się w to angażowały?
Sobór zwoływał cesarz, który tym samym brał na siebie transport biskupów i ich świt z ich stolic do miejsca odbywania soboru i z powrotem, a także ich utrzymanie. Sesja inauguracyjna I Soboru Konstantynopolitańskiego odbyła się w pałacu cesarskim; następne toczyły się w kościołach, najważniejsze w Bazylice Apostołów, głównym kościele ówczesnego Konstantynopola. Władze świeckie reprezentował niewątpliwie sam cesarz, który – w przeciwieństwie do Konstantyna w Nikai (Nicei) – nie brał jednakże udziału w obradach. Nie słyszymy nic o „władzach miejskich” (którymi w przypadku Konstantynopola, Nowego Rzymu, byłby senat i prefekt Miasta). Poza tym nie przesadzajmy, w tym akurat mieście stu kilkudziesięciu biskupów z otoczeniem to nie była jakaś wielka liczba, wymagająca szczególnego „sprężenia się” logistycznego (swoją drogą, co za obrzydliwy neologizm/amerykanizm!).
Jaka była rola Theodosiusa I?
Siedział w pałacu cesarskim i śledził zeń obrady, by zakulisowo, ale decydująco, włączyć się we wspomnianych sprawach personalnych.
Kto przewodził zgromadzeniu? Przez pewien czas rolę tę pełnił Grzegorz z Nazianzu, jednakże ten wielki mówca i poeta zrezygnował z pełnionej funkcji.
Początkowo soborowi przewodniczył Meletios, biskup Antiochii, nie tylko niekwestionowany przywódca neonikajczyków, ale i najwyższy rangą hierarcha Wschodu. Timotheos, biskup Aleksandrii, dojechał późno, a zresztą po intrygach jego poprzednika rok wcześniej nie miał żadnych szans na przewodniczenie. Z kolei pozycja Grzegorza nie była w pełni regularna (właściwym biskupem Konstantynopola był nadal arianin Demofilos), a i jego stolica nie była jeszcze uznawana za wyższą od antiocheńskiej i aleksandryjskiej (tę pozycję miał dać Drugiemu Rzymowi dopiero tenże sobór). Sprawy skomplikowały się po nagłej śmierci Meletiosa podczas soboru: efektywnym przewodniczącym został wprawdzie Grzegorz, ale Egipcjanie i Acholios nie chcieli go uznać, a dokładnie podkreślali, że nie jest regularnym biskupem Konstantynopola. Po zrzeczeniu się przez Grzegorza stolicy konstantynopolitańskiej przewodniczącym soboru został prawie na pewno jego następca, Nektarios. W każdym razie to on, a nie Timotheos, figuruje na czele listy biskupów-gwarantów ortodoksji dołączonej do symbolu wiary.
Dlaczego nie pojawił się ani papież, ani żaden z jego legatów?
Najprościej byłoby powiedzieć: „bo ich nie zaproszono”, ale to nie wyczerpałoby sprawy. Theodosius wezwał na sobór biskupów ze Wschodu, podległych mu politycznie, choćby dlatego, że jego poprzednik był zdecydowanym arianinem. Pomijając jednak zawsze nikajskich Egipcjan, na soborze zjawił się Acholios, biskup Thessaloniki, miasta, które do 378 roku należało politycznie do Zachodu, uważany i uważający się za plenipotenta papieża Damasusa (Damazego). Ten, dowiedziawszy się o planowanym soborze, expressis verbis polecił wspomnianemu biskupowi zadbać, by na stolicy Nowego Rzymu zasiadł wreszcie biskup regularnie wybrany/powołany/wyświęcony. W jakiejś mierze papież był więc reprezentowany na soborze przez Acholiosa (notabene, dobrego znajomego cesarza, któremu krótko przedtem udzielił chrztu).
Czego właściwie dotyczył synod czy też sobór? Czy były jakieś kontrowersje?
Żadnej kontrowersji doktrynalnej na soborze nie było. Jego celem było zatwierdzenie zwycięstwa neonikajczyków (wschodnich antyarian, którzy po roku 360 zaakceptowali współistotność [gr. Homousios] Trójcy Świętej), popieranych przez cesarza Theodosiusa I, człowieka Zachodu, a więc „staronikajczyka”. Konkretnie chodziło o skłonienie tzw. makedonian (od Makedoniosa, biskupa Konstantynopola w latach 342–360), czyli wschodnich antyarian, którzy nie zaakceptowali współistotności, do uznania symbolu nikajskiego jako prawowiernego wyznania Kościoła katolickiego. Niestety, ci, z którymi chciano się dogadać, choć przybyli na wezwanie cesarza do Konstantynopola prawie w komplecie (36 biskupów), odmówili udziału w obradach i po kilku dniach opuścili miasto, kategorycznie odrzuciwszy wcześniej współistotność i wezwawszy swoich zwolenników do tej samej stałości w wierze. Stąd jedyną pozostałością po próbie ich zjednania jest anemiczna partia poświęcona Duchowi Świętemu w symbolu konstantynopolitańskim, tj. tym, który odmawiamy dziś, nazywając go „nikajskim”. W tym czasie makedonianie uznawali już współistotność Ojca i Syna, natomiast Ducha Świętego uważali za pierwszy byt stworzony. Prawdziwe dysputy (delikatnie mówiąc) dotyczyły spraw personalnych.
Jakie były skutki synodu?
Soboru. Chwilowo niewielkie, poza personalnymi. Te zaś były niebłahe. W Antiochii nadal trwała schizma, którą chciał był zakończyć Grzegorz, proponując na biskupa staroobrzędowca Paulinosa. Ale że autentyczni święci mają na soborach małe szanse, neonikajska większość przeforsowała własnego kandydata, Flavianosa. Grzegorz, zdegustowany brakiem ewangelicznej miłości swych sojuszników, zrezygnował z biskupstwa Konstantynopola, które objął Nektarios, skądinąd poczciwina, ale „cywil” (w chwili elekcji był pretorem, i na dodatek katechumenem), kompletnie nienadający się na to stanowisko. Dopuścił on, by w kościele konstantynopolitańskim efektywna władza przeszła w ręce kliki prałatów, która zdołała wykończyć – tym razem nie przenośnie – kolejnego wielkiego świętego, który miał nieszczęście zostać biskupem stolicy, Jana Chrysostoma. Jeśli chodzi o sprawy doktrynalne, wszystko pozostało po dawnemu poza tym, że na całym Wschodzie trony biskupie objęli nikajczycy, co szybko zmarginalizowało wszystkie inne grupy. Symbol konstantynopolitański, nikomu niepotrzebny po odmowie makedonian, przeleżał na półce 60 lat, zanim – wydobyty w Chalkedonie – został uczyniony wyznaniem wiary Kościoła Katolickiego.
Zobacz też:
- Łukasz Niesiołowski-Spano: Jezus zaproponował autentyczną zmianę;
- Jak krzyż stał się znakiem chrześcijaństwa? – rozmowa z prof. Sławomirem Bralewskim.
Redakcja: Roman Sidorski